Rozglądam się, nie kryjąc mej dosadnej frustracji, w poszukiwaniu czegokolwiek, co przeszłoby jako zapłata i, najlepiej, byłoby amunicją. Wiem, że żaden idiota nie zostawia pełnej kulek lufy ot tak, na środku drogi, ale mam nadzieję, że znajdę jakiegoś świeżego trupa, który nie został jeszcze obrabowany przez ludzi i miałby przy sobie broń.
- Kurna, Samuel nie będzie się z nami cackał. - zauważa słusznie Rost, przeszukując dokładnie jedną z wpół zniszczonych drewnianych półek - Nie dostanie zapłaty, to dopadnie nas i sayonara.
- Mówiłeś, że masz tę amunicję. - zaznaczam pretensjonalnie, zwracając twarz w jego stronę. Chłopak obraca się, owijając sobie w zamyśleniu swe długie, związane w kitek włosy.
- Jasne, że miałem. - rzecze z lekką dezaprobatą - Miałem dopóty, dopóki nie musiałem jej użyć do obrony przed hordą. Już ci tłumaczyłem, że nie miałem więcej kulek.
- Dlatego broń palna to, za przeproszeniem, gówno. - wysuwam wniosek, ściskając mocniej mą włócznię w dłoni - To jest jedyna prawilna broń. Zero amunicji, zero zamartwiania się o niezbędne elementy. A strzały do łuku - tu wskazuję na mą broń dystansową, znajdującą się przy mym plecaku - można zrobić sobie samemu, i to bez problemu.
- Dobra, nie ma sensu tego roztrząsać. - stwierdza Rost, przewracając oczami - Ammo, ammo, jedyne, czego teraz potrzebujemy, nie żadnych durnych gównoburz.
- Lecz się. - mówię, bardziej od niechcenia niż od serca. Lubię Rosta aż nadto, jednak fakt, że musieliśmy znaleźć tę cholerną amunicję, doprowadzał mnie do szału.
Gdy wychodzimy z domu i kierujemy się w jedną z uliczek, zauważamy, że dalsza część drogi znajduje się za dość wysokim murem. Rost klęka i wystawia splecione w koszyczek dłonie, a ja stawiam tam buta, będąc później podsadzoną na górę. Łapię brzegu murka i podciągam się, używając wszystkich mych sił mięśni ramienia. Gdy jestem już na bezpiecznej pozycji, wyciągam dłoń w stronę chłopaka i również pomagam mu wejść. Oglądam przez chwilkę teren przed nami.
- Czysto. - stwierdzam, po czym zeskakuję. Rost czyni to samo i podąża za mną. Gdy wychodzimy na szeroką ulicę, chroni tyły.
Każdy kolejny budynek to nowa szansa na znalezienie tego, czego szukamy. W końcu od trupów tu się roi, czyż nie? Żywe to trupy czy też nie, jedyne co nas interesuje, to aby miały amunicję. Dlatego dom, w którym się znajdujemy, przetrząsamy z niezwykłą starannością. Przeszukując jedną z szafek w komodzie, zauważam mały zwitek papieru, lekko wilgotny i pokryty pleśnią, jednak jest na nim wciąż widoczne zdjęcie - przedstawiające zapewne jakąś szczęśliwą rodzinkę jeszcze sprzed wybuchu apokalipsy. Córka, dziewczynka około lat dziesięciu, przypomina mi kogoś, ale nie mam pojęcia, kogo. Na wszelki wypadek chowam fotografię do kieszeni - a nuż coś mi się przypomni albo Rost będzie wiedział?
- Sona! - słyszę poddenerwowany głos chłopaka z przedpokoju. Chwilę potem pakuje się, zziajany, do mego pomieszczenia. Jego nóż jest zakrwawiony - Są tutaj. - próbuje złapać oddech - Chodź. - chwyta mnie za ramię i prowadzi dalej, na strych.
- To ślepa uliczka, idioto! - wykrzykuję nerwowo, jednak Rost kręci głową. Wskazuje pospiesznie na małe okienko u góry. Zombie już są tuż-tuż, kiedy wychodzimy na dach przez tę lukę. Mój kompan zostaje zatrzymany przez jednego z umarlaków, który chwyta jego nogawkę. Chcę mu pomóc, ale dach jest zbyt śliski i pochyły, co skutkuje tym, że wbrew mej woli turlam się ku dołowi. Wydając ciche okrzyki bólu, najpierw spadam z dachu na jakiś murek, by sturlać się później z niego na betonowe podłoże. Wszystko mnie boli, ale nie zauważam złamań. O tyle dobrze, że wylądowałam w dość krytym miejscu, schowana za paroma kontenerami na śmieci. W pośpiechu próbuję wymacać mój łuk - jest cały i zdrowy, bo, chwała mej intuicji, usztywniłam go tymi metalowymi elementami. Włócznia leży dwa metry ode mnie, więc pełznę niesprawnie po nią i ją odzyskuję.
Po Roście ani widu, ani słychu, ale nie przejmuję się tym. Zawsze sobie radzi, to i poradzi sobie tym razem. To, że zostaliśmy rozdzieleni, nie znaczy, że świat się wali.
Podnoszę się ciężko i zaciskam pięści. Muszę wziąć się w garść. Dotykam piekącego miejsca tuż nad moją brwią i zauważam z niesmakiem, że rozcięłam sobie skórę, a połowę mojego czoła pokrywa czerwona maź. Ignoruję to jednak - nie czas teraz na użalanie się nad sobą - i, zebrawszy się i rozciągnąwszy kończyny, podążam dalej.
Trafiam do czegoś w rodzaju... ogrodu botanicznego? Szklarni? Nie myślę jednak długo nad byłym przeznaczeniem tej budowli, gdyż na jej środku zauważam coś... a raczej kogoś ciekawego. Pochodzę do ciała, leżącego spokojnie na ziemi, i ostrożnie tykam go końcem włóczni, przypadkiem raniąc go delikatnie. Żyje? Chyba. Wydaje mi się, że jego klatka piersiowa lekko się unosi i opada. Czy ma amunicję? Przeszukuję jego kieszenie i znajduję pistolet. Z radością opróżniam go z wszelkich nabojów i chowam broń z powrotem.
Nie jest to jednak bezpieczne miejsce dla żyjącego człowieka. Bez problemu wedrze się tu horda szwendaczy, a biedny, nieprzytomny chłopak będzie najpewniej całkiem zaskoczony. Walcząc przez chwilę z myślami, co raczej nie jest zgodne z mym zwyczajnym zachowaniem, biorę w końcu "kolegę" na ręce i z niemałym wysiłkiem zanoszę do najbliższego domku, do piwnicy. Tutaj przez najbliższy czas nikt nie powinien go znaleźć, jak mniemam. Normalnie odeszłabym od niego w tym właśnie momencie i zapomniała o wszystkim, ale cóż mam do roboty? Wychodzę na chwilę z piwniczki, chcąc przeszukać jeszcze ten dom w poszukiwaniu jakiejś dodatkowej amunicji, ale nic z tego. Jedyne, co widzę, to błąkający się w kółko pies, chart najpewniej - być może należący do tego chłopaka? Nie wiem.
Gdy schodzę z powrotem na dół, nieznajomy jest przebudzony. Wygląda na dość zdezorientowanego, a co najmniej oszołomionego, a gdy zauważa moje przybycie, macha dłonią jak jakiś idiota.
- Eee... Hej?
- Cześć, śpiąca królewno. - uśmiecham się lekko, unosząc podbródek - Dobrze się spało?
- Taak... - rzecze powoli, jakby sobie o czymś przypominając - Gdzie jest moja kusza?
- Nie mam twojej kuszy. - marszczę brwi w zamyśleniu - Może została w tej szklarni? Jeżeli wciąż potrzebujesz odpoczynku, mogę po nią pójść. - sugeruję bezceremonialnie, opierając się o framugę drzwi.
Alice? O, matko, co ja ukleciłam XD
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz