piątek, 17 marca 2017

Od Reker'a cd. Erica & Kiary

Z każdą wizytą Michaela w pustce nienawidziłem go coraz bardziej... Tak bałem się go i gdyby mnie znowu zlał to pewnie i tak bym płakał przed nim jak małe dziecko... W sumie to chyba mu takie coś pasowało! Skoro tresował nas przez ten cały czas na posłuszne zwierzątka to pewnie radował go mój smutek i inne ludzkie emocje mówiące jaki przeżywam przez niego ból. To nie był już ten sam mężczyzna, którego szanowałem za młodu i płakałem po nim gdy niby umarł. Kiedy się obudziłem zobaczyłem, że wujek przyniósł nam śniadanie! Mało zrozumiałem z tego co powiedział przez niewyspanie jakie mi towarzyszyło, lecz widząc naleśniki uśmiechnąłem się blado oraz zacząłem bardzo powoli jeść śniadanie, które jakoś dziwnie mi nie smakowało a było to dziwne, bo lubiłem takie śniadania... Może zbyt mocno się tym wszystkim przejmowałem? Kto wie, kto wie... Helsing rozmawiał z Kiarcią, ale nic z ich rozmowy nie słyszałem tak jakbym ogłuchł zupełnie, lecz wszystko się zmieniło gdy Eric pogłaskał mnie po głowie tak jak to robił już wiele razy co w magiczny sposób przewróciło mi słuch.
- Nie smuć się! Teraz będzie już dobrze - uśmiechnął się do mnie na co chcąc nie chcąc skinąłem głową. Musi być dobrze - stwierdziłem w myślach oddając mu czysty talerz. Mężczyzna uciszył się, że mam apetyt co oznajmił swoją mową ciała, którą jako snajper potrafiłem rozpoznać. Nadal czułem się taki strasznie słabo jakbym przyszedł z wojny albo wrócił z niewoli... w sumie to z niewoli wróciłem! Chodź czułem ból związany z grypą to zacząłem też odczuwać, iż wreszcie żyję! Gorączka nadal mnie w pewnym stopniu pożerała więc lekarz podał mi jak i Kiaruni leki, które pewnie miały zbić gorączkę. Eric posiedział z nami do południa, bo niestety później musiał wyjść z powodu jakiegoś incydentu za co nas przepraszał na co tylko machnęliśmy ręką mówiąc tym samym, iż nic takiego się nie dzieje. Nie pamiętałem kiedy ostatnio ktoś się tak strasznie o nas martwił! Nie ukrywam, że było to strasznie miłe jak ktoś się o ciebie tak strasznie martwi i troszczy się o to by niczego nam nie zabrakło oraz żebyśmy wrócili jak najszybciej do zdrowia. W wieży nigdy czegoś takiego nie zaznałem nie licząc Kiary, która zawsze czuwała przy mnie w chorobie tak jak ja przy niej, lecz kiedy trafialiśmy oboje na oddział medyczny to żaden się do nas nie ruszył! A jak już to tylko chciał wiedzieć jak było na tej głupiej misji! Dobra Reker nie myślimy już o wieży! Nigdy więcej nie myślimy o tym przeklętym miejscu! - krzyknąłem w myślach i przykryłem się bardziej kołdrą, bo zamiast gorąca teraz czułem chłód. Chciało mi się spać, lecz bałem się, że oni znowu zjawią się w pustce a ja będę za słaby by stworzyć barierę.
- Kiaruś - odezwałem się ciut zachrypniętym głosem przez co oderwała się od swoich zamyśleń i spojrzała na mnie swoimi mądrymi oraz pięknymi oczami.
- Tak Rekuś? - zapytała widząc, że się waham.
- No... Chce mi się spać, ale boję się, że oni przyjdą - wyrzuciłem z siebie swój strach.
- Nie mają już prawa przyjść. Wujek ich ponoć wczoraj nieźle sprał! Nie słyszałeś? - zapytała zmartwiona. Zobaczyłem, że Edward, bo tak nazywał się blondyn nadal przy mnie stoi i znowu coś mi podaje, lecz nie zareagowałem. Mężczyzna gdy usłyszał słowo "wujek" wydawał się, iż go zatkało. Szybko podał lek i powoli uważając, że nic się nie dzieje wycofał się i usiadł na krześle wracając do czytanej książki, lecz zanim wczytał się na dobre w lekturę napisał coś szybko na czystej kartce. Coś co pewnie było pytaniem...
- Wybacz... odciąłem się... - westchnąłem mrugając parę razy oczami. Moje powieki stały się ciężkie a słowa Kiarci w ogóle do mnie nie docierały. Widziałem tylko jak jej usta poruszają się z niesamowitą gracją. Nie wiedziałem co mówiła więc leniwie pokiwałem twierdząco głową i wreszcie zasnąłem. Nie przyszli! Tak wreszcie zostawili nas w spokoju! Śniła mi się chyba przyszłość... Chodź nadal świat był zniszczony ja odczuwałem spokój, nawet na horyzoncie nie pojawiał się żaden zombie. Mimowolnie zamknąłem oczy aż tu nagle ktoś złapał mnie za ramię, lecz nie pozwolił mi odwrócić głowy.
- Tato - usłyszałem jakiś młody chłopięcy głos, którego mało kojarzyłem.
- Rajan? - zdziwiłem się próbując odwrócić by zobaczyć synka, który musiał mieć już pewnie z dziesięć lat co wnioskowałem po jego głosie.
- Tak tato to ja! - zaśmiał się - Tato znalazłem twoje i mamusi zdjęcia! Ale byliście jacyś inni tacy sztywni! - zachichotał pokazując mi pierwsze zdjęcie, od którego po prostu bił chłód. Nie mogłem uwierzyć, że tak wyglądałem!
- Rajanku to było dawno temu! - westchnąłem chcąc się jakoś obronić.
- Wiem! Nigdy tacy nie będziecie, bo jesteście moimi rodzicami - stwierdził i nagle się ocknąłem. Ten sen był jednocześnie miły jak i stresujący! A co jeśli Rajanek odpowiedziałby, że nie zmieniłem się ani trochę? Nie! Nie! Nie! Nigdy by tak nie powiedział! Było już późna noc więc wywnioskowałem, iż przespałem cały dzień... Jako iż Edwarda nigdzie nie było postanowiłem się ubrać i przejechać się po terenach Śmierci. Wiem było to strasznie głupiutkie w moim stanie, ale chciałem się dotlenić oraz rozluźnić po tych wszystkich stresujących snach. Przedostałem się po cichutku do stajni a Persefona widząc mnie niemal szalała z radości więc gdyby nie to że szybko zareagowałem pewnie zwołałaby stajennych, którzy zaprowadziliby mnie z powrotem na oddział czego teraz nie chciałem. Szybko ją osiodłałem i ruszyłem w głąb terenów jadąc w ten sposób bym czasem nie zabłądził, bo byłoby ze mną krucho... Dzisiejsza noc była kolejną z tych pięknych dlatego zamiast patrzeć gdzie jadę rozglądałem się dookoła podziwiając śliczne widoki. W pewnym momencie usłyszałem inny stukot końskich kopyt dla tego ukryłem się w cieniu a po chwili zobaczyłem Michaela i sześciu żołnierzy. Nie był w najlepszym stanie i widać było, iż cierpi z powodu choroby co mnie cieszyło, lecz większą uwagę zwróciłem na jego ochronę. Każdy z mężczyzn był taki sam... Szatyni, brązowe, matowe i puste oczy oraz mundury Duchów, na których znajdowała się przypisana im ranga. Jechali nawet na takiej samej maści ogierach. Potężne gniade wierzchowce parskały raźno nie wiedząc czy się cieszyć czy też może płakać za przejażdżkę w środku nocy. W pewnym momencie założyciel Duchów spojrzał mi prosto w oczy i już wiedziałem, iż mnie dostrzegł.
- Reker - warknął wściekle na co kazałem klaczy od razu zerwać się do cwału. Pędziłem na oślep unikając gałęzi, lecz jego zabaweczki mnie goniły. Nie miałem pojęcia jak wyglądaliśmy z perspektywy innych, obcych nas obozów... Przecież to wygląda jak prawdziwe żywe lalki! Gdyby nie to, że każdy był inaczej obcięty to byliby swoimi idealnymi kopiami... W końcu i tak mnie złapali brutalnie zrzucając mnie z konia, lecz nie strzelili, bo czekali aż ich wspaniały przywódca nie przyjdzie. Mężczyzna był wściekły i nie zawahał się wyciągnąć z kabury broni. - Munduru też się pozbyłeś - prychnął przeładowując magazynek.
- Nigdy go nie założę - warknąłem próbując się podnieść, lecz nie dałem rady, gdyż jeden z żołnierzy nadepnął mi boleśnie na dłoń śmiejąc się przy tym okropnie.
- Nie będziesz miał już do tego okazji - fuknął celując mi prosto w głowę bym przypadkiem nie stał się chodzącym ścierwem. Miałem już żegnać się z życiem przez co do oczu napłynęły mi łzy, lecz gdy usłyszałem wystrzał broni nie poczułem żadnego bólu czy też braku powietrza w płucach co w pierwszej chwili wydało się dziwne, ale słysząc upadek sześciu ciał wiedziałem już o co chodzi! Odchyliłem głowę do tyłu i zobaczyłem wujka z dwójką żołnierzy.
- Puść chłopaka - warknął lodowato na założyciela Duchów, ale ten nie spuścił broni więc Eric postrzelił go boleśnie dwa razy w kolano przez co ten zawył z bólu i upadł na ziemie. Założyciel Śmierci nie czekał długo tylko jednym szybkim ruchem odciągnął mnie na bok, ale jego ludzie się do mnie nie zbliżyli co mnie ucieszyło, bo nie miałem teraz odwagi na rozmowę z kimś obcym. Posłali mi tylko współczujące spojrzenie po czym wrócili do celowania w Michaela, który aktualnie odbywał naukę latania. Zaliczył parę drzew a potem wujek jeszcze się na niego wydarł i chyba ostro mu groził, bo ten aż się przestraszył. Ostatkami sił wsiadł na konia i uciekł z terenów Śmierci co mnie ucieszyło. - Reker nic ci nie jest? - zapytał z troską a jego żołnierze poszli chyba po swoje konie.
- Nie... Bałem się go... - rzekłem ocierając łzy. Własny ojciec próbował mnie zabić... to było takie przerażające!
- Już, już! Cichutko... nic się nie dzieje.... cicho... - powiedział przytulając mnie do siebie co nawet pomogło. Kiedy się uspokoiłem wziął mnie na ręce i usadził na Diablu, który cicho zarżał. Nie mogłem uwierzyć, że mnie od tak sobie podniósł... Ojciec nigdy tego nie robił! więc było to dla mnie spore zaskoczenie. Wziął wodze Persefony w lewą rękę po czym kłusem zaczął kierować się do ratusza. W drodze powrotnej wyczerpany zasnąłem, lecz usłyszałem jeszcze ostatnie słowa blondyna "Już tutaj nie wróci, stchórzył".

<Kiara? :3 Logan i Sawarz wbiją? xd>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz