Rzuciłbym się na kogoś? Też mi coś ja krwi pić nie będę! - prychnąłem w myślach opierając się o drzewo pod takim kątem gdzie widok na pałac prezentował się najlepiej. Nadal nie wiedziałem jak zmienić kolor tęczówek, które pewnie były teraz czerwone niczym maki. Kły ostre niczym żyletki nadal raniły mi co jakiś czas wargi powodując małe ranki, z których wydobywała się krew. Krew taka apetyczna i pociągająca substancja... Zaraz co?! Jaka apetyczna przecież ta szkarłatna ciecz powoduje tylko, że jeszcze żyję! Nie mogę pić krwi! Walczyłem z samym sobą modląc się, żeby Ash wreszcie przyszedł i jakoś mnie z tego wyleczył. Jasne podobało mi się to całe szybkie bieganie i ta nadludzka siła, ale bez przesady... Mi starczy życie żołnierza! W pewnym momencie do mojego nosa dotarła dziwnie słodka i piękna woń. Oblizałem się i chodź wiedziałem, że przyjaciel kazał mi tu zostać pobiegłem w kierunku zapachu a szybki sprint się przy tym nieźle przydał, bo już po pięciu minutach znalazłem tego kto wytwarzał ten cudowny zapach. Byłem strasznie zaślepiony i nie wiedziałem co robię. Stałem w cieniu i zachwycony oblizywałem przednie kły. Był młody... może nawet nie miał szesnastu lat... brunet z szarymi oczami strasznie krwawił od postrzału. Nie należał do żadnego obozu a ja ostatnimi resztkami sił chciałem powstrzymać się od błędnego ruchu.
- Przepraszam? Pomożesz mi? - zapytał ze strachem pewnie widząc moje czerwone tęczówki, które oznajmiały moją obecność w cieniu. Nie wytrzymałem... pozwoliłem instynktowi działać... Moja głowa lekko przekręciła się w prawą stronę tak jak robią to psy po czym zasyczałem i się na niego rzuciłem. Chyba krzyczał i próbował mnie jakoś od siebie odepchnąć, lecz był za słaby... był tak bardzo za słaby! Przyszpiliłem go do ziemi i łaknąć szkarłatnej cieczy wbiłem mu się głęboko w szyję. Kiedy tak zaciskałem na nim swoją szczękę czułem się jak pewnego rodzaju Bóg. Chodź z początku nie wiedziałem co się dokładnie ze mną dzieje powoli świadomość zaczęła mi wracać a ja kontaktując co robię od razu oderwałem się od szyi chłopaka wypluwając resztkę krwi jaka znalazła się w moich ustach. Przestraszyłem się nie na żarty, lecz za nim uciekłem sprawdziłem mu jeszcze puls... żył po mimo takiej utraty krwi żył! Wielka ran szarpana w szyi prezentowała się strasznie, ale też imponująco? Czułem dumę, obrzydzenie i nienawiść do samego siebie. Jestem krwiopijcą - stwierdziłem spanikowany w myślach uciekając jak najdalej na wschód. Po ranie na ramieniu, która jeszcze tak niedawno sygnalizowała, iż mogę się wykrwawić nie było teraz śladu... został tylko rozszarpany w tym miejscu mundur mówiący, że stoczyłem ciężką walkę. Pędziłem przed siebie na ślepo co jakiś czas przeskakując różne przeszkody czy też wyrywając różne krzaki, które utrudniały mi mój szaleńczy bieg. Jeśli miałbym być już taki na zawsze to bałbym się wrócić do wieży z dwóch prostych powodów... po pierwsze nie chciałem pogryźć Kiary i Rajanka a po drugie to na pewno robiliby na mnie różne testy niczym na szczurze doświadczalnym! Bałem się tego co będzie i modliłem się tylko w myślach oby na moją "chorobę" było jakieś skuteczne antidotum. W pewnym momencie mojego biegu wpadłem na otwartą przestrzeń i na nowych ludzi. Patrzyli na mnie z przestrachem, bo pewnie po tamtej akcji wyglądałem jak rzeźnik... Złapałem się za głowę i zacząłem ją niespokojnie kręcić na boki próbując jakoś nad sobą zapanować.
- Zwiewajcie już! - krzyknąłem czując jak mój instynkt powoli mną zaczyna znowu zawładnąć. Zaczęli uciekać od razu w popłochu, jeden z nich zranił się o drut kolczasty, który otaczał ich obóz w celach obronnych. Wyczułem ten słodki zapach i znowu wróciłem do stanu obłąkania. Zaśmiałem się złowieszczo i rzuciłem się na swoją pierwszą ofiarę, którą była kobieta. Jej krew była taka gorzka... inna niż tamtego chłopaka więc po niecałej chwili się od niej oderwałem sycząc wściekle i rzucając nią o pobliskie drzewo. Chyba ja zabiłem - szepnąłem próbując się znowu opanować. Chwilowe przebłyski świadomości przez które nie uważałem na to co dzieje się dookoła wykorzystał mężczyzna, który uderzył mnie czymś tępym w głowę. Gdybym był człowiekiem to pewnie padłbym na ziemię mamrocząc coś pod nosem, ale teraz było inaczej... Rozwścieczony wbiłem mu się nożami jak najgłębiej poprawiłem i rozszarpałem mu gardło. Nie miał prawa przeżyć... piłem i piłem wpatrując się w nową ofiarę. Dziecko, pięcioletnie dziecko zaczęło ode mnie zwiewać w strachu a ja nic sobie z tego nie robiłem. Nie potrafiłem oderwać się od zwłok mężczyzny, który jak na razie miał najlepszą krew jaką do tej pory piłem. Gdy stał się blady jak ścina co oznaczało, że schlałem się jak nie wiem kto zacząłem odczuwać dziwny nie pokój niczym zwierze wiedzące, iż poluje na nią myśliwy. Przykucnąłem po czym oparłem po czym oparłem swoje dłonie na ziemi. Miałem jeszcze jedno ciało z krwią, którego nie chciałem oddać. Instynkt zawładnął mną już całkowicie. Obserwowałem całe otoczenie z wielką uwagą próbując wykryć każdy ruch... Nagle z lasu przed mną wyszedł Ash! Początkowa radość została zabita przez wampirzego mnie... Był z tego samego gatunku więc to coś we mnie mówiło mi "on chce zabrać ci jedzenie" Miał też ze sobą chłopca, który też tak jakby powinien być moją własnością - Moja krew - wysyczałem ledwie.
<Ash? :3 Dam, dam, dam xd Reker się zagalopował xd>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz