czwartek, 30 marca 2017

Od Reker'a cd. Kiary

Gdy Dave podał mi Rajanka, który nazwał mnie tatą i ufnie się we mnie wtulił myślałem, że zaraz z tego całego szczęścia się rozpłynę! Doskonale pamiętałem ten stres o niego gdy prawie nas zasztyletowali... Teraz mogłem jednak odetchnąć po raz drugi z ulgą wiedząc, że naszej kruszynce nic się nie stało oraz, iż jest cały i zdrowy. Porozmawialiśmy z nimi jeszcze chwilkę na temat ich dziecka, które ma przyjść za kilka miesięcy na świat. W trakcie tej naszej gadaniny wyjrzałem przez okno gdzie zobaczyłem Alana, który wyglądał na takiego przygnębionego i smutnego. Nikt nie zwrócił na niego większej uwagi dlatego chłopak bez problemu wydostał  się poza zasieki oraz poszedł w las co mnie strasznie zmartwiło, bo ostatnio roi się tam w niektórych miejscach od zombie a on wszedł tam nieuzbrojony co strasznie mnie zaniepokoiło. Myślałem, że zawróci do obozu, lecz on poszedł w głąb lasu a mną normalnie szarpały uczucia. Skoro odezwałem się do Matt'a i Maksa to do niego też muszę w końcu coś wybełkotać - mruknąłem w myślach wracając wzrokiem do zaniepokojonej moim zamyśleniem Kiary, której podałem synka. Mały od razu się jej uczepił nie chcąc puścić za żadne skarby świata co było ładnym widoczkiem.
- Reker? - zdziwiła się mówić moje imię.
- Muszę iść załatwić jedną sprawę księżniczko! Wrócę bardzo szybko - powiedziałem całując ją w czoło po czym jednym szybkim ruchem ręki pożegnałem się z przyjaciółmi i zbiegłem po schodach na sam parter gdzie zahaczyłem o magazyn, z którego wziąłem na wszelki wypadek glocka 19 z tłumikiem oraz trzy zapasowe magazynki, bo nigdy nie wiadomo co może się wydarzyć... Widząc, iż jest szybka wymiana warty między żołnierzami musiałem chwilę poczekać w cieniu aż wreszcie znowu wszystko się uspokoiło więc wykorzystałem pierwszą lepszą okazje i zwiałem poza zasieki lekko rozrywając nogawkę munduru o drut kolczasty przez co przekląłem pod nosem z niezadowolenia, lecz dzięki Bogu nikt mnie nie zauważył i mogłem spokojnie tropić Alana nie martwiąc się o to że ktoś zaraz zawoła wujka, który dopadłby mnie w pięć sekund! Wiedziałem, że nie odpuści z tym ślubem a na wybieraniu garnituru nigdy się nie kończy... Biegłem sobie spokojnie przez las aż wreszcie go zobaczyłem jak załamany siedzi pod drzewem i obserwuje ptaki, które szybowały po niebie i raczej oswojone one nie były co można było nazwać jakimś szczęściem, bo czasami zdarzało się tak, iż specjalnie latały w jednym punkcie a kiedy kogoś zauważyły od razu leciały do założyciela powiadamiając go o tym, iż ktoś pałęta się po jego terenach. Po cichu do niego podszedłem a gdy położyłem mu rękę na ramieniu ten z przerażenia podskoczył zrywając się na równe nogi oraz odwracając się w moją stronę ustawił się tak by móc zwiać, lecz widząc, że to ja nieco się zmieszał, ale jakby się ucieszył, iż to ja pierwszy przed nim nie uciekłem. Nie wiedząc co mam z siebie wydusić zapadła między nami chwilowa cisza, lecz ja nie bojąc się tak bardzo cały czas patrzyłem mu w oczy tak samo jak on mi.
- Reker myślałem, że leżysz na medycznym - odezwał się nieśmiało i cicho by mnie nie spłoszyć.
- Wypisano mnie dzisiaj, mam dosyć leżenia ciągle z rozbitym łbem albo innymi takimi... to strasznie męczące - zaśmiałem się a on wytrzeszczył ze zdziwienia oczy - No tak pierwszy raz słyszysz mój głos... A tak właściwie to czemu uciekłeś? Zmartwiłem się.... - dodałem a on się lekko zakłopotał.
- Nie przejmuj się mną - powiedział odwracając wzrok.
- Będę się tobą przejmował Alan, bo jesteś moim kuzynem i rodziną! Dokucza ci ktoś prawda? - zapytałem stając tam gdzie akurat patrzył.
- Skąd wiesz? - zdziwił się a ja przekręciłem lekko głowę w prawo.
- Em... zgadywałem! Który to był? O co chodzi? - zadałem dwa podstawowe pytania.
- No śmieją się i dokuczają, że jestem Blackfrey a nie umiem strzelać i maskować się tak doskonale ja tata czy ty... Mówią, że nie powinienem nosić tego nazwiska... - westchnął załamany znowu siadając pod drzewem - Poza tym na samoobronie też mi nie idzie i twierdzą, że jestem słaby... - dodał jeszcze podnosząc na mnie wzrok.
- Alan nie daj sobie wmówić takich rzeczy, bo nawet ja nie byłem na początku taki świetny w tej robocie! Ile się już uczysz na żołnierza? - zapytałem opierając się o drzewo.
- No niedługo będzie siódmy miesiąc... - odpowiedział cicho.
- Broń trzymać umiesz, strzelać do tarczy umiesz, na samoobronie też potrafisz pewnie nieźle walczyć tylko boisz się, że zrobisz komuś krzywdę mam racje? - rzekłem na co skinął głową - No a teraz kto ci dokucza? - powtórzyłem najważniejsze pytanie.
- Jeffrey, Alex, Tom, Daniel, Piter, Sam, Ivan i Marcus - powiedział szybko - Trzymają się zazwyczaj w jednej grupie więc nie trudno ich nie zauważyć - dodał jeszcze na co skinąłem głową i chytrze się uśmiechnąłem.
- No to wracajmy już do ratusza, bo ostatnio pełno tutaj zielonej gadziny! Poza tym pewnie twój tata strasznie się o ciebie martwi... Pokarzesz mi dokładnie, którzy to a kuzyn się nimi zajmie i pokaże ci kilka chwytów - zaśmiałem się i wolnym krokiem poszliśmy do ratusza gdzie spotkaliśmy się ze zdziwionymi wzorkami żołnierzy. O dziwo nie czułem dzisiaj tego uczucia, że ktoś na mnie patrzy więc pewnie szpiedzy mi jak na razie odpuścili albo mój instynkt snajperski został przez coś stłumiony. Nie zajęło nam długo, żeby Alan wskazał mi swoich pewnego rodzaju prześladowców, do których od razu podszedłem mimo jego sprzeciwów. - Raz, dwa, trzy widzę was na samoobronie - rzekłem z hardym wzrokiem a oni o dziwo się ucieszyli i aż tam pobiegli w podskokach pewnie licząc na jakiś trening ze mną czy coś.
- Reker wiesz co robisz? - zapytał niepewnie kuzyn cały czas idąc obok mnie.
- Najwyżej będą przez kilka dni w śpiączce na medycznym - uśmiechnąłem się słodko a on pobladł - Nie bój się wyliżą się! - zachichotałem przechodząc przez próg pomieszczenia do samoobrony gdzie oczywiście jedne z nich musiał już posłać Alanowi wrogie spojrzenie dlatego to jego pierwszego zaatakowałem i wyrzuciłem w powietrze jako pierwszego rzuciłem nim o ścianę przy czym złamał sobie parę kości. - Ups no to jeszcze siedem - stwierdziłem patrząc w stronę młodzików - Nikt mi tu z kuzyna się śmiać nie będzie! - warknąłem jeszcze w ich stronę na co zadrżeli, ale ja już znalazłem sobie kolejnego ochotnika do rzucania o ściany. Dalsza walka się tak jakoś potoczyła, że nawet nie mrugnąłem okiem a cała ósemka leżała i kwiczała pod ścianą. Wiedziałem, że na pewno połamałem im żebra a co do reszty to Edward musi solidnie posprawdzać. Nie miałem ochoty ciągnąć ich na medyczny więc otrzepałem ręce niczym po ciężkiej robocie i spojrzałem z uśmiechem na Alana.
- Łał jesteś wspaniały! - stwierdził z szeroko otwartymi oczami.
- Ty też jesteś z pewnością wspaniały tylko nie możesz bać się atakować! Jeśli nie będziesz atakował to nie zobaczysz swojego potencjału... Alan nie bój się dobrze? - zapytałem podchodząc do niego bliżej na co skinął głową.
- Jasne! - uśmiechnął się do mnie szeroko.
- Mam nadzieję, że będziesz na moim weselu - rzekłem niespodziewanie a on się zdziwił.
- W-weselu? - zapytał z myślą, iż jednak się przesłyszał.
- Tak! Niedługo będę się żenił z Kiarą i chciałbym, żebyś też się znalazł na liście gości - stwierdziłem na co on nie mógł uwierzyć.
- Postaram się być - powiedział radośnie a ja poczochrałem go po włosach.
- Reker nie ma cię od dwóch godzin na medycznym a ty już chaos siejesz - zaśmiał się wujek Eric idąc w naszą stronę - Chodź musimy załatwić kilka rzeczy na ślub - dodał a ja zrobiłem dwa kroki w tył - Nawet nie próbuj! - rzekł wbijając we mnie te swoje ślepia.
- Do zobaczenia Alan! Tylko ubłagaj ojca, żeby i on nie zrobił mi krzywdy! - zaśmiałem się i wyskoczyłem przez okno starając się uciec przed założycielem.

<Kiara? :3 Eric chce nas dopaść xd>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz