czwartek, 13 kwietnia 2017

Od Sary cd. Reker'a

Od tamtego wydarzenia minęło parę miesięcy... Tamci ludzie zostali znalezieni i wybici. Przez jakiś czas był spokój, lecz w wieży zaczęło się źle dziać! Reker z Kiarą i resztą uciekli, a ja zostałam sama... W sensie jeśli chodzi o przyjaciół, bo się z nimi zaprzyjaźniłam, mimo iż byli ode mnie starsi! W wieży działy się straszne rzeczy, dlatego ja z siostrą nie wychodziłyśmy nawet na zajęcia, bo ojciec twierdził że będziemy tutaj bezpieczne. W klasie mi dokuczali i nie miałam żadnych przyjaciół, a ojca ciągle nie było... Nie miałam z nim jak pogadać, a moja psychika już dłużej tego nie wytrzymywała. Te ciągle wyzwiska, przedrzeźnianie, upokarzanie i w ogóle wszystko sprawiło, że znowu powróciły moje ponure myśli i niechęć do życia.
Płakałam w nocy sama w poduszkę, a ból w moim sercu narastał. Tylko Reker potrafił mnie wysłuchać i zrozumieć, a teraz go nie było... Kiedy ojciec został pierwszym założycielem, to już w ogóle go prawie nie było! Nie czułam się bezpiecznie, ani szczęśliwa w wieży. Co innego siostra młodsza, bo ona miała furę koleżanek i w ogóle nie przebywała prawie w "domu", tylko śpiąc u nich i w ogóle. Wiec siedziałam praktycznie cały czas sama, a ojciec spał w biurze najczęściej, przez co czułam się zapomniana i niechciana...
Raczej wiecie co się później działo... Znowu zaczęłam się ciąć, lecz tym razem robiłam sobie nieco głębsze rany. Odkażałam je tylko, przez co piekły i w ogóle, lecz czułam w pewien sposób wtedy ulgę. Bandażowałam ręce dokładnie bandażami, żeby niczego nie było widać, a akurat nastanie mody, gdzie ręce były bandażowane było w modzie, bo jakaś dziwna teraz moda nastała w wieży, to ułatwiało mi to zadanie w pewnym sensie z ukrywaniem ran. Moja psychika już nie dawała sobie rady! To wszystko mnie przerastało!
W końcu nie wytrzymałam i bez pożegnania, ani żadnego listu, uciekłam z wieży na siwym Figarze pod osłoną nocy, mając przy sobie troszkę jedzenia, wody, leków i glocka 19 z nabojami. Miałam na sobie czarną pelerynę, akurat pasującą na mnie, lecz zerwałam loga duchów, bo nie chciałam już dłużej żyć w wieży. Czułam się jak w klatce, a ludzie ciągle mnie ranili... Wiedziałam że siostra sobie poradzi, bo ona czuła się wręcz świetnie w wieży, lecz ja nie! Pognałam przed siebie, mimo iż nie znałam terenów dość daleko. Zabandażowane i nieopatrzone rany paliły jakby płonęły żywym ogniem, lecz jechałam dalej. Nie wiedziałam gdzie jestem, ale im dalej od wieży tym lepiej się czułam, ale wiadomo że strach w sercu dalej był. Jednak chciałam uciec od tego bólu... "I tak nikt nie zauważy że zniknęłam, bo ojca nigdy nie ma, a siostra śpi u przyjaciółek co po chwilę" przeszło mi przez myśl i poczułam jak do oczu napływają łzy.
Nagle jednak przed sobą zobaczyłam jakąś postać na bułanej klaczy... "Reker?! to na pewno on?!" spytałam się w myślach z nutką nadziei. Jak zwykle się wydurniał, co było do niego podobne, lecz jakby... Był bardziej żywy? Chyba tak to mogę nazwać, bo wydawał się być taki szczęśliwy! Podjechałam do niego ostrożnie, a on mnie szybko zauważył i się uspokoił. Mimo iż miałam na sobie płaszcz, to patrzył na mnie ze zmartwieniem, a kiedy byłam blisko, odsłoniłam twarz, ściągając kaptur.

< Reker? ;3 >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz