piątek, 17 marca 2017

Od Tamary cd. Erica

Nie mogłam spać... Ciągle się wierciłam na łóżku i byłam niespokojna. Jackob spał w najlepsze co oznaczało że na tym miękkim łóżku i właściwie królewskim, popadł w niezłe objęcia Morfeusza! Nie mogłam już dłużej tego znieść, więc wstałam i wyszłam na balkon. Była nawet nie taka bardzo ciemna noc, bo księżyc znowu wdrapał się na niebo, co ostatnio było dość częstym zjawiskiem. Westchnęłam ciężko i zaczęłam omiatać wzrokiem okolicę. Niektórzy żołnierze byli schowani w cieniu, lecz dla snajpera i tak byli oni doskonale widoczni i ponadto strasznie głośni! Mimo iż dla zwykłego człowieka nic nie było słychać... No cóż! Tak zwane "zboczenie zawodowe". Nie znalazłam wzrokiem nic ciekawego, lecz zaraz usłyszałam głośne i wściekłe rżenie, a ja wiedziałam co to oznacza! "Desperado..." westchnęłam w myślach. Zabrałam swój karabin, przerzuciłam go sobie przez ramię i wyskoczyłam balkonem. Pobiegłam w stronę stajni, gdzie jak się okazało, jakiś młodzik szarpał się ze wściekły ogierem, który wierzgał, stawał dęba i próbował mu się wyrwać, a ten z kolei był spanikowany i nie wiedział co zrobić, bo zapewne ogier uciekł z boksu... Ta... Często tak w wieży robił, gdy mu się nudziło ale cóż!
- Desperado! - krzyknęłam zła na konia, podchodząc szybkim krokiem, a koń momentalnie przestał wierzgać i się uspokoił. Był teraz niczym łagodna owieczka! Karus spojrzał na mnie skruszonym wzrokiem, a młodzikowi ulżyło. Wyglądała na jakieś 15 lat... Przejęłam wodze konia od przestraszonego chłopaka, który wyglądach chyba na nowego w stajni, więc się zestresował! - Nie martw się młody! On zawsze taki jest... - westchnęłam ciężko i poklepałam go po ramieniu - Lubi się popisywać - dodałam jeszcze prowadząc go do stajni.
- Pani się go nie boi? - spytał uspokajając się już i patrzył na spokojnego już ogiera.
- Nie! Desperado tak naprawdę jest łagodny, tylko czasami mu się nudzi i odstawia takie sceny jaki on groźny, a e rzeczywistości jest inaczej... Jeśli chcesz żeby przy Tobie nie wierzgał i się Ciebie słuchaj, to dawaj mu co jakiś czas jakieś smakołyki, a będzie spokojny! - powiedziałam i podałam mu kosteczki cukru do ręki - Masz! Daj mu! - powiedziałam zachęcająco kiwając głową, na stojącego ogiera koło mnie. Wahał się, ale po chwili wyciągnął niepewnie rękę, a karus podszedł do niego troszkę, wydłużając szyję jak żyrafa i zaczął zjadać kosteczki cukru z dłoni chłopaka na co się uśmiechnął i rozluźnił.
- Czyli tak wierzga, bo mu się nudzi? - spytał głaszcząc już zadowolonego konia.
- Tak... Jak jak sam wiesz to potężnie zwierze, a jak ma za dużo energii to po prostu nie może ustać w miejscu, podobnie jak z człowiekiem cz innymi zwierzętami - odparłam spokojnie - Jak nie będziesz się już tak bał, to możesz sobie na nim trochę pojeździć, co na pewno mu się spodoba! Desperado ma to do siebie, że dostosowuje się do umiejętności jeźdźca, więc nigdy cię nie poniesie. No! Chyba że coś go bardzo przestraszy, ale to mało możliwe bo został wyszkolony by niczego sienie bać, lecz takie przypadki jednak się zdarzają czasami - odparłam idąc w stronę stajni z młodzikiem i koniem.
- Będę mógł?! - aż podskoczył z radości.
- Tak! Tylko nie zapędzaj się daleko w tereny żebyś się nie zgubił, a gdyby się to jednak stało to wiesz co masz robić! - powiedziałam spokojnie, lecz spojrzał na mnie zdziwiony - Każdy koń Duchów, Przemytników, czy Śmierci jest specjalnie szkolony... Jeśli się zgubisz wydaj mu komendę Ratusz a wróci tutaj, bo odnajdzie drogę, jakbyś np. spadł z niego czy coś, to zagwiżdż głośno a przybiegnie, natomiast jeśli się czegoś przestraszysz bardzo, wydaj mu komendę ukryj się, to to zrobi. Dużo jest tych komend, ale raczej użyjesz czasami tej żeby wrócił do Ratusza! Jednak Desperado potrzebuje trochę czasu by zacząć Cię słuchać, więc trochę to zajmie - wytłumaczyłam.
- Tata coś mi tam mówił że konie są szkolone... - odparł i rozejrzał się po stajni wzrokiem.
- Idź odpocząć! Zajmę się swoim koniem - odparłam siodłając go, na co oczywiście ogier nie mógł się doczekać przejażdżki. Chłopak zniknął, a ja poczułam jak medalion mnie parzy co było znakiem, ze coś złego się stało! Wyjęłam go z pod koszulki i spojrzałam na niego. "O co chodzi Faldo?" szepnęłam pytając. I nagle przede mną pojawił się wilczy strażnik i kiwnął głową bym za nim podążała, więc wsiadłam szybko na konia i pognałam za pędzącym wilkiem w głąb terenów Śmierci. Dość długo jechałam... Nie znałam tych terenów, przez co czujniej się rozglądałam, bo nigdy nie wiadomo! Bardziej znałam tereny blisko ratusza i bliżej granicy z Duchami, a tereny Duchów to znałam całe... Niestety w Śmierci jak kiedyś byłam, nie miałam szans zwiedzić wszystkiego, zwłaszcza jak posądzono mnie o zdradę, której nie popełniłam i próbowano mnie zabić!
 Gdyby wtedy nie brat, to bym z pewnością była martwa.
Jechałam cały czas za pędzącym wilkiem, który kierował mnie coraz bardziej na jakieś prawdziwe zadupia, a właściwie jeszcze większe niż wtedy, kiedy ratowałam Helsinga przed zombie! Księżyc na szczęście oświecał mi drogę i co jakiś czas ogier przeskakiwał nad jakimiś przeszkodami, tyle że te były małe w porównaniu z naszymi... Eh... "Teraz to byłe tereny" odparłam załamana w myślach i po policzku spłynęła mi łza, lecz szybko ją wytarłam. Bolało mnie że ojciec tak nas potratował i że zmienił się na takiego potwora!
Jednak wiedziałam że nikt z nas nie mógł tam zostać, bo po prostu się nie dało... Po około czternastu minutach jazdy cwałem, obaczyłam jak przywódca śmierci leży nieprzytomny na ziemi, a obok niego stał zdenerwowany karus, a w dodatku te cholery znowu się do nich zbliżały. Jadąc na koniu zdjęłam broń z ramienia i zaczęłam strzelać. Tak wiem! Snajper strzelający do zombie na koniu w ruchu... Jednak trenowałam potajemne to, bo uważałam że to by się przydawało w pościgach za wrogiem. Tego dziadostwa było z 15, więc znowu musiałam załadować drugi magazynek. "No ja nie wieżę! Drugi raz go ratuję..." westchnęłam w myślach, rozwalając łby każdego zombie.
Właściwie to byłam trochę jak jakiś Zorro na karym koniu! No bez kitu... Jeszcze czarna peleryna, kapelusz, przepaska na oczy i heja! No... Tyle że Zorro nie miał karabinu... Zatrzymałam się koło nieprzytomnego mężczyzny i szybko z niego zsiadłam.
- Drugi raz muszę cię ratować! - warknęłam ni do siebie, ni do nikogo. Wydałam swojemu koniowi komendę by się położył, czego sama go nauczyłam, co robił zaraz. Jakoś przeciągnęłam go na grzbiet Desperada, przewieszając go przez siodło, a koń po chwili ostrożnie wstał. Uspokoiłam Diabla, który martwił się o swojego pana i był dość niespokojny - Już dobrze! Spokojnie! - powiedziałam spokojnie głaszcząc ogiera. Włożyłam nogę w strzemię Diabla, a ten spojrzał na mnie zdziwiony.
- Mogę? Musimy dostać się do Ratusza by zająć się Twoim panem! - powiedziałam na co ogier w końcu "wyraził zgodę". Wsiadłam na niego i złapałam za wodze swojego konia, który szedł obok Diabla spokojnie - Diablo Ratusz, tylko powoli! - powiedziałam na co zarżał i przyspieszył do kłusa.
**
Dotarcie do Ratusza zajęło nam jakieś półtorej godziny. Wszyscy lekarze oczywiście od razu się zlecieli do Erica i go zabrali zapewne na medyczny... Zsiadłam z Diabla i poklepałam oba konie, dziękując im, złapałam za wodze obu koni i skierowałam się do stajni. Zajęłam się końmi i wróciłam po około dwóch godzinach do pokoju, wskakując przez balkon, tak jak wcześniej i wyszłam. Położyłam się na łóżku i zasnęłam, wtulając się w Jackoba, który jak zwykle grzał jak pluszowy miś.
**
Obudziłam się i tak wcześnie. Byłam dość niewyspana po wczorajszym jeżdżeniu, lecz byłam już nauczona takiego wstawania, więc organizm potrafił funkcjonować mimo tak silnego zmęczenia jaki mi towarzyszyło przez ostatnie dni w wieży i teraz tutaj... Nawet nie chciało mi się jeść śniadania, mimo iż byłam głodna jak wilk! Oczywiście nie miałam zamiaru siedzieć w pokoju i się nudzić, więc znowu wzięłam Desperada i udałam się na przejażdżkę, bo skoro tutaj nie ma takiego rygoru, to wolałam sobie pojeździć, skoro mogę! A w wieży tego za bardzo nie mogłam, bo żeby wydostać się za mury, to graniczyło z cudem ostatnio... "Tamara nie myśl o wieży!" skarciłam się w myślach, jadąc już cwałem na grzbiecie ogiera.
W pewnym momencie nieco się "zagalopowałam", bo znalazłam się blisko granicy terytoriów Aniołów i Śmierci... Zawróciłam konia i jechałam znowu do "centrum" terytoriów Śmierci. Aniołów się nie bałam, bo wiedziałam że by nie otworzyli do mnie ognia. Oni nie byli agresorami... I nawet chyba mnie zauważyli! Lecz tylko się spokojnie patrzyli. Nie miałam już loga Duchów co prawda ani na kurtce, ani koniu, ale było widać że nie jestem wrogiem, mimo iż z ramienia zwisała mi broń. W pewnym momencie jednak usłyszałam za sobą stukot końskich kopyt, więc się odwróciłam na galopującym koniu i zobaczyłam że w moją stronę jadą żołnierze Duchów!
 Nie powinni wkraczać na tereny Śmierci... "Gonią mnie! Niech to szlak!" krzyknęłam spanikowana w myślach i pogoniłam konia do szalonego cwału. Na szczęście mój koń był o wiele szybszy i zdążył już trochę poznać te tereny przez częste przejażdżki, więc miałam przewagę, mimo iż chyba mnie goniło z dwanaście osób! Wiedziałam ze ojciec ich wysłał, o mi sienie spodobało, bo nie miałam zamiaru wracać do wieży i stać się znowu posłusznym psem! Koń biegł bardzo szybko, a mój dawny obóz miał dość duże problemy z dogonieniem mnie.


https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhcR0BndhO9AywtgqkvCkwJO2VHteFIkMbHS6b1aoyfZCaPgTVU8-rdKwFviuTqD3H59V4wVmcnPI7fjmCrcHsunJ8hyphenhyphenEQG0a8T2XkZCI2L3XjlhHA7CDvhT7Tf9jXFLRW9oRIzBLqNaRc/s1600/tumblr_m83hecTBNT1qgadjyo1_500.gif
Desperado należał do tych najszybszych koni z wieży, więc tak łatwo nie mięli! Kierowałam się szybko do centrum terytoriów Śmierci, bo wiedziałam ze tam jestem w miarę bezpieczna... Oglądałam się co chwilę za siebie, robiłam uniki i skakałam przez przeszkody. Robiłam wszystko by utrudnić im za mną pościg.
https://s-media-cache-ak0.pinimg.com/originals/74/e8/5c/74e85cad57d758ce2d7ba6502f0f9c73.gif
Czułam strach i w końcu wjechałam do jakiegoś lasu i tam zaczęłam manewrować. Jeźdźcy się trochę pogubili, ale przez to że wieża miała świetnych tropiących, szybko złapali mój trop. Wyjechałam szybko z lasu i wpadłam na otwartą przestrzeń. Koń się męczył, bo narzucałam mu niemalże mordercze tępo, a biegł już bardzo długo... Rozpaczliwie szukałam jakiejś pomocy, która o dziwo sama przybyła! W moją stronę zaczęli jechać na koniach żołnierze ze Śmierci i zaczęli strzelać ostrzegawczo do żołnierzy z Duchów i gonili ich!
 "Bezpieczna..." odetchnęłam z ulgą, powoli zatrzymując zziajanego konia. Po chwili zobaczyłam jak Eric do mnie podjeżdża i wygląda na zmartwionego. Wtedy poczułam ostry ból w ramieniu, wiec spojrzałam na nie kiedy zatrzymałam konia i zobaczyłam że krwawię! Robiło mi się słabo i zapewne byłam blada jak ściana, bo dopiero teraz zauważyłam że jechałam tak długo z poważną raną, którą pewnie zrobiły mi Duchy... "Oni chcieli mnie zabić?!" spytałam siebie z niedowierzaniem i z trudem utrzymywałam się na koniu.

< Eric? ;3 pomóż jej, bo padnie mi tam zaraz ;-; skąd wiedziałeś ze ma kłopoty? xd >

1 komentarz: