piątek, 3 marca 2017

Od Kiary (fabularnie sprzed wojny)

~Grudzień 2019~

Dzień jak co dzień! Słońce rano wstaje i pobudza do życia wszystkie żywe istoty na kuli ziemskiej. Ulice wielkiego miasta powoli przestają być takie straszne, gdyż przerażająca ciemność umyka przed jasnym blaskiem słońca... Zwykły dzień, zwykli ludzie, zwykłe zwierzęta, normalne życie, a jednak czuć było w powietrzu, że niedługo coś złego się stanie... W wiadomościach mówili że nie ma się czego bać, bo Rosja na pewno nie ma złych zamiarów, co do reszty świata, lecz ja w to nie wierzyłam! Mieszkałam w Polsce zaledwie kilka miesięcy, lecz szybko wróciłam z powrotem do Ameryki, gdzie się urodziłam! Powiem szczerze że wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej! Chociaż miałam i mam polskie korzenie i w połowie jestem polką po matce, to jednak urodziłam się w zupełnie innym kraju i ciężko mi było przyzwyczaić się do zupełnie innej kultury oraz otoczenia, dlatego postanowiłam wrócić z powrotem do kraju, chociaż Polska była pięknym krajem, a ludzie byli przyjaźni.
To jednak nie zmienia faktu, że w połowie jestem też Amerykanką, która urodziła się w tym, a nie innym kraju. Podobno mam ojca, który jest Amerykaninem i jest moim biologicznym ojcem, lecz niestety nigdy go nie poznałam przez moją przeklętą matkę! Nawet w zasadzie to ja nie wiem czy to faktycznie prawda! Z początku chciałam go znaleźć, lecz szybko sobie odpuściłam, bo bałam się że się rozczaruję... Tak więc odpuściłam poszukiwań mojego prawdziwego ojca, a sama skupiłam się na teraźniejszości, gdzie pracowałam jako lekarka w pobliskim szpitalu. Niecały rok temu, opuściłam szeregi policyjne i postanowiłam zostać lekarką. Rodzicie przyszywani cisnęli mnie zawsze jeśli chodziło o naukę, więc jakoś to poszło, choć łatwo nie było! Jednak wracając do rzeczywistości...
Wstałam leniwie z łóżka, a na zegarze widniała godzina 5:00. Miałam na szóstą do pracy, więc musiałam wcześnie wstawać, jednak nawet to polubiłam, gdyż widoki budzącego się miasta były bezcenne! Odsłoniłam wielkie okna i wyszłam na balkon. Chwyciłam rękami za barierkę i wzięłam głęboki wdech, witając dzisiejszy dzień z uśmiechem i oglądając budzące się do życia miasto.
Moje życie w miarę się ustabilizowało, lecz bałam się przyszłości tak jak teraz każdy, kto wie że na świecie nie jest wcale tak dobrze, jak nam mówią w wiadomościach... No ta! Na świecie się leją i gdzieniegdzie wkracza wojsko ale nic się kompletnie kuźwa nie dzieje! Tylko idioci w to wieżą, że na świecie jest pokój, a ludzie wszędzie wąchają kwiatki żeby się uspokoić... Cholera! Bez jaj! "Eh... Po co ja się denerwuję?" spytałam samą siebie, próbując odgonić od siebie myśl głupoty ludzkiej. Stałam tak na balkonie przez chwilę, podziwiając ten widok, lecz musiałam się zacząć ruszać, bo nie chciałam się spóźnić do pracy. Włączyłam czajnik i zaparzyłam sobie kawę, którą pewnie w pracy będę jeszcze piła z dziesięć, jak nie więcej razy... Zjadłam, popiłam wszystko kawusią, ubrałam się, wzięłam torebkę, klucze i kluczyki do samochodu i wyszłam zamykając za sobą drzwi mieszkania.
Zeszłam po schodach w miarę cicho, żeby nie obudzić sąsiadów i poszłam na parking, gdzie zaparkowałam auto, które pożyczył mi kolega, który był policjantem, ale jego ojciec miał wypożyczalnię samochodów. Pożyczył mi je na jakiś czas, gdyż na szóstą rano ciężko jest dotrzeć do pracy, mieszkając na drugim końcu miasta, lecz wkrótce miałam się znowu przeprowadzić, wiec auto później nie miało mi być potrzebne. Dziękowałam za to w duchu Rodiemu, że był tak dobry i to dla mnie zrobił, bo inaczej musiałabym wstawać o 4:00 i biec na autobus o piątej, a to mi się nie uśmiechało, zwłaszcza to takich długich i wyczerpujących dyżurach, gdzie właściwie nie mogliśmy sobie pozwolić na żaden odpoczynek!
Wsiadłam do auto, zamknęłam drzwi na zamek, odpaliłam silnik i ruszyłam.
Moje życie od samego początku było jednym, wielkim piekłem, gdzie nie miałam miłości rodziców, ani czułości czy też poczucia bezpieczeństwa. Tak jak mówiłam wcześniej, odeszłam z policji, bo zdarzyła się pewna tragedia! W wybuchu straciłam siedmiu z dziewięciu ludzi. Tylko ja i dwóch moich ludzi przeżyło.... Bardzo to przeżyłam i nie mogłam już się skupić na wykonywaniu zawodu dowódcy sił specjalnych policji, gdyż moje rany psychiczne wciąż były zbyt świeże i bolesne. Dlatego odeszłam. Teraz znowu zaczynałam nowy rozdział w swoim życiu. Pracuję w jednym z szpitali, gdzie zaprzyjaźniłam się z innymi lekarzami oraz pielęgniarkami. Miałam też dużo swoich pacjentów, więc niby moje życie powoli się stabilizowało.
Jednak to nie znaczy że nie miałam ciężko, bo było bardzo, lecz teraz przynajmniej tak o tym nie myślałam, wykonując inny zawód. Do szpitala dojechałam po około dwudziestu minutach. Parking jak zawsze był zapełniony, lecz ja na szczęście miałam osobny parking dla lekarzy, więc z miejscem nie było problemu, zwłaszcza o tej porze, co było kolejnym plusem. Wyszłam szybko z auta, zamknęłam je i ruszyłam przez parking do wejścia szpitala, a moje kroki było słychać bardzo wyraźnie przez wczesną porę. Z tego co widziałam paru moich kolegów już było na oddziałach, rozpoznając to po ich samochodach.
Wchodząc do szpitala, jak zwykle zwróciłam na siebie uwagę ochrony. Potężny, wysoki mężczyzna siedział za biurkiem i patrzył w monitory, lecz spojrzał na drzwi, żeby zobaczyć kto się zbliża i czy aby kogoś nie wywalić za wchodzenie przez drzwi dla lekarzy. Wydawał się być groźny i nieobliczalny, lecz tak naprawdę był wielkim miśkiem, który tylko w ostateczności używał siły.
- O! Doktor Kiara witam! - przywitał mnie jak zwykle z uśmiechem.
- Witaj Ben! Co tam? - spytałam odwzajemniając uśmiech 36 letniego mężczyzny.
- Jak zwykle dzieciaki imprezowały i było trochę roboty, bo przychodzili z rozbitymi głowami i z czym się tylko dało, lecz sytuacja opanowana! - zaśmiał się. Zawsze emanował pozytywną energią i potrafił każdego rozbawić, nawet jeśli ktoś miał zły dzień, dlatego nazywaliśmy go "śmieszek". Dlatego zawsze gdy coś było nie tak, śmialiśmy się że trzeba wezwać "Śmieszka" i wszystko będzie dobrze. Czułam bardzo dużą sympatie do tego człowieka, gdyż nigdy nie mówił mi że jestem za młoda na lekarza, lub że na takowego nie wyglądam, tylko pierwszego dnia, gdy tu przybyłam i nie wiedziałam gdzie mam się podziać, podszedł do mnie i wszystko mi wyjaśnił, gdy pokazałam mu papiery i oczywiście na "powodzenia" rzucił mi żart, na co dodał mi wtedy odwagi.
- Czyli nic nowego! - zaśmiałam się - I po co tak balować... - westchnęłam i pokręciłam z niedowierzaniem głową. Nie byłam jedną z tych "imprezujących" ludzi, co Ben dobrze wiedział, a z resztą sama mówiłam to wielokrotnie innym, że nie lubię czegoś takiego, tylko wolałam usiąść w spokojnym miejscu, napić się kawy, czy poczytać wtedy książkę.
- Dobra Ben muszę iść, bo inaczej ordynator mnie zje za spóźnianie się! - zaśmiałam się, na co się uśmiechnął i kiwnął głową, wracając do obserwowania monitorów.
Ja natomiast pobiegłam szybko na górę do szatni, przebrałam się i poszłam na swój oddział, gdzie już na mnie czekał ordynator z zegarkiem w ręce, co mnie denerwowało, że mnie tak kontroluje, ale musiał się popisać przed wszystkimi jaki to on ważny i w ogóle, lecz ja byłam nawet dziesięć minut przed czasem, gdzie wyminęłam go i zaczęłam szukać dokumentacji swoich pacjentów, jakich mi dzisiaj przydzielono.
- Witam ordynatorze! Jak dzisiaj humorek? - spytałam od niechcenia, patrząc w dokumenty. W przeciwieństwie do innych, ja siego nie bałam i dawałam mu to jasno do zrozumienia, zajmując się swoją pracą i go zwyczajnie olewając...
- Może by więcej szacunku! - warknął niezadowolony jak zwykle.
- Czyli humorek "powarczę sobie na wszystkich i będę ich gryźć po tyłkach" standard! Mógłbyś być ciekawszy, a nie taki z Ciebie nudziarz! - prychnęłam i spojrzałam na niego znudzonym wzrokiem.
- Za takie odzywki wylecisz na zbity pysk! - warknął ostrzegawczo.
- Nie wylecę, bo Twój ojciec mnie bardzo lubi, podobnie jak inni ordynatorzy i lekarze czy też pielęgniarki, ponadto nie mam żadnej negatywnej opinii odnośnie mojej pracy... Peszek! - powiedziałam niewinnie, lecz chytry uśmiech nie znikał mi z twarzy. Widziałam że się w nim zagotowało i już nic nie mówiąc, odwrócił się napięcie i odszedł, a mi się chciało śmiać. Odprowadziłam go wzrokiem, westchnęłam i znowu spojrzałam w papiery, lecz zaraz usłyszałam głos za swoimi plecami.
- Nieźle sobie z nim pogrywasz! - zaśmiał się znajomy mi głos przyjaciela. Odwróciłam się do niego przodem i tak jak myślałam, zobaczyłam blond włos-ego chłopaka w moim wilku, który również był lekarzem.
- Hej Sam! - przywitałam się - Ja się z nim cackać na pewno nie będę! - zaśmiałam się.
- Hej! - przywitał się - Słyszałaś już najnowsze wieści? - spytał.
- O czym? - spytałam zdziwiona.
- Podobno Ruscy się przygotowują do ataku... Nie wiem czy to prawda, ale ostatnio ich armia się zbiera niebezpiecznie blisko granic innych państw - odparł lekko zdenerwowany.
- Sądzisz że będzie z tego wojna? - spytałam ciszej.
- Tego nie wiem, ale boję się tego... - westchnął.
- Myślisz że są aż tak głupi, żeby wywoływać kolejną wojnę? - spytałam z niedowierzaniem - Przecież powinni wiedzieć jakie to będzie miało złe skutki! - dodałam szybko.
- My to wiemy, lecz oni chyba nie... - westchnął znowu - Boję się przyszłości, a ludzie już zaczynają panikować - dodał rozglądając się.
- Jeszcze tego nam brakowało! Idioci... Ich chore pragnienie władzy nas wszystkich nie daj Boże zniszczy! - warknęłam zła.
- Zawsze tacy byli i nic na to nie poradzisz - odparł w miarę spokojnie - Muszę już iść dalej! Powodzenia! - krzyknął i pobiegł na swój oddział.
- Nie dziękuję! - odkrzyknęłam rozbawiona i ruszyłam w stronę pierwszego pacjenta. Wtedy jeszcze nie wiedziałam jak bardzo zmieni się moje, nasze życie. Nie wiedziałam że po kolejnych trzech tygodniach wybuchnie straszliwa wojna, która niemalże zmiecie w proch przewagę populacji rasy ludzkiej. I po co to? Wszystko przez chorą chęć władzy, przez co prawie cała nasza rasa zapłaciła za to życiem, a teraz musimy żyć w tym piekle... Żyć nie umierać! Po prostu świetnie!


~Koniec~

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz