- Talon idź sobie - mruknąłem idąc dalej w tereny a on za mną podążył - Powiedziałem coś - warknąłem po raz kolejny się odwracając, lecz on sobie z tego nic nie zrobił i spokojnie za mną człapał jakbym był kimś ważnym dla tego strażnika normalnie... Pewnie wysłał go Will, żeby mnie znalazł i przyprowadził, lecz ja miałem teraz zbyt dużego doła by pokazywać się swoim ludziom. Jednak zawróciłem lekko na północ, gdyż chciałem iść do swojego ulubionego miejsca. Diablo pewnie już dawno przybył do ratusza wierzgając przy tym jeśli jego ulubionego stajennego akurat nie było. Szczwana z niego bestia i byle komu nie da się złapać. Już po niecałych 25 minutach byłem na miejscu wraz ze strażnikiem, który widząc, iż usiadłem na brzegu stawu zrobił to samo tylko, że pod drzewem przyglądając mu się uważnie. Spojrzałem w niewzruszoną jeszcze taflę wody, w której odbijała się moja twarz. Dlaczego mnie nie kochałeś do cholery?! Tylko liczył się Samuelek a ja to co byłem?! Pies?! - warknąłem w myślach wrzucając kamień do wody przez co równa tafla zmieniła się w chwilowy chaos. W sumie to w wojsku nauczono mnie szczekać i chodzić przy nodze równo ze swoim "panem"... Nawet mi jak i reszcie dali obroże by było wiadomo kto jest kogo... Ale oni to byli obcy ludzie a on był do jasnej cholery moim ojcem! Tatą, który powinien mnie chronić przed złem tamtego świata. Powinien się cieszyć z mojego widoku a on co?! Pokazałem mu się na oczy to od razu mnie lał jakbym do rodziny wcale nie należał... Mamo, tato chciałbym żebyście tu byli - westchnąłem załamany w myślach myśląc oczywiście o Sawach... Siedziałem tak jeszcze bardzo długo a czując jak do oczu napływają mi łzy bólu położyłem się na plecach zamykając oczy i wyobrażając sobie, że mnie nie ma, ale w tedy poczułem jak Talon kładzie mi łapę na prawym ramieniu przez co otworzyłem swoje piwne ślepia a widząc, że patrzy na mnie wzrokiem "Wracajmy już i się nie martw" jakoś podniosłem się z ziemi i powlokłem się za nim do ratusza.
****
Gdy byliśmy już bardzo blisko wilk usiadł na ziemi i chwilę myśląc zawył przeraźliwie znikając mi z oczu. Dziwne zwierzęta - stwierdziłem w myślach przyśpieszając trochę a gdy oczywiście wylazłem z lasu najbliżsi żołnierze usieli we mnie wycelować, lecz ja nie przejmując się tym w ogóle pewnie stawiałem swoje kroki. Widząc jak Diablo pewnie już od dawna nie pozwala do siebie podejść ze znudzeniem pociągnąłem go za wodze a ten dumny z siebie zaczął iść za mną dumnym chodem.
- No niezły wyczyn Diable ty mój - zaśmiałem się cicho głaszcząc go po miękkich chrapach co mu się spodobało i bez problemowo dał się rozsiodłać zostając nagrodzonym kostką cukru, którą znalazłem gdzieś w torbie przy siodle. - Grzeczny mi bądź, bo cię nie wezmę na przejażdżkę następnym razem - pogroziłem mu a ten parsknął na mnie delikatnie ciągnąc za ubranie - Oho Diablo i jego wspaniałe humorki wybacz hrabio - zaśmiałem się na co zarżał i pozwolił mi jakoś odejść. Zważając na to, iż była godzina czwarta rano poszedłem jeszcze na oddział medyczny gdzie Edward na szczęście nie spał tylko obserwował stan swoich pacjentów.
- Eric gdzieś ty znowu łaził? - zapytał w miarę spokojnie wbijając we mnie pytające spojrzenie.
- Było się tu i tam... Nie ważne dawaj mi leki i spadam - mruknąłem a on jeszcze bardziej się zdziwił i zmarszczył brwi.
- Nie mogę to będzie już dzisiaj trzecia dawka! Jak na jeden dzień w takich odstępach czasowych to za dużo - sprzeciwił się a ja wyciągnąłem w jego kierunku rękę.
- Daj mi leki Edward... Inaczej nie ujadę a ty dobrze o tym wiesz... - mówiłem jak najciszej potrafiłem a on i tak potrząsnął przecząco głową.
- Nie ma mowy - jego ton głosu był stanowczy - Eric idź do psychologa skoro masz problemy psychiczne - dodał a ja ledwo powstrzymywałem się, żeby nie uderzyć go w ten durny łeb.
- Nie jestem wariatem a poza tym nie mam zamiaru żalić się jakiemuś typowi, bo mam problem... - warknąłem cicho już nie wytrzymując. Wiedziałem, że Will przez cały czas udawał, iż śpi przez co słyszał naszą rozmowę, ale się tym nie przejąłem. Po prostu wyszedłem z medycznego i poszedłem do walącej się jeszcze części ratusza, która została zniszczona przez wojnę i czekał ja w najbliższych latach solidny remont, ale teraz łaziłem tu co najmniej ja... Wyciągnąłem szybko z kieszeni papierosa i zapalniczkę. Nie paliłem już przez dobre pięć miesięcy... Miałem rzucić - warknąłem w myślach odrzucając fajkę w bok, ale zapalniczkę schowałem, bo kto wie czy gdzieś jeszcze znajdę taką solidną. - Widzę twój uśmiech, Ale w oczach pustkę, Nastawienie zmienia nas. Tak nagle, zakładasz maskę, Chowasz swoją twarz. Stanowczo zaciskasz pięści, Stoisz w miejscu sam. Ukrywasz silne emocje, pośród ludzi nie chcesz stać. - zanuciłem sobie spuszczając głowę niczym zbity pies
<Will? :3>
- No niezły wyczyn Diable ty mój - zaśmiałem się cicho głaszcząc go po miękkich chrapach co mu się spodobało i bez problemowo dał się rozsiodłać zostając nagrodzonym kostką cukru, którą znalazłem gdzieś w torbie przy siodle. - Grzeczny mi bądź, bo cię nie wezmę na przejażdżkę następnym razem - pogroziłem mu a ten parsknął na mnie delikatnie ciągnąc za ubranie - Oho Diablo i jego wspaniałe humorki wybacz hrabio - zaśmiałem się na co zarżał i pozwolił mi jakoś odejść. Zważając na to, iż była godzina czwarta rano poszedłem jeszcze na oddział medyczny gdzie Edward na szczęście nie spał tylko obserwował stan swoich pacjentów.
- Eric gdzieś ty znowu łaził? - zapytał w miarę spokojnie wbijając we mnie pytające spojrzenie.
- Było się tu i tam... Nie ważne dawaj mi leki i spadam - mruknąłem a on jeszcze bardziej się zdziwił i zmarszczył brwi.
- Nie mogę to będzie już dzisiaj trzecia dawka! Jak na jeden dzień w takich odstępach czasowych to za dużo - sprzeciwił się a ja wyciągnąłem w jego kierunku rękę.
- Daj mi leki Edward... Inaczej nie ujadę a ty dobrze o tym wiesz... - mówiłem jak najciszej potrafiłem a on i tak potrząsnął przecząco głową.
- Nie ma mowy - jego ton głosu był stanowczy - Eric idź do psychologa skoro masz problemy psychiczne - dodał a ja ledwo powstrzymywałem się, żeby nie uderzyć go w ten durny łeb.
- Nie jestem wariatem a poza tym nie mam zamiaru żalić się jakiemuś typowi, bo mam problem... - warknąłem cicho już nie wytrzymując. Wiedziałem, że Will przez cały czas udawał, iż śpi przez co słyszał naszą rozmowę, ale się tym nie przejąłem. Po prostu wyszedłem z medycznego i poszedłem do walącej się jeszcze części ratusza, która została zniszczona przez wojnę i czekał ja w najbliższych latach solidny remont, ale teraz łaziłem tu co najmniej ja... Wyciągnąłem szybko z kieszeni papierosa i zapalniczkę. Nie paliłem już przez dobre pięć miesięcy... Miałem rzucić - warknąłem w myślach odrzucając fajkę w bok, ale zapalniczkę schowałem, bo kto wie czy gdzieś jeszcze znajdę taką solidną. - Widzę twój uśmiech, Ale w oczach pustkę, Nastawienie zmienia nas. Tak nagle, zakładasz maskę, Chowasz swoją twarz. Stanowczo zaciskasz pięści, Stoisz w miejscu sam. Ukrywasz silne emocje, pośród ludzi nie chcesz stać. - zanuciłem sobie spuszczając głowę niczym zbity pies
<Will? :3>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz