- Co się stało? Gdzie Oliver? - zadał nowe pytania, na które tylko
westchnęłam spuszczając głowę więc złapał mnie za przedramię, na którym
chyba wyczułem bandaż wiedząc co to oznacza - Saro... - powiedział moje imię
przytulając mnie do siebie - Co się stało? Dlaczego się znowu tniesz? -
spytał zmartwiony - Może pojedziemy do ratusza by porozmawiać?
- Wszędzie chyba lepiej niż w wieży - szepnęłam smutna, na co po raz kolejny się zmartwił - Nie chcę o tym mówić... Mam dość - powiedziałam i otarłam niechcianą łzę, na co Figaro szturchnął mnie dla pocieszenia w ramię. Siwy, potężny ogier o łagodnym usposobieniu, patrzył na mnie swoimi mądrymi i spokojnymi oczami i jakby mówił wzrokiem "nie martw się".
- Więc jeźdźmy! Trzeba Ci to będzie opatrzyć - westchnął wsiadając na Persefonę.
- Nie potrzeba... Nie chcę! - odparłam od razu spinając się i drętwiejąc na grzbiecie Figara - Na pewno nie zrobią mi tam krzywdy? - spytałam niepewnie ze strachem.
- Na pewno! W Śmierci są sami dobrzy ludzie! - zapewnił mnie, na co znowu niepewnie skinęłam głową i ruszyliśmy w stronę Ratusza.
**
Kiedy dotarliśmy do Ratusza, widok tych wszystkich ludzi wywoływał u mnie lęk, lecz obecność Rekera troszkę mnie uspokoiła. Reker zaciągnął mnie na medyczny, gdzie niepewnie stawiałam kroki i ostrożnie się rozglądałam, niczym przerażone zwierze, które nie wiedziało czy ma wziąć pożywienie czy też uciec...
- Les gens sont bien ici? - spytałam po francusku.
- Bien sûr, ne pas avoir peur! - odparł spokojnie, pewnie idąc przed siebie, a ja z nim bardzo niepewnie.
- Edward jesteś? - zawołał kogoś, a ja się wzdrygnęłam i nerwowo rozglądałam, by w razie czego uciec.
- Tak! O co chodzi Reker? Jest bardzo późno! - odparł jakiś mężczyzna i nagle zobaczyłam wysokiego blondyna, który spojrzał na mnie zdziwiony, gdy coś chciał powiedzieć, a ja schowałam się za Rekerem.
- Il est effrayant! - odparłam ze strachem - Qui est-il? - dodałam jeszcze, patrząc z przestrachem na tego faceta w białym fartuchu lekarskim.
- Facile, il est un médecin! Il est un homme bon - odparł na co spojrzałam to na Rekera, to na medyka imieniem Edward.
- Ma jakieś rany? - spytał lekarz.
- Musisz zobaczyć na jej rany na rękach - westchnął przyjaciel i nagle popchnął mnie w stronę lekarza lekko na co się zapierałam i patrzyłam na niego z nieufnością.
- Spokojnie, nic złego Ci nie zrobię! - powiedział spokojnie, a ja przytaknęłam niepewnie głową. Reker siedział obok mnie i dodawał mi tym samym otuchy, bo bałam się tego lekarza i siedziałam dosłownie jak na szpilkach, mając tak spięte mięśnie, że czułam się jak jedna, wielka sprężyna, co miała zaraz wystrzelić! Kiedy Edward odwiązywał mi bandaże z rąk, po chwili stawały się bardziej szkarłatne, gdy coraz bardziej dochodziły do skóry, a wtedy pokazały się moje rozległe rany cięte, które były głębokie i piekły strasznie przy każdym najmniejszym poruszaniu rękami. Rany były dużo głębsze niż wtedy, kiedy Reker ostatnim razem u mnie je widział, dlatego zobaczyłam jego zmartwiony wzrok, oraz zszokowany wzrok lekarza, który chyba nie mógł uwierzyć w takie rany, lecz one były dla mnie zwykłe...
- Kto to jest? - usłyszeliśmy nagle, wiec spojrzeliśmy w stronę drzwi, gdzie stał również jakiś blondyn w czarnych ciuchach i piwnych oczach. Wydawał mi się być jeszcze straszniejszy, dlatego skuliłam się lekko i postanowiłam się nie odzywać, bo nikomu tutaj nie ufałam, prócz Rekerowi.
< Eric? Reker? ;3 >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz