poniedziałek, 27 lutego 2017

Reker (fabularnie sprzed wojny)

"I keep on looking for something I can't get
Broken hearts lie all around me
And I don't see an easy way to get out of this
Her diary it sits on the bedside table
The curtains are closed, the cats in the cradle
Who would've thought that a boy like me could come to this" 

5 marca 2020 rok

Ból, strach, rozpacz wszystkie uczucia mieszały się w jedno a ja stałem właśnie przed moim panem, który po sześciu miesiącach ściągnął mi obrożę, ale w zamian za wolność wczoraj zostałem oznaczony niczym bydło. Już na zawsze będę jego kundlem, niezniszczalny żołnierz nie znający uczuć... cel zabić na wojnie każdego wroga i nie ukazywać mu litości oraz być wiernym krajowi a najbardziej jemu. Gdy blondyn ściągnął "ozdobę" z mojej szyi strzelił mnie z całej siły w twarz przez co prawie się przewróciłem, ale to w porównaniu z tym co tu przeżyłem było niczym...
- Szkoda mi takiego kundla! Nieźle się z nim bawiłem - mruknął Siergiej ciągnąc mnie za włosy w górę by móc spojrzeć w moje oczy.
- Dostaniemy jutro nowego - stwierdził Piter opierając się o ścianę, z której nadal była krew... moja krew...
- Następny nie będzie taki sam! - fuknął rzucając moim ciałem o ziemie - Już dawno nie dali nam takiego wytrzymałego szczeniaka - dodał mierząc mnie lodowatym spojrzeniem.
- Nie przesadzaj najwyżej zarżniemy następnego i poczekamy sobie na podobnego psa - westchnął mój drugi oprawca. - Nie rzucaj nim tak, bo dopiero go opatrzono po wczorajszym a jak się Blackfrey dowie to będzie nas szukał... - warknął niezadowolony.
- Rekerek nie powie nic tatusiowi mam rację?! - krzyknął na mnie kopiąc mnie w żebra.
- Tak jest - rzekłem przez zaciśnięte zęby a w zamian dostałem śmiech. Nagłe szarpnięcie za włosy i pociągnięcie w kierunku drzwi oznaczało, iż nadszedł czas powrotu do domu. Bałem się, nie miałem odwagi spojrzeć rodzinie prosto w oczy, moje ciało było prawie całe pokryte ranami, które często się otwierały i powodowały coraz mocniejszy ból. Podbite oko było zakryte toną makijażu, wyglądałem jakbym wrócił z normalnych ćwiczeń jednak w duszy wszystko we mnie popękało. Widząc innych chłopaków od razu ogarnęła mnie wściekłość a z mojej twarzy bił tylko chłód.
- Grzeczny... - mruknął mi na ucho. Nie chciał odpowiedzi słownej więc skinąłem tylko głową oraz grzecznie usiadłem na swoim miejscu. Pan pożegnał mnie kpiącym uśmieszkiem, który mnie przerażał i cieszył. Nie wiedziałem czy się cieszyć czy też płakać z "tęsknoty". Gdy trafiłem tam od razu wykrzyczałem blondynowi prosto w twarz, że nie ważne co zrobi i tak nie będę go wspominać a teraz? Teraz mam jakąś dziwną pustkę w sercu. Śmiechy i żarty mnie mocno denerwowały przez co wszystkie uśmieszki zostawały starte przez mój lodowaty wzroku, który wszystkich zatykał. Racja wy byliście na innych poligonach... - prychnąłem w myślach.
- Blackfrey co ty taki jakiś przygnębiony jesteś? - zdziwił się jakiś chłopak.
- Jeszcze raz się odezwiesz to wylądujesz w piachu - warknąłem zaciskając pięści przez co zamilkli i już się nie odezwali.
****
Kiedy wreszcie dotarliśmy do przedmieścia wysadzili mnie i musiałem iść z buta pięć kilometrów. Krzywiłem się gdy odczuwałem jak materiał czystego munduru ociera się o niezagojone rany, które po części nie były owinięte bandażem. Chciałeś być żołnierzem to teraz cierp - powtarzałem sobie w myślach słowa Siergieja, który mówił mi to codziennie zanim przystąpił do "zabawy". Mój wzrok był wbity w ziemię, przyzwyczaiłem się, że nie mogę na nich patrzeć, bo inaczej dostawałem dodatkową karę. Gdy wreszcie doczłapałem się do domu i wyjąłem z kieszeni klucze, które na szczęście jełopy mi oddały! Wszedłem do domu po cichu, nie cackałem się z ściągnięciem traperów, które były jak nowe, ponieważ tam nosiliśmy inne rzeczy przeznaczone jak to oni mówili "dla kundli". Miałem ochotę od razu uwalić się na łóżku i umrzeć dla całego świata nawet jeśli nie było mnie w domu sześć miesięcy jakiejś wielkiej tęsknoty niestety nie odczuwałem. Kiedy myślałem, że już po tym poligonie gorzej być nie może i wziąłem głęboki wdech by jakoś normalnie wypaść przed rodzicami, którzy na pewno rzucą się w moją stronę na łeb na szyję usłyszałem wiele głosów a gdy nacisnąłem klamkę zobaczyłem, że mamy jakiś zjazd rodzinny, który skupił teraz się na mnie.
- Nosz pięknie - mruknąłem pod nosem niezadowolony z takiego obrotu spraw. - Em... Bry? - starałem się jakoś normalnie porozumieć. Prawie wszystkiego tam zapomniałem, nie uczyli nas tam na grzecznych chłopczyków tylko oziębłych dupków, którzy maja zabijać nie patrząc na nic.
- Rek?! No wreszcie myślałem, że już nigdy z tego poligonu nie wrócisz! - ucieszył się ojciec, którego bałem się najbardziej. Siergiej - pisnąłem w myślach i wzrokiem określiłem najszybszą drogę na górę.
- Jak widać jeszcze żyję - burknąłem krzyżując ręce na piersi oraz omijając całe towarzystwo polazłem na górę. No tryb oziębłego żołnierza się włączył - stwierdziłem trzaskając drzwiami i z sykiem kładąc się na łóżku. Wszystko mnie tak cholernie bolało i jeszcze musiałem znosić obecność rodziny świetnie! Nie wiedziałem czy lepiej leżeć na plecach czy też na brzuchu, bo to i to było całe w ranach i znając życie w krwi też. Nagle drzwi znowu się otworzyły więc wbiłem w nie morderczy wzrok, ale widząc ojca zaskomlałem i zacząłem szukać kryjówki.
- Reker co się z tobą dzieje? - zdziwił się dotykając mojego ramienia na co z bólu syknąłem i upadłem przed nim na kolana.
- Zostaw... Boli... Nie bij... - mówiłem przez łzy, które napływały mi do oczu.
- Reker... - wytrzeszczył oczy i poszedł zamknąć drzwi na klucz - Dalej rozbieraj się z tego munduru! Krwawisz! - dodał na co ja energicznie pokręciłem przecząco głową.
- Nie... To tylko tak strasznie wygląda nic mi nie jest! - upierałem się cofając się pod samą ścianę.
- Synu nie dyskutuj ściągaj mundur to rozkaz! - podniósł rękę więc myśląc, iż chce mnie uderzyć skuliłem się bardziej - Synku... - westchnął i mnie podniósł na co prawie wydarłem się z bólu, ale na szczęście nauczyłem się tłumić wszystko w głębi siebie więc skończyło się tylko na łzach spływających z oczu. Mężczyzna sam rozpiął mi ''kurtkę" munduru a ja mogłem zobaczyć, iż na swojej czarnej jak smoła bluzce są bardzo wyraźnie ślady krwi. Ojciec patrzył na mnie z niedowierzaniem a gdy pozbył się i bluzki widząc ten makabryczny widok to aż go zatkało i nie mógł uwierzyć w to co właściwie widzi - Rekuś co oni ci zrobili... - rzekł niemal płaczliwie.
- Piekło tato... piekło... - jęknąłem przypominając sobie twarze swoich oprawców.
- Już dobrze... cicho... spokojnie... już nic ci się nie stanie... - mówił uspokajająco głaszcząc mnie po głowie. Gdy przestałem łkać ojciec wyszedł znowu zamykając drzwi na klucz a ja przykryłem się białą jak śnieg kołdrą, która zaczynała pokrywać się szkarłatem. Po kilku minutach przyszedł zaufany kolega taty, który zajął się moimi ranami, nie oszczędzałem języka i sypałem w jego stronę ostrą łaciną, którą nie przejął się w żadnym stopniu. W niektórych miejscach miałem takie rany, które wymagały szycia. Późniejsze dni polegały na tym, iż rodzice starali się jakoś dowiedzieć co mnie tam spotkało, ale ja mówiłem tyle co nic... Ojca bałem się najbardziej jeden zły ruch z jego strony a ja już płakałem i się kuliłem za co wielokrotnie mnie przepraszał, ale ja nie ufałem już mu tak bardzo jak przedtem. Najgorzej to było na spotkaniach z innymi ludźmi gdzie nie potrafiłem wytrzymywać i zawsze musiałem się z kim pogryźć ujawniając naturę psa na jakiego mnie tresowano.... a potem wybuchła wojna gdzie wszystko nie przydało się w ogóle...

<Koniec>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz