poniedziałek, 6 marca 2017

Od Ashleya CD Mari (+18)

Kątem oka widział, jak drzwi się otworzyły i do środka weszła Mari. Odwrócił się do niej dopiero, gdy zaczęła podchodzić lekko chwiejnym ale zdeterminowanym krokiem. Czas jakby zwolnił, a on mógł spokojnie objąć wzrokiem jej piękną sylwetkę, rumiane policzki, idealną buzię oraz ponętne usta, który były lekko rozchylone i aż prosiły się, by je pocałować. Muszę znaleźć większe spodnie.
Chciał się odsunąć. Bał się swojej reakcji, a raczej tego na czym to wszystko, by się skończyło. Wampiryzm sprawił, że jeszcze łatwiej ulegał emocjom, co w tym przypadku było zgubne (notabene dążył do tego całe swoje życie, gdy był w sekcie). Nade wszystko jednak nie chciał skrzywdzić Mari, która miała swoją własną traumę z dzieciństwa. Czuł to. Czuł jej strach, który próbowała starannie zamaskować, za każdym razem, gdy się do niej zbliżał. Ale teraz to ona zbliżała się pewna siebie bez żadnego wahania, podczas gdy on panicznie chciał uciec.
Nie zdołał zrobić nawet kroku (a może raczej nie chciał), gdy Mari wspięła się na palce i uwięziła jego usta w pocałunku. Skamieniał zszokowany, gdy dziewczyna poruszyła wargami i jedną dłonią ścisnęła jego erekcję. Jęknął w jej usta i włożył palce w jej włosy, przyciagając ją mocniej do siebie.
Zaczęli tracić panowanie nad swoimi ruchami, a paląca potrzeba pochłaniała ich bez reszty. Pocałunki stały się głębsze i nie było w nich ani krzty dawnej delikatności, a czyste pożądanie, którym emanowali oboje. To wszystko prowadziło nieuchronnie w jednym kierunku, a Ash mógł się jedynie temu poddawać. Płynął wzburzonym prądem potrzeby zaznania przyjemności jaką niesie ze sobą seks. Łudził się w myślach, że będzie to coś niezobowiązującego, tak jak miał to w zwyczaju. Jednak, gdy w grę wchodziła piękna szatynka o szarych jak popiół oczach, wszystkie dotychczasowe zasady były niczego warte.
Zatracali się w sobie nawzajem i nie było dla nich ratunku. Tonęli we własnym dotyku i bliskości drugiego ciała, chcąc coraz więcej i więcej. Wyznaczali sobie nawzajem coraz to nowsze granice tylko po to, by je potem złamać.
Ash nawet nie zauważył, kiedy dziewczyna ściągnęła mu spodnie razem z bokserkami. Dopiero spostrzegł ten szczegół, gdy mała dłoń objęła jego członka i zaczęła się poruszać wzdłuż niego. Wydał z siebię gardłowy jęk i zaczął jeszcze bardziej dyszeć, gdy Mari robiła cuda swoimi zręcznymi palcami. Spojrzał w oczy dziewczyny z takim głodem, jakiego by nigdy u siebie nie podejrzewał. Chwycił za nadgartek pieszczącej go dłoni i uniósł do góry. Uwięził również drugą rękę Mari.
Przycisnął nagle dziewczynę do ściany i brutalnie zaatakował jej usta pocałunkami, które ta starała się odwzajemniać. Puścił jej nadgarstki i zaczął badać dłońmi krzywizny jej ciała. Ścisnął mocno jej pośladki, na co szatynka cicho westchnęła. Podniósł ją z łatwością, a ta objęła go nogami w pasie. Powoli zaczął się kierować w stronę salonu i kanapy. Nie chciał wziąć jej przy ścianie w kiblu, jak jakąś tanią dziwkę. Mari zasługiwała na coś więcej, coś pokroju satynowej pościeli i łoża z baldachimem, ale Ash miał jedynie do zaoferowania starą, podniszczoną kanapę.
Delikatnie ułożył na niej dziewczynę i zawisł nad nią, opierając cały swój cieżar na ramionach, by nie zmiażdzyć drobnej szatynki. Przyjrzał się jej pięknym rysom twarzy i burzy brązowych włosów, które rozsypały się wokół jej głowy niczym aureola. Pocałował ją delikatnie, a potem zaczął znaczyć mokrą ścieżkę coraz niżej. Lekko kąsał, całował i ssał szyję Mari, która wiła się pod nim słodko, prosząc o więcej. Na jej bladej skórze zostawił parę malinek, które już znaczyły ją jako jego, co go cholernie podniecało. Rozerwał koszulę dziewczyny, zdjął jej stanik i spodnie razem na matkami, a wszystkie ciuch wylądowały gdzieś na podłodze w salonie.
Podniósł się trochę, by móc objąć wzrokiem całe ciało kompletnie nagiej Mari. Jej piękną skórę znczyły tu i uwdzie fioletowe ślady i małe blizny, ale nadal była piękna jak anioł. Jego własny anioł. Jego własny skrawek nieba. Spojrzał w jej oczy, w których zobaczył mały płomyk zaufania i zakłopotania. Uśmiechnął się do niej ciepło i z powrotem powrócił do pieszczenia jej skóry.
– Piękna. Po prostu piękna – mruczał, całując kolejno ramiona, a później obojczyki. Szatynka spięła się pod nim, ale cokolwiek chciała powiedzieć, zostało wyparte przez jęk, gdy wziął jej pierś w usta. Ssał, całował i kąsał brodawki dopuki nie stwardniały, by potem przenieść na następną pierś. Dziewczyna zadrżała pod jego ciałem i objęła go ponownie nogami w pasie, robiąc prowokujący ruch biodrami, aż Ash mógł poczuć wilgotne ciepło jej łona, przyciskające się do jego penisa.
– Jeszcze chwilę, aniele – wyszeptał, wracając pocałunkami do szyi Mari. Stworzył na niej kolejne malinki, delikatnie muskając ustami gładką skórę i z zadowoleniem przysłuchiwał się cichym westchnieniom rozkoszy.
Przejchał językiem po swoich wydłużonych kłach i skamieniał natychmiast. Dopiero teraz spostrzegł, że widzi świat w czerwonych, stonowanych barwach, a swoje zmysły zamknął jedynie na dziewczynie. Przestawał powoli myśleć o niej, jak o przepięknym aniele, a bardziej jak o powłoce pęłnej krwi. Czuł wyrazisty puls pod jego ustami, który aż się prosił o skosztowanie. W końcu zrozumiał dlaczego tak dużo uwagi poświęcał szyi szatynki.
Ash zachował się jak idiota po raz kolejny. Wdał się w bójkę z Jeffem jak ten szczeniak, a potem nie wypił ani minilitra krwi. Wcześniej nie zwracał uwagi na palący głód krwi, który mu już trochę towarzyszył, a teraz gdy brakowało bardzo mało do zatracenia, postanowił ten o sobie znać.
Zbierając resztki silnej woli, odsunął się od dziewczyny i pobiegł w róg pokoju bez wyjaśnienia. Oparł się ciężko o ścianę, dysząc przeraźliwie, gdy walczył z potrzebą rozerwania gardła Mari. Jedynie myśł, że dziewczyna była zbyt osłabiona i nie przeżyłaby takiej utraty krwi, go powstrzymywała.
– Ashley? – usłyszał za sobą niepewny, zachrypnięty głos dziewczyny, a po chwili poczuł jej dłoń na nagim ramieniu. Zadrżał i złapał dłonią za parapet, by nie rzucić się na szyję dziewczyny. Beton ustąpił pod jego uściskiem, krusząc się.
– Odsuń się ode mnie – warknął.
– Ale... – Cokolwiek chciała powiedzieć, Ash jej przerwał.
– Spierdalaj ode mnie, do cholery! – wrzasnął, nie panując nad sobą. Tak cholernie nie chciał jej skrzywdzić, a ona to wszystko utrudniała. Odepchnął ją trochę zbyt brutalnie, bo upadła z cichym piskiem na podłogę, ale nie miał czasu przepraszać. Uciekł ponownie do łazienki, w której tym razem zamknął się na zamek. Ledwo panował na chęcią rozerwania gardła szatynki i brakowało bardzo mało, by to rzeczywiście się stało.

< Mari? xd >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz