środa, 12 kwietnia 2017

Od Ashleya CD Eddie

Ash przestraszył się nie na żarty, gdy nie mógł dobudzić chłopaka. Wziął go szybko na ręce w stylu na pannę młodą i nakazał młodemu nieść apteczkę. Nawet rozwiązał mu ręce. Oczywiście groźba zabicia, jeśli spróbuje uciec, podziałała znakomicie. Ruszyli szybkim truchtem w stronę obozu Śmierci, a Ash cieszył się, że chłopak miał kondycję godną pozazdroszczenia.
Po jakimś czasie stanęli na małej polanie, z której niedaleko było do obozu Śmierci. Ash ponownie związał ręce dzieciaka, który patrzył nadal na niego z przerażeniem. W sumie mu się nie dziwił. Mało osób widziało wampira w akcji, a jak już to zobaczyli to najczęściej ginęli podczas starcia.
– Powiesz o mnie komuś lub jemu – kiwnął głową na nieprzytomnego Eddiego, który leżał wznak na trawie – a cię zabiję. Rozumiemy się?
Dzieciak szybko przytaknął, a Ash zajął się chłopakiem. Znalazł w jego kurtce bandaż, który użył do opatrzenia jego głowy. Na szczęście nie było żadnej rany, lecz Ashley modlił się, by to wszystko nie skończyło się wstrząśnieniem mózgu.
Eddie mamrotał coś nieprzytomny, a Ash mógł rozróżnić poszczególne imiona. Maggie, Rebeka, Martha, Susie i Luiza. Zmarszczył brwi zdziwiony. Jego byłe? Ale w sumie jaki normalny facet mamrocze imiona swoich ex? Ale skoro to są jego byłe to znaczy, że jednak nie jest zainteresowany mężczyznami. Ash aż się skrzywił na tą myśl i zlustrował wzrokiem półnagą sylwetkę chłopaka. Przysiadł obok niego na piętach i przeciągnął palcami po jego piegowatym poliku. Tak, z całą pewnością nie miał nic przeciwko spędzeniu z nim jednej czy dwóch nocy. Więcej, bardzo chętnie by to zrobił. Eddie miał w sobie to coś, co jakoś tak dziwnie działało na Ashleya.
W końcu Eddie zaczął się budzić, więc Ash zabrał szybko dłoń, którą niekoniecznie świadomie smyrał chłopaka po poliku. Ukląkł obok niego, by było mu wygodniej. Eddie skrzywił się dotykając czoła.
– Wreszcie się obudziłeś – powiedział z ulgą Ashley. Naprawdę matrwił się, że chłopak tak długo się nie budził. – Nieźle oberwałeś, nie mogłem cię dobudzić.

***

– Nie chcę o tym gadać – uciął krótko Eddie, gdy Ash zapytał o imiona, które mamrotał. Byłe – stwierdził zawiedziony w myślach. Dlaczego był zawiedziony? Miał nadzieję, że tylko z powodu braku łóżkowych przygód w przyszłości. – Zbierajmy się, załatwmy to szybko i...
Nagle Eddie zgiął się w pół i zwymiotował, a Ashley już po niecałej sekundzie był przy nim. 
– Połóż się – powiedział, ale zamiast tego Eddie uwiesił się na jego ramieniu, rozglądając się niemrawo.
– Ash? Gdzie jesteśmy? Kim jest ten dzieciak?
– Cholera. – Tym jednym słowem Ashley skomentował elokwentnie sytuację. – Musimy szybko zabrać cię do lekarza.
– Co? – Eddie zdziwiony zmarszczył brwi, ale Ash był już na nogach. Podbiegł do dzieciaka, który cały czas grzecznie czekał pod drzewem. Ashley rozwiązał dłonie młodego i wcisnął mu apteczkę do rąk. – Ash, co się dzieje?
– Przed chwilą mówiłeś, że jak zapomnisz i zwymiotujesz to masz wstrząśnienie mózgu, czy jakoś tak. W każdym razie musimy szybko zabrać się do szpitala. – Przez pośpiech Ash gubił się trochę w swoich słowach, ale sądząc po lekko przerażonym wyrazie twarzy Eddiego, dobrze przedstawił obecną sytuację. – Dasz radę iść?
Eddie spróbował się podnieść, ale wciąż był zbyt słaby. Pokręcił przecząco głową, ściskając usta w wąską linię. Tego Ash się akurat spodziewał. Nawet gdyby Eddie mógł ustać, bardzo by ich spowalniał. Ashley zarzucił na ramię kurtkę chłopaka.
– No to masz zapewnioną darmową taksówkę – stwierdził i pewnie podniósł Eddiego z ziemi w stylu na ,,pannę młodą". Chłopak rozdziawił najpierw usta, a potem stawiał opór, ale przestał, gdy zauważył, że osłabiony nic nie zrobi Ashleyowi. – Tak będzie szybciej i się nie zabijesz w krzaczorach. 
– Postaw mnie – syknął Eddie.
– Spieprzaj – odpowiedział ze śmiechem Ash i skinął na chłopaczynę z apteczką. Zaczęli biec.
Na szczęście obóz Śmierci był niedaleko, więc nie mieli za dużo do przebiegnięcia. Nawet Eddie się uspokoił, choć nie wyglądał na specjalnie zadowolonego. Jednak był na tyle mądry, by nie próbować się wyrywać, gdy Ash biegł z zawrotną prędkością, manewrując między drzewami. 
Nagle padły strzały, a Ashley gwałtownie wyhamował, podobnie jak młody za nim. Skrył się zdziwiony za drzewem. Przecież byli już na terytorium Śmierci. 
– Wyłaźcie pierdoleni tchórze – warknął facet z bronią, a Ash westchnął z ulgą. Udłożył przerażonego  Eddiego na ziemię, przykładając palec do ust, że ma milczeć. Sam wyszedł z rękami podniesionymi ku górze. 
– Jeffrey uspokój się – powiedział z kpiącym uśmiechem na ustach, patrząc na twarz dawnego przyjaciela, która wykrzywiła się ze złości. Jego broń nagle wypaliła, a kula śmignęła obok głowy Ashleya, trafiając w drzewo. 
– Ups – powiedział niewinnie Jeffrey, a Marcus za jego plecami pokręcił zrezygnowany głową.
– Jak dzieci – stwierdził, opuszczając broń, a za jego przykładem poszedł Jeff, choć ten drugi zrobił to bardzo niechętnie. – Myśleliśmy, że zabili cię po drodze do Aniołów.
– Miło, że we mnie wierzycie – mruknął Ash, krzywiąc się nieznacznie. – Nastąpiły pewne... komplikacje.
– Ale leki masz? 
– Tak, tak – odpowiedział szybko Ashley i spojrzał w miejsce, gdzie powinien być dzieciak, ale zauważył samą apteczkę. Zacisnął usta w wąską linię, lecz powstrzymał się od komentarza. – Tam. – Wskazał przedmiot. Marcus poszedł i przejął skrzynkę.
– Gdzie jest ten, którego niosłeś? I w ogóle po cholerę kogoś niosłeś? – spytał zdziwiony Marcus, gdy Jeff nadal piorunował wzrokiem Ashleya, który poszedł do Eddiego. Chłopak zdąrzył już wstać, podtrzymując się drzewa. Najwyraźniej nabrał sił podczas biegu. Ash gestem głowy pokazał, że ma wyjść i Eddie zrobił to podtrzymując się ramienia Ashleya.
– To jest nasz pomocnik od Aniołów, który potrzebuje natychmiastowej opieki lekarskiej – powiedział Ash z naciskiem na ostatnią część zdania. Obaj żołnierze ze Śmierci zlustrowali Eddiego krytycznym wzrokiem, ale w końcu Marcus kiwnął głową. Wraz z Jeffem odwrócili się i poszli w stronę centrum obozu.
– Dasz radę iść? – spytał Ashley, nadal trzymając ramię chłopaka.
– Myślę, że tak – odpowiedział trochę niepewnie.

***

Oddział szpitalny nigdy nie wydawał się Ashleyowi zbytnio przyjazny. Białe ściany raziły w oczy, a efekt wspomagały jaskrawe świetlówki. Kurtyny w kolorze zdechłego wieloryba wywoływały odruch wymiotny, a zapach wszystkich lekarstw przytłaczał czuły węch chłopaka. Niegdyś wraz z ojcem kochał przebywać na oddziale, ale teraz, podczas wojny, w szpitalu nie było niczego przyjemnego.
Zza nieco zniszczonych białych drzwi wyszedł mężczyzna w kitlu – ordynator, a Ash wstał szybko z niewygodnego krzesełka.
– Co z nim? – spytał natychmiastowo, a lekarz spojrzał na niego zdziwiony.
– Na razie nieprzytomny i chyba tak już pozostanie – westchnął mężczyzna. Ash zmarszczył zdziwiony brwi.
– Przepraszam, ale nie rozumiem.
– Nie mamy miejsca na oddziale. Wszystkie łóżka, nawet te awaryjne, są zajęte przez osoby z naszego obozu, a personel już nie wyrabia. Nie możemy mu zapewnić, ani miejsca, ani odpowiedniej opieki. Zależy nam przede wszystkim na zdrowiu naszych ludzi, a nie obcych.
– Jest pan świadomy, że jest to syn ważnego dowódcy Aniołów?
– Tak, jestem. Przy jego innych obrażeniach łatwo będzie zrzucić winę za śmierć mężczyzny na Demony. Niestety nie ma innej możliwości. Za chwilę Edward odejdzie z tego świata.
Ash westchnął głęboko, przecierając twarz dłońmi.
– Wykryją wszelkie trucizny na sekcji, a obrażenia będą różne czasowo – powiedział.
– Dlatego wstrzykniemy pęcherzyk powietrza do tętnicy. Nastąpi zator, a potem...
– Przez niedokrwienie mózgu nastąpi zgon. Najbezpieczniejsza metoda. Tak, wiem – dokończył Ashley, przeczesując palcami swoje włosy. Lekarz przytaknął powoli.
– Chciałbyś go zobaczyć ostatni raz? – spytał ostrożnie ordynator.
– Tak.
Ash poszedł za mężczyzną w kitlu do salki, gdzie na noszach leżał nieprzytomny Eddie. Lekarz zostawił Ashleya samego z chłopakiem, opuszczając szybko pomieszczenie. Ash podszedł do noszy i usiadł na krzesełku obok nich. Westchnął głęboko, patrząc na piegowatą twarz chłopaka. Miał zamknięte oczy i był niezwykle spokojny oraz nieświadomy tego, że za chwile zostanie martwy. Ash przeciągnął palcami po jego poliku, ciesząc się jego miękkością. Śledził opuszkami kształty jego twarzy, jakby chcąc je zapamiętać. Znał go można z dwadzieścia cztery godziny, ale wspólne małe przygody skutecznie go do niego zbliżyły. Śmieszne, gdyby był to ktoś inny, Ash miałby go w dupie i żyłby sobie dalej. Ale to był Eddie, a nie nikt inny. To był miły chłopak, który poszedł z nim na wspólną misję, a Ash jak ostatnia ciota się do niego przywiązał i nie chciał pozwolić mu umrzeć.
– Ordynatorze! – zawołał, a po chwili lekarz wszedł do pomieszczenia.
– Tak?
– Zaopiekuję się nim. Mam wykształcenie medyczne, niezbyt zaawansowane, ale mam. Zatrzymam go u siebie w domu, mam miejsce. Dam sobie z nim radę.
– To nie jest zabawa Ashley. Anioły będą się niecierpliwić, a jak damy im informację, że chłopak jest kurowany u nas, a u ciebie umrze, to posądzą nas o niekompetencję i może być nieprzyjemnie.
– Naprawdę, dam radę. Nie mogę pozwolić, by chłopak umarł. Niech pan mi zaufa.
– Niech będzie – powiedział niepewnie. – Edward będzie osłabiony i będzie wymagał opieki, więc powodzenia.

***

Ashley spojrzał na nieprzytomnego chłopaka, który leżał na jego kanapie w starym mieszkaniu, które w końcu postanowił zatrzymać. Położył dłoń na czole Eddiego, by sprawdzić czy nie ma temperatury akurat, gdy ten zaczął się budzić. Ash szybko jeszcze poprawił kroplówkę, którą wyhandlował od jakiegoś faceta za jednego noża z jego kolekcji.
– Witamy wśród żywych – parsknął wesoły.

< Eddie? :3 Jesteś teraz pod opieką Asha XDDDDD >


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz