Obudziłam się jakoś w nocy z Rekerem, bo usłyszeliśmy jakieś dziwne szmery. Otworzyliśmy powoli oczy i zastaliśmy ciemność, więc oczy potrzebowały trochę czasu do przyzwyczajenia się do tych warunków. Było cholernie ciemno i późno, więc zdziwiliśmy się tymi hałasami. Podnieśliśmy się powoli i cicho obserwując dokładnie i ostroznie otoczenie, gdy nagle jakieś postacie się na nas rzuciły! Normalnie jakby wyrośli z pod ziemi! Zrobiliśmy szybko unik, lecz bez zawrotów głowy się nie obeszło niestety... Kątem oka zobaczyłam że drzwi zostały zablokowane od wewnątrz, więc nie mieliśmy szans ucieczki. Było ich ośmiu! Niektórzy też stali przy oknach, które wcześniej zasłonili. Wszystko po to byśmy nie mogli uciec... Byliśmy przerażeni a w dodatku mieliśmy bardzo mało sił i praktycznie nie mieliśmy jak się bronić! Od razu przeszło mi przez myśl czy nie zrobili krzywdy Rajankowi! Martwiłam się o synka...
Wiedzieliśmy że chcą nas zabić, wiec nawet nie pytaliśmy czego od nas chcą. Byliśmy tak słabi, że musieliśmy się podtrzymywać ścian by nie upaść. Widzieli to doskonale. W głowie mi się nie mieściło, jak mogą atakować bezbronnych i chorych ludzi! Duchy nigdy tak podłe nie były... Mieli w rękach noże co świadczyło o tym że szybko nas zabić nie chcieli, a to nas jeszcze bardziej przeraziło. Rzuciło się na nas dwójka ludzi, na co skupiliśmy się na nich, lecz ich kolegom właśnie o to chodziło, bo będą rannymi mieliśmy spowolnione reakcje i nie byliśmy tacy czujni... Uderzyli nas z tyłu, przez co padliśmy na podłogę oboje, a po kilku uderzeniach i kopnięciach w i tak ranną głowę, byliśmy tak zamroczeni że ne mieliśmy szans. Potem mignęły mi przed oczami noże i zaczęli nas nimi atakować, zanurzając je w naszych ciałach szybko i z wielką agresją. Zwijaliśmy się z bólu, lecz gdy chcieliśmy krzyczeć, oni znowu kopali nas w głowy, albo brzuchy, uniemożliwiając nam to by nikt sienie dowiedział że potrzebujemy pomocy. Po dwudziestu ciosach nożem skończyłam liczyć, a ciało zaczynało się poddawać... Pode mną Rekerem była ogromna kałuża krwi i zostało nam tylko może z góra dziesięć minut, byśmy się wykrwawili na amen. Mimo wszystko przy świadomości podtrzymywała nas myśl o synku. Kiedy widziałam że znowu biorą na nas zamach z nożami, myślałam że to koniec, lecz wtedy usłyszeliśmy głośny huk wyważanych drzwi i rozległy się strzały, gdzie wszyscy padli martwi na ziemię. W sensie nasi oprawcy... Po chwili zobaczyliśmy jak żołnierze Śmierci się nad nami pochylają i widać było że są przerażeni naszym stanem. Coś krzyczeli, lecz ja nie wiedziałam co... Później widziałam wujka, który mignął mi przed oczami, a w końcu chmara lekarzy.
< Eric? ;3 dostali dużo ciosów nożem i w ogóle ;-; >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz