poniedziałek, 3 kwietnia 2017

Od Erica (fabularnie sprzed wojny)

Kwiecień 1996 rok

Niby mówili nam, że w sierocińcu ma być lepiej, ale teraz wiem, że kłamali... Leją codziennie jak Rick i nie oszczędzają na sile. Można powiedzieć, że już się w miarę do tego przystosowałem, ale widząc codziennie nowe krwawe rany, które czasami przemieniają się w kolejne blizny oraz te siniaki mam ochotę płakać i kulić się w kącie, ale zważywszy na to, że za takie zachowanie kara się pogarsza nie mam ochoty ryzykować... Powoli już nie mam siły nawet żyć... Tak może to i śmieszne, że siedmiolatek myśli o takich rzeczach, ale nawet człowiekowi do rosłemu pewnie w głowie się to nie mieści, iż można tak znęcać się nad dziećmi... W sumie dla mnie i tak już nie ma nadziei na nowy dom, bo jak to mówią opiekunowie „nikt nie pokocha bachora z takim wyglądem i przeżyciami”. Tak nie miałem łatwo z ojcem potworem, ale odkąd pamiętam mówiono mi, iż jestem bystry oraz wspaniale się uczę więc sądziłem, że wyjdzie mi to jakoś na plus by znaleźć nowych rodziców, lecz jak się okazało oni zrujnowali moje marzenia w jedną minutę... Niby nic takiego a boli jak diabli... W sumie to zazdroszczę ulubieńcom opiekunów, bo zawsze to oni są przedstawiani potencjalnym nowym rodzicom jako dzieci do adopcji a o nas „szarakach” nikt nie pamięta. Samuel trafił ponoć w zeszłym tygodniu do jakiegoś młodego małżeństwa... Tia umiał się skurczybyk podlizać każdemu... Skoro Rickowi się podobał to pewnie im też się podoba jak „grzeczny chłopczyk” którym wcale nie jest! Chciałbym, żeby w końcu i on dostał w pysk od życia. Co ja jestem jedynym kozłem ofiarnym w mojej idiotycznej rodzince Helsingów?! Zazwyczaj cały dzień siedziałem sam w swoim pokoju wychodząc tylko na te śniadania, obiady i kolacje, których i tak prawie nie jadłem przez co wyglądałem gorzej niż szkielet. Chłopca, z którym dzieliłem pomieszczenie też niedawno adoptowano z istnej dobroci serca, bo nigdy nie był zły i wiele raz bał się chociaż ruszyć palcem by nie urazić wielkiej dumy tamtych dzieciaków co się za pieprzonych hrabiów i hrabiny uważała. Mówiąc szczerze to nie nudziłem się siedząc jak palec w swoich czterech ścianach, bo od najmłodszych lat już czytałem tak samo jak teraz. Holly Webb była wspaniałą pisarką jeśli chodziło o zwierzęta jakimi były psy i koty. Czytałem właśnie kolejną jej książkę, która wpadła w moje młode ręce a był to „Wąsik, niechciany kotek”, może wydawać się wam, iż to zajęcie jest trochę dla bab, ale mi to nie przeszkadza. Chcę tylko mieć święty spokój i odetchnąć chociaż raz od tego wszystkiego co mogą zrobić ci za sekundę, minutę, godzinę... Mogą tu przyjść i cię pobić albo zrobić coś gorszego w każdej chwili tutaj nie można myśleć o jutrze liczy się tylko tu i teraz. Byłem właśnie gdzieś w środku lektury gdy ktoś jednym, szybkim, ostrym ruchem otworzył drzwi i wszedł do środka stając tuż przede mną. Podniosłem na postać przerażony do granic możliwości wzrok i jak się okazało był to Filip... Boże Święty jak ja tego gościa nienawidziłem! Pewnie przyszedł mnie zlać – jęknąłem w myślach dygocząc ze strachu co mu się najwidoczniej spodobało, ponieważ chytrze się do mnie uśmiechnął oraz szybkim szarpnięciem postawił mnie na proste nogi. Ledwo powstrzymywałem się od puszczenia łez, które chciały rozlać mi się po policzkach niczym jakaś fontanna.
- Przyszedłem się pożegnać Ericku – zaśmiał się okrutnie uderzając mnie w brzuch przez co zgiąłem się w pół. Gdyby nie moja czarna, szeroka bluza to pewnie pokazałyby mi się wszystkie kości.
- Jak to pożegnać? - powiedziałem najciszej jak umiałem bardzo dobrze akcentując zdziwienie.
- Dzisiaj przychodzą rodziny by zaadoptować dzieci a z pewnością, któraś mnie weźmie! Sorry, ale tobie tego nie życzę! Zresztą kto by chciał takiego chudzielca jakim jesteś... Zresztą te blond kłaki i piwne oczy... Matka i ojciec musieli cię naprawdę nie kochać by dać ci przyjść na świat – zaśmiał się przydeptując moją nogę przez co krzyknąłem a on od razu korzystając z okazji dał mi znowu w brzuch – Cicho Helsing, bo jak ci przywalę na dowiedzenia to wylądujesz w śpiączce – rzekł zakrywając moje usta – Miałem ci przekazać, że ty masz się też stawić, ale jako ozdoba, żeby w razie czego było widać, iż nie wybierali nas specjalnie – dodał szybko i opuścił pokój zostawiając mnie przy życiu. Skuliłem się na łóżku w pozycji embrionalnej i zacząłem cicho szlochać z bólu fizycznego jak i psychicznego. Dajcie mi wreszcie umrzeć – załkałem próbując doprowadzić się do normalnego stanu co szło mi dość opornie, lecz w końcu się udało. Stanąłem przed lustrem i zacząłem sam sobie się przyglądać. Nie miałem pojęcia co ze mną jest nie tak... Może faktycznie byłem za chudy, ale to nie moja wina skoro specjalnie dają mi zbyt mało jedzenia albo dają mi coś co nie jest zjadliwe i tu nie chodzi o to, że wybrzydzam, ale naprawdę to wszystko wygląda i smakuje jak jakaś karma dla psa... Czemu nas sortują na grupy gorsze i lepsze? Nie mam pojęcia... Chciałoby się zjeść normalnie jak zwykły człowiek spaghetti to nie dostajesz jakieś ochłapy po pupilkach. Zawsze byłem ciekawy jak te cholery potrafią kryć się z tym, że nas tak zaniedbują... Może widzieli, ale nie chcieli się wtrącać nie w swoje sprawy? Kto wie... kto wie... Kiedy już się w miarę ogarnąłem by nie wyglądać jak po świeżym „delikatnym” pobiciu zabrałem z łóżka książkę i zaczytany poszedłem tam gdzie zawsze służyłem każdemu za tło. Niestety nie zwróciłem zbytnio uwagi na to jak idę więc w trakcie mojego „spaceru” na kogoś wpadłem i z tego co wyczułem był ode mnie o wiele, wiele wyższy dlatego spanikowany powolutku zadarłem do góry głowę a widząc jakiegoś mężczyznę od razu pomyślałem o Ricku więc odskoczyłem od niego jak poparzony w międzyczasie podnosząc swoją książkę, która upadła na ziemię.
- Przepraszam – pisnąłem cicho i zwiałem jak ostatni tchórz zaszywając się gdzieś na pustym korytarzu gdzie jakoś się uspokoiłem a patrząc na zegar wskazujący godzinę piętnastą lekko pobladłem. Mam pięć minut – powiedziałem w myślach rzucając się do morderczego biegu, który kosztował mnie wiele wysiłku, lecz dotarłem w sam raz i jak zwykle usiadłem w kącie odbiegając od wszystkich wychowawców i innych szczerzących się głupio dzieciaków. Po prostu byłem inny i bardzo, ale to bardzo odstawałem od ich „społeczeństwa”. Nagle gdy otwarłem książce tam gdzie skończyłem zaczęło się spotkanie z wielkimi rodzicami, którzy mieli zapewnić lepszy start. Słysząc jak podobają im się tamte łobuzy aż mnie w środku ściskało... W sumie to o kilku dupków mniej... - pomyślałem opierając się mocniej o ścianę. Nawet tego kota co był najsłabszy z miotu ktoś pokochał... - dodałem lekko zdołowany. Nagle wyczułem obok siebie jakiś ruch dlatego się spiąłem oraz mocniej ścisnąłem okładkę książki. Myślałem, że wszyscy już sobie poszli do osobnych pokoi pogadać z całym towarzystwem dlatego z myślą, iż to nauczyciel zadrżałem niby z zimna a potem nieśmiało podniosłem głowę chcąc spojrzeć kto tym razem wymierzy mi karę za nic. Powiem szczerze, że byłem strasznie zdziwiony i zestresowany widząc tego samego pana, na którego dzisiaj wpadłem stojącego obok mnie! Kątem oka zauważyłem też jakąś panią w podobnym wieku, która się do mnie uśmiechała przez co posądziłem, iż jest zapewne jego żoną. Tak się zestresowałem, że serce biło mi jak szalone a ja chciałem zwiać natychmiast z tego miejsca.
- Spokojnie mały nie zrobimy ci krzywdy – odezwał się spokojnie mężczyzna, w którego i tak wlepiałem przerażony wzrok – Jak masz na imię? - dodał kucając.
- Eric – szepnąłem cicho próbując jakoś ukryć strach co mi wcale nie wychodziło, bo w głowie ciągle siedziało mi, iż ten pan to mój pieprzony ojciec, który chce mnie uderzyć.
- Bardzo ładnie a ile masz lat? - pytał dalej bardzo spokojnym tonem, który i tak dla mnie w jakimś stopniu był straszny i przerażający.
- Siedem – mówiłem coraz ciszej z powodu strachu jaki mnie pożerał. Chodź mężczyzna miał brązowe włosy i niebieskie oczy co odsuwało go całkowicie od Ricka to w środku nadal miałem problem nad tym czy mam mu zaufać czy jednak zwiać i schować się pod łóżkiem w swoim pokoju.
- Eric nie bój się, nie zrobimy ci krzywdy. Pójdziemy porozmawiać gdzieś indziej? - zadał nowe pytanie, w którym kompletnie nie wiedziałem o co chodzi. W końcu zebrałem się na odwagę i postanowiłem zaryzykować. Najwyżej oberwę – stwierdziłem w myślach.
- Ale gdzie i o czym? - pisnąłem zasłaniając się od razu rękami przed uderzeniem co ich zdziwiło przez co nie wiedzieli co zrobić. Czyżbym zwalił? - westchnąłem w myślach cały czas drżąc.
- Spokojnie mały nie będziemy cię bić... Chcemy z tobą porozmawiać w pewnej ważnej sprawie, która może ci się spodobać – powiedział podając mi rękę, którą niepewnie złapałem a on był prawie przerażony moim wychudzeniem. Poszliśmy do jednego z pokoi gdzie przyszli rodzice rozmawiają z dziećmi czy aby na pewno trafili na odpowiednie co mnie jeszcze bardziej spłoszyło, lecz jakoś przekroczyłem próg drzwi oraz usiadłem się na kanapie nadal patrząc na nich z wielką obawą, która najbardziej dotyczyła niebieskookiego.
- No więc Eric przejdźmy od razu do sedna – odezwała się tym razem radośnie kobieta – Chcielibyśmy cię adoptować i zabrać do swojego domu – dodała a mnie zatkało i nie wiedziałem co mam powiedzieć. Po prostu byłem w szoku! Mówili, że mnie nikt nie będzie chciał – stwierdziłem w myślach zastanawiając się nad odpowiedzią.
- Chciałbyś żebyśmy byli twoimi rodzicami? - zapytał mężczyzna przez co przygryzłem delikatnie dolną wargę.
- Tatą i mamą? - odpowiedziałem mu pytaniem na pytanie by upewnić się jeszcze bardziej.
- Tak! Zgodziłbyś się? - czekał w napięciu a ja peszyłem się coraz bardziej.
- Nie wiem... Boję się... - jęknąłem a do oczu napłynęły mi łzy.
- Nie płacz, rozumiemy, że potrzebujesz czasu i chcesz się z nami oswoić. Będziemy tu przychodzić do ciebie przez cały tydzień a ty się przez ten czas namyślisz. Dobrze skarbie? - spytała kobieta siadając obok mnie i ocierając moje łzy.
- D-dobrze – wydusiłem z siebie jakoś. Później odprowadzili mnie do mojego pokoju a ja otępiały siedziałem ciągle w jednej pozycji nie mogąc uwierzyć w to co się wydarzyło. Przez resztę dnia było cicho i spokojnie więc jednak Filip sobie pojechał na zawsze. O godzinie 21 jak zwykle poszedłem spać by być w pełni sił na mogące nastąpić nieprzyjemności.
****
Nie kłamali! Przychodzili tutaj przez cały tydzień pytając co u mnie słychać i jak się czuję... Przynieśli mi nawet pewnego dnia książkę a dokładnie to następny tom książek Holly Webb tylko tym razem opowiadającą o szczeniaczku. Bardzo polubiłem tych ludzi i wydawali się całkiem mili a na wieść, że mają psa rasy bernardyn lekko się przestraszyłem, ale też i ucieszyłem, ponieważ ja nigdy żadnego nie miałem... Poza tym bernardyny to bardzo silne i duże psy więc obawiałem się, iż może mnie zaatakować, bo przecież byłbym obcym.
Kiedy przyszła niedziela przyszli dopiero koło godziny piętnastej a mnie w tym czasie zdążyły nieźle pobić starsze dzieciaki więc chciałem się prędzej zapaść pod ziemię niż do nich wyjść, ale jakoś to zrobili, że sami do mnie przyszli a widząc ślady pobicia nieźle się na tamtych wkurzyli i Alfred, bo tak chyba miał na imię mężczyzna ponoć nieźle na nich nakrzyczał z czego nawet się cieszyłem, bo gnojki wreszcie dostały za swoje. Później znowu trochę porozmawialiśmy aż wreszcie znowu padło to pytanie mówiące o adopcji czyli szansie na lepsze życie. Znowu musiałem chwilę pomyśleć i przeanalizować całą sytuację. Niby wiedzieli przez co przeszedłem i byli mili, ale czy nie robili tego by mnie omamić? Raz się żyje najwyżej się zabije i tyle – westchnąłem w myślach patrząc teraz na nich.
- Tak chcę być waszym synem – powiedziałem uśmiechając się do nich co odwzajemnili. W tamtym momencie miotały mną różne uczucia, ale liczyłem na lepsze jutro a nawet i dzisiejszy dzień. Byłem szczęśliwy i po raz pierwszy od bardzo dawna spróbowałem jak smakują lody.

<Koniec>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz