Szłam spokojnie korytarzem w bazie, idąc w stronę swojego "mieszkania", gdzie pewnie już był ojciec i moja siostra, która wróciła ze "szkoły". Miałam na ręce bransoletkę z wbudowanym nadajnikiem GPS w zapięciu, którą dostałam od swojego ojca kilka dni temu. Była zapięta na mojej ręce, dzięki czemu czułam się "złudnie" bezpiecznie.
https://ae01.alicdn.com/kf/HTB1KWC6JFXXXXaIXpXXq6xXFXXX4/222324337/HTB1KWC6JFXXXXaIXpXXq6xXFXXX4.jpg
Wracałam właśnie ze stajni, bo dawno ie widziałam swojego siwego konia Figara. Cieszyłam się ze mogłam go zobaczyć! To był najwspanialszy prezent od mojego ojca gdy mnie odnalazł razem z siostrą... Wracając jednak do rzeczywistości, szłam korytarzem uśmiechnięta i pełna życia. Już nie czułam takich ran psychicznych, gdzie bałam się każdego człowieka jak wcześniej. Owszem! Miałam gorsze dni, lecz radziłam sobie z nimi jakoś dzięki ojcu, Rekerowi i pierwszemu psu, któremu zaufałam o wypadku, czyli Darkowi.
Gdy mijałam drzwi jakiegoś magazynu, nagle się otworzyły gwałtownie, zasłonięto mi ręką usta, żebym nie mogła krzyczeć i wciągnięto mnie do środka, gdzie zostałam ogłuszona, silnym uderzeniem w tył głowy... Zemdlałam natychmiast po takim silnym uderzeniu.
**
Obudziłam się na jakimś koniu. Byłam przez niego przerzucona, jak jakaś szmaciana lalka! Miałam na szczęście związane tylko nadgarstki, lecz ulżyło mi, kiedy moja bransoletka wciąż była na ręce. Dawało mi to nadzieję, że ojciec mnie odnajdzie...I znowu zostałam porwana... To zaczyna się robić przerażające oraz nudne jednocześnie. Co jak co, ale żeby tak łatwo zwiać z naszej bazy to czysty absurd! I to jeszcze z zakładnikiem w mojej postaci! Tyle żołnierzy dookoła i strażników i nikt nie reaguje czy po prostu ślepych udają, to ja nie wiem... Podczas mojego porwania, w trakcie jazdy po łąkach i polach, rozszalałą się potężna zamieć.
- Cholera! Wiktor trzymaj konie, bo zaraz nam zwieją! Przywiąż je... - krzyknął jakiś mężczyzna do tego, co trzymał mojego konia i mnie pilnował. Cały czas leżałam nieruchomo i nie dawałam żadnego znaku, że się obudziłam, co dawało mi szansę na ucieczkę. Kiedy mężczyzna pobiegł do tyłu, ja zostałam sama, gdzie nikt mnie nie pilnował, bo próbowali wszystko pozwiązywać i jakoś się odnaleźć w takiej zamieci. Wtedy ześlizgnęłam się z grzbietu konia i pobiegłam czym prędzej w zamieć na oślep. Ryzykowne, lecz zamieć szybko zacierała moje ślady i nie raz już w takich zawieruchach byłam zmuszona biec razem z młodszą siostrą. Byłam już po prostu wprawiona, mimo iż na to nie wyglądałam! Nagle usłyszałam za sobą krzyki.
- Niech to szlak! Zwiała! Znajdźcie ją! - krzyczał ktoś i wtedy przyspieszyłam, choć z zawiązanymi rękami nie było to proste...
W końcu przestałam słyszeć ich krzyki i stanęłam na środku polany w tej zamieci jak słup soli i nie wiedziałam co mam zrobić. Było - 35 stopni, a ja byłam tylko w samej bluzie, gdzie widniało logo Duchów, tak jak na wszystkich bluzach, swetrach i kurtkach w naszym obozie. Nie wiedziałam gdzie jestem, oraz czy wyjdę z tego żywa. Ojciec raczej nikogo nie wyśle w taką zamieć, bo narażał by życie innych... Zaczęłam biec dalej by znaleźć jakieś schronienie czy coś, lecz nic takiego nie mogłam znaleźć. Poraniłam sobie nadgarstki do krwi i byłam ledwie żywa. Nie wiem ile czasu tak chodziłam i błądziłam... Może z 3 godziny albo krócej bądź dłużej? Nie wiem! W końcu z oczu zaczęły mi lecieć łzy, bo nie wiedziałam już czy aby dobrze zrobiłam, że się oddaliłam od swoich porywaczy, bo raczej umrzeć w zamieci by mi nie dali, choć z drugiej strony mógł mnie od nich czekać gorszy los, lecz mogłam się tego tylko domyślać! W końcu nie wytrzymałam i padłam twarzą na śnieg.
**
Poczułam że ktoś albo coś mnie dotyka. Pomyślałam sobie że to już koniec mojej wielkiej ucieczki od porywaczy. Jednak to i tak cud że przeżyłam leżąc w śniegu tyle czasu! Może mama nade mną czuwa? Nie wiem... Kiedy zaczynałam się podnosić, zobaczyłam ogromnego psa przed swoimi oczami! Poczułam że strach przejmuje nademną kontrolę! W jednej chwili zaczęłam przeraźliwie krzyczeć i przez przypadek ze strachu kopnęłam psa, co tylko pogorszyło sytuację, bo się na mnie rzucił i zaczął mnie ranić swoimi ostrymi jak brzytwa kłami. Myślałam że to koniec... Już wolałam dostać kulkę w łeb niż zostać bolejnie i w męczarniach rozszarpana przed taką bestję!
Kiedy myślałam że zaraz rzuci mi się do gardła, nagle ktoś złapał tą groźną bestję i ją ode mnie odciągnął. Z tego całego szoku zamarłam i nie byłam pewna czy to nie jeden z moich porywaczy... Spojrzałam na swoje poranione do krwi ręce. Były w jeszcze gorszym stanie niż wcześniej ale przynajmniwj teraz nie miałam skrępowanych nadgarstków, bo pies rozerwał mi je i rozszarpany sznur leżał na śniegu. Nagle podbiegł do mnie jakiś chłopak i zaczął opatrywać rany, lecz ja jakbym była nieobena z powodu szoku.
- Hej słyszysz mnie? - spytał nagle, lecz ja nie potrafiłam się odezwać... Głos uwiązł mi w gardle i nie mogłam z siebie wykrztusić żadnego słowa. Patrzyłam tylko przerażona to na niego, to na tą straszną bestję z kłami, która siedziała i patrzyła się na mnie. Kiedy chłopak opatrzył mi rany ja automatycznie odsunęłam się jak najdalej od tej bestji z przerażeniem w oczach. Natomiast jego właściciel stał i patrzył na mnie zdziwiony. No tak! Przecież większość ludzi nie boi się psów... Po chwili do mnie podszedł i ukucnął przy mnie.
- Należysz do jakiegoś obozu? - spytał nagle, na co ja niewiele myśląc kiwnęłam głową, bo nadal nie mogłam nic mówić i wskazałam na swoje plecy źeby spojrzał na logo mojego obozu widniejące na cienkiej bluzie.
< Nick? :3 >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz