Dość długo rozmawiałem z Rous, lecz co jakiś czas zapadały między nami cisze, które były dość uciążliwe, lecz jakoś staraliśmy się je ignorować i rozmawiać spokojnie dalej. W pewnym momencie zauważyłem że mój ojciec idzie w naszym kierunku, a Rous od razu się spięła widząc go, więc się domyśliłem, że się go boi i w ogóle by najchętniej uciekła... Przytuliłem ją do siebie i posłałem ojcu ostrzegawcze spojrzenie, co zrozumiał i przeszedł na drugą stronę, gdzie był dalej od przerażonej dziewczyny.
- Spokojnie Rous to tylko mój ojciec - powiedziałem spokojnie.
- Nie zrobię Ci krzywdy dziecko - westchnął ojciec, lecz Rous pokręciła przecząco kłową i jeszcze bardziej się skuliła ze strachu w moich ramionach, na co posłałem ojcu wymowne spojrzenie żeby sobie poszedł i porozmawiamy później, lecz on nie ustępował.
- Jak się czujesz? Słyszałem że spadłeś z konia - odparł ignorując dziewczynę, co chyba było celowym zagraniem.
- Teraz dobrze, ale nieźle uderzyłem o ziemię - westchnąłem - Jak idzie Williamowi z Oazą? - spytałem.
- Jest nią zachwycony - zaśmiał się cicho - Przeważnie leży mu na kolanach kiedy pisze dokumenty, albo sunia go odrywa od dokumentów by troszkę odpoczął, co na dobre mu wychodzi - odparł uśmiechnięty.
- Wy się tak kumplujecie? - spytałem z niedowierzaniem i spojrzałem na niego z lekką podejrzliwością w oczach, na co się znowu zaśmiał.
- To też człowiek gdybyś nie wiedział! - odparł rozbawiony.
- Powiedzmy - mruknąłem, bo przypominałem sobie jak wiele razy dostawałem z Rekerem opiernicz o byle co... - Rozumiem że wiesz o wszystkim od niego? - spytałem.
- Tak... - westchnął ciężko - Powinieneś następnym razem bardziej uważać! - pouczył mnie.
- Kazania to będziesz mi kiedy indziej robić - mruknąłem i spojrzałem ukradkiem na dziewczynę, która kurczowo się mnie trzymała i nawet nie patrzyła na mojego ojca. Spojrzałem znowu na ojca i posłałem mu zirytowane spojrzenie na to, że wciąż tu sterczy jak sęp oczekujący na padlinę.
- Wracam do swoich zajęć! Zdrowiej i nie paku się w kłopoty - odparł i wyszedł, a Rous się od razu rozluźniła.
- On jest straszny.... - szepnęła cicho, wciąż chowając głowę, tuląc się do mojego torsu.
- Wydaje Ci się, bo go nie znasz - odparłem spokojnie - Jest czasami troszkę wkurzający, ale nigdy by nie zrobił krzywdy żadnej kobiecie, ani nikomu. No! Prócz wrogom oczywiście - westchnąłem - Rous nie bój się! - dodałem tuląc ją do siebie i przenosząc całą na moje łóżko. Bała się nawet jak on wyszedł... Boże dlaczego te skurwiele musieli ją tak skrzywdzić?! Gdybym ich dopadł, to w życiu by już nikogo ne tknęli, bo by nie mięli zwyczajnie czym...
< Rous? eh.... brak weny totalny! wybacz ;-; szkoła zżera mózgi i weny ;-; >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz