Gdy myślał, że będzie już tylko lepiej, nadszedł moment w istocie tragiczny. Dziewczyna miała zapaść. W jednej sekundzie całe jej ciało się spięło i przestała oddychać, a jej serce zaczęło wariować, by potem cały czas zwalniać swój rytm. Ash zerwał się natychmiast i używając całej swojej prędkości. Pobiegł po odpowiednie środki i z powrotem wrócił do dziewczyny. Wstrzyknął jej adrenalinę, a jak to nie pomogło rozpoczął reanimację.
Teraz oddałby wszystko za defibrylator, ale niestety nie posiadał takiego. Z przerażeniem powtarzał te wszystkie ruchy, modląc się w duchu by serce ruszyło. Cholera, czuł się winny całej tej sytuacji. Gdyby nie jego obsesja na punkcie odzyskania swoich noży, dziewczyna nigdy by nie skończyła w takim stanie.
– Błagam, kochanie, nie umieraj – wyszeptał, dalej uciskając klatkę piersiową szatynki. Łzy popłynęły po jego policzkach, a on nawet nie wiedział do końca dlaczego płacze. Nawet, cholera, nie znał jej imienia!
Wtedy usłyszał nieśmiały rytm serca, które postanowiło ponownie pracować. Rozpłakał się jeszcze bardziej, ale tym razem ze szczęścia. Szybko przytulił kruche ciało dziewczyny, zanim po raz kolejny podał jej leki. Zużył na nią prawie całe swoje zapasy, ale nie żałował. Był jej to wszystko winien.
Gdy był już pewien na sto procent, że stan szatynki się ustabilizował, a ta spała smacznie, postanowił w końcu szybko wyjść po drewno. W domu było cholernie zimno, a dziewczyna musiała się wypocić.
Miał już wracać, ale poczuł znajomą woń Jeffreya. Ścisnął dłonie w pięści, łamiąc drewienko, które trzymał. Na nanosekundę wzrok przysłoniła mu czerwona mgła, a zmysły się wyostrzyły. Usłyszał śmiech tego ścierwa, który przechwalał się czymś przed znajomymi.
Ash niewiele myśląc, jak to miał w zwyczaju, odłożył drewno na ziemię i ruszył za zapachem. Doprowadził go do małego ogniska, przy którym siedział Jeff wraz ze swoimi kumplami, za którymi Ashley szczególnie nie przepadał, z wzajemnością. Właśnie dyskutowali nad ich podbojami, gdy brunet zrobił wejście smoka. Chwycił Jeffreya za kark i cisnął niczego nie spodziewającego się mężczyznę w ziemię. Jego przyjaciele poderwali się zaaralmowani, ale gdy zobaczyli wkurwionego Ashleya, zmarszczyli brwi i łypneli na niego okiem.
Ash prychnął z pogardą i całą swoją uwagę skierował na zaskoczonego Jeffa, który był z powrotem na nogach. Brunet żałował, że nie cisnął nim w drzewo. Odgłos łamanych kości byłby cholernie satysfakcjonujący.
– Boże, Ashie, pojebało cię czy co? – jęknął mężczyzna, rozcierając obolały kark. Spojrzał gniewnie na swojego przyjaciela, a jego źrenice się rozszerzyły z przerażenia, gdy zobaczył czerwone jak krew tęczówki oraz dwa nienaturalnie długie kły. Zachłysnął się powietrzem i instynktownie się cofnął, dobywając noża za pasa. Ash cieszył się, że Jeff nie ma przy sobie broni palnej. Z taką nie ma zabawy.
Ashley zaatakował jako pierwszy. Natarł na mężczyznę, wykorzystując element zaskoczenia, jednak mimo swojej głupoty Jeff pozbierał się szybko i w ostatniej chwili uchylił do tyłu przed pięścią. Brunet przewidział ten ruch i kopnął w brzuch przyjaciela. Jeff zgiął się w pół, ale szybko podciął Asha, unikając tym samym potężnego ciosu w kark. Ashley jedynie przez wampirzy refleks nie upadł, ale zachwiał się mocno, wymachując rękami dla utrzymania równowagi. Jeffrey wykorzystał moment i ciął nożem w kierunku brzucha chłopaka, który złapał ostrze w dłoń wprost przed skórą. Krew polała się na ziemię.
Inny ze Śmierci pojawili się nagle, zaciekawieni bijatyką. Poleciały zakłady, a jako waluta posłużyła broń, amunicja i żywność. Rozpoczęły się skandowania imion swoich faworytów, gdy tłum utworzył wąski krąg wokół walczących mężczyzn. Nikt nie przejmował się, że jeden z nich zapewne zginie. To była czysta forma rozrywki, na której mogłeś zarobić lub stracić.
Ashley zacisnął mocniej palce na metalu, nie zważając na ból, jaki towarzyszył rozcinaniu skóry aż do kości przez zabójcze ostrze. Ku zdumieniu Jeffa Ash wyrwał mu nóż z ręki, który wylądował potem gdzieś w trawie. Brunet poświęcił zaledwie ułamek sekundy na szybkie spojrzenie na swoją ranę, która wyglądała tragicznie, ale najgorsze było, że stracił czucie w palcach przez rozerwane ścięgna.
Jednak rana wydawała się małym zadrapaniem, gdy jedyne co go obchodziło to mężczyzna przed nim. Skierował na niego całą swoją uwagę, wszystkie swoje zmysły. Chciał go poczuć, poznać jego wszystkie następne ruchy. Wsłuchał się w jego puls, odgradzając się od innych dźwięków. Wyczuł zapach jego strachu i determinacji, która nie zda się nic w tym starciu. Widział krople potu, które pojawiły się na jego skórze. Czuł, jak napręża mięśnie do wykonania następnego ruchu z nowym nożem w dłoni.
Ash czekał na następny atak, który został skierowany w jego szyję. Zatamował go bezbłędnie, a później odsunął się przed potężnym buciorem. Jeff jednak nie był taki głupi. Przewidział wszystkie reakcję Ashleya i zanim brunet zdążył się uchylić ciął automatycznym ostrzem, które wysunęło się z rękawa dwa razy zdłóż torsu i brzucha bruneta.
Ashley zachłysnął się powietrzem. Gdyby nie był wampirem głębokie rany, mogłyby okazać się śmierterlne. Ale na szczęście nim był i choć ból wstrząsnął nim spazmatycznie, z dzikim płomieniem w oczach ścisnął nadgarstek Jeffreya, dopóki nie usłyszał grzęstu łamanych kosteczek, a z gardła mężczyzny nie wydobył się zduszony krzyk. Ash już się nie bawił, nie czekał na atak do odparowania. Podciął mężczyzne, który zanim zdążył zareagować padł z hukiem na ziemię, a upadek wycisnął całe powietrze z jego płuc. Ashley mógł być bardziej finezyjny w zadawaniu bólu, ale chciał szybko wrócić do Mari. Zaczął po prostu kopać Jeffreya z całą swoją siłą, dając upust nienawiści. Uśmiech Asha się pogłębiał z każdym jęknięciem katowanego mężczyzny, z każdym udgłosem łamanych kości, z każdym skandowanym jego imieniem przez zagorzały tłum. Skończył dopiero, gdy Jeff był na granicy świadomości z poważnymi obrażeniami zarówno wewnętrznymi, jak i zewnętrznymi. Nachylił się wtedy nad nim i wyszeptał mu do ucha, by tylko oni usłyszeli.
– To nauczy cię trzymać język za zębami. Ciesz się, że nie skończyłeś, tak jak twój przyjaciel, który próbował zgwałcić moją kobietę – wysyczał cicho i dopiero po chwili pojął znaczenie swoich słów. ,,Moją kobietę". Nie miał pojęcia, kiedy zaczął traktować biedną dziewczynę jako coś swojego, ale źle się czuł z faktem, że ją uprzedmiotowił. Jednak szlak go trafiał, gdy myślał, że ktoś może mu ją zabrać lub ją skrzywdzić. Cholera, nawet, gdyby ktoś spojrzał na nią w inny sposób niż powinien, Ash zaatakowałby owego delikwenta bez zawahania. W sumie jakby się zastanowić, to zabiłby każdego mężczyznę, który w ogóle by spojrzał na dziewczynę. Zaczynał być bezpodstawnie i chorobliwie zaborczy, o ile to dobre określenie.
Zadziwiony nowym odkryciem wyprostował się i ruszył z powrotem do mieszkania przez tłum ludzi, którzy regulowali zakłady.
Wszedł do mieszkania, trzaskając drzwiami z powodu dalej buzujących w nim emocji. Zaczął błagać w myślach, by nie obudziło to dziewczyny. Na szczęście ta dalej spała. Ash wrzucił drewno do kamiennego kominka, który był jedynym źródłem ogrzewania w większości mieszkań. Rozpalił porządny ogień, a w salonie jak za pomocą magicznej różdżki zrobiło się przyjemnie ciepło. Przysunął jeszcze kanapę bliżej kominka, zanim zdecydował udać się do łazienki, by zająć się ranami.
Zdjął porawną koszulę i spodnie, które całe przesiąkły krwią. Wrzucił oba ubrania do śmietnika i obejrzał swoje ciało w podbitym lustrze. Skrzywił się, widząc dwa długie cięcia, z których obficie lała się krew i po których zostaną okropne blizny. Super, nie wystarczy, że jego plecy wyglądają jak pole bitwy przez blizny po biczu, to jeszcze teraz jego tors będzie okropny. Do tego dłoń wyglądała, jakby wybuchł w niej granat. Jeszcze więcej blizn...
Super, kobiety będą uciekać ode mnie z krzykiem, jak zdejmę koszulę – mruknął w myślach i rozpoczął oczyszczanie ran. Zużył na to całą wodę utlenioną, a potem zorientował się, że nie ma żadnych szwów. Musiał się zadowolić samym bandażem, który niemal natychmiastowo zabarwił się na głęboką czerwień.
Wyszedł z łazienki po nowe ciuchy, które były w komodzie w rogu salonu, gdy zorientował się, że dziewczyna już odzyskała przytomność iw łaśnie obserwowała go czujnym i lekko otępiałym spojrzeniem. Ash nagle poczuł się nieswojo i nie chodziło o to, że był w samych bokserkach. To chodziło o jego blizny, a raczej o to, że nagle zaczął się ich wstydzić. Choć to plecy wyglądały jak zużyta krajalnica, to na torsie również można było znaleźć parę mniejszych i większych blizn.
– Ehm... Witam wśród żywych – wykrztusił, a potem skinął głową ma stolik przy kanapie. – Masz tu maść na siniaki. Nie chciałem cię smarować bez twojej zgody, bo mogłoby wyjść trochę niezręcznie, więc albo zrób to sama, albo, jeśli jesteś za słaba, mogę ci pomóc. I w ogóle to jak się czujesz? – spytał szybko, trochę gubiąc się w swoich słowach. Lekko zakłopotany szybko podszedł do komody i w mgnieniu oka naciągnął na siebie spodnie i luźny, czarny t-shirt, który zakrył jego blizny.
< Mari? XD >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz