Leżałem na ziemi co poznałem po chłodzie i wilgotności. Wzdrygnąłem się a gdy otworzyłem oczy na dzień dobry dostałem kopa w żebra. Przez chwilę zdawało mi się, że nie mogę oddychać więc skuliłem się bardziej ponownie zaciskając powieki, lecz gdy wszystko wróciło do normy wyprostowałem się i z ogromnym wnerwieniem spojrzałem prosto w oczy napastnika, który bezczelnie szczerzył się w moją stronę i już chciał mnie spoliczkować, lecz ktoś złapał go za rękę oraz ode mnie odepchnął co miało swoje plusy i minusy. Przywiązali mnie jak jakieś zwierze do słupka i co sobie myślą? Że są Bogami?! Obroży mi jeszcze brakuje...
- Co tutaj robisz? - zapytał mężczyzna przez co spojrzałem na niego jak na idiotę.
- Sami mnie tu przywlekliście i jeszcze się pytacie co ja tu robię?! Nie no co za barany... - mruknąłem a w nagrodę dostałem w pysk.
- Uważaj na to co mówisz chłopcze! - warknął ostrzegawczo.
- No tak najlepiej wyżywać się na słabszych - prychnąłem i chyba przebrałem miarkę, bo kopnął mnie w głowę co było dość bolesne. Odzwyczaiłem się już od lania więc większość rzeczy jakie w tedy były dla mnie codziennością wydawały się teraz straszne oraz niezrozumiałe.
- Znasz zasadę, że pies ma być grzeczny i mówi jeśli pan prosi? - spytał z wyczuwalną kpiną w głosie. Część mnie chciała powiedzieć "tak znam" natomiast druga "pierdol się" toczyłem ze sobą ostatnio istną wojnę więc często gubiłem się w słowach, myślach, czynach. Siedziałem cicho niczym mysz pod miotłą co go rozwścieczyło i dostałem kolejny raz w głowę, cudem było, że jeszcze mi jej nie roztrzaskał! - Odpowiadaj kundlu! - warknął ciągnąc mnie ku górze za włosy.
- Pierdol się - mruknąłem spluwając mu w twarz. Chytry uśmieszek na mojej twarzy nie miał zamiaru zniknąć nawet jeśli kosztowałoby mnie to życie.
- Ciebie? Chętnie! - uśmiechnął się radośnie na co zdębiałem.
- Kolejny homoś zajebiście - warknąłem patrząc mu z wrogością w oczy. Dostałem jeszcze parę razy plus w gratisie zostałem jeszcze dwa razy postrzelony w lewy bok. Szukałem wzrokiem jakiejś pomocy i zobaczyłem trzech mężczyzn, którzy wydawali się dobrzy. Namawiali resztę by ich śmieszny przywódca dał mi spokój, ale ich starania szły na marne, ponieważ chcieli mieć przedstawienie ze mną w roli głównej. Nagle usłyszałem wycie wilków, wszyscy oprócz mnie się przerazili oraz zaprzestali gapienia się i bicia mojej osoby, kiedy zrobiła się chwilowa cisza zaczęli wracać do dalszej zabawy, lecz nagle mój oprawca padł na ziemię, bo wilk wgryzł mu się w kark. Znowu nastało wycie a wataha zaczęła atak, gestem głowy namówiłem tych dobrych, żeby do mnie podeszli co zrobili w biegu. - Nie podnoście na mnie ręki to was nie zabiją - powiedziałem rozluźniony krzywiąc się z bólu po postrzałach.
- Musisz być lepiej opatrzony! Nie pozwolono nam zrobić więcej niż założyć bandaży - westchnął chyba najmłodszy nadal panikując z powodu wilków.
- Bywało gorzej! Lepsze to niż dobieranie się do mnie przez obleśnego dziada - prychnąłem patrząc na zwłoki w rozszarpaną szyją.
- Miałeś szczęście, że nie zrobił tego od razu... Zazwyczaj gdy spotykaliśmy innych to... - odezwała się drugi, lecz trzeci spiorunował go wzrokiem, żeby nie kończył.
- Domyślam się zakończenia - jęknąłem wiedząc jakie to ja mam dzisiaj szczęście. Wtem podjechał do mnie Will i od tak sobie zszedł z Damaskusa i rozwiązując mnie trzepnął mnie w łeb.
- Kuźwa! Jeszcze raz coś takiego zrobisz, a sam Cię zabiję! - westchnął ciężko dysząc.
- Dobra zrobisz to kiedy będziesz chciał! Źle wyglądasz! - nie przejąłem się wcale jego słowami.
- To nic takiego... - upierał się.
- Ledwo żyjesz! Dawaj ten nadajnik - mruknąłem zrywając mu bransoletkę z ręki gdzie zacząłem szukać jakiegoś guzika, który miał powiadomić, iż potrzebujemy pomocy.
- Kto to? - zapytał po raz kolejny najmłodszy.
- Mój brat! Długa historia... - westchnąłem i chyba wreszcie coś znalazłem, ale wtem usłyszałem znowu stukot kopyt no i się chyba domyślacie kto przyjechał. Wiliam, ojciec i setka żołnierzy. Chciałem zwiać, ale stan brata i mój stan zdrowotny mi to uniemożliwił. Krew sączyła się ze mnie niemal strumieniami, ale nie ruszyłem się z miejsca tylko patrzyłem na ojca, który podjechał do mnie na Santa Marii i zmierzył mnie uważnie na co przełknąłem głośno ślinę i zrobiłem parę kroków w tył. No ładnie... Może mnie teraz jeszcze dobije? - jęknąłem w myślach kiedy zsiadał z klaczy.
- Rekerze Loganie Blackfrey! Nigdy więcej nie uciekaj mi z wieży, bo zawału dostanę! - uśmiechnął się ciepło i mnie do siebie przytulił. Zaraz zwariuję! Masz wahania nastroju czy jak?! - krzyknąłem w myślach krzywiąc się, bo niechcący dotknął moich ran. Wiliam zajął się bratem więc mogłem być spokojny, że nic mu się nie stanie. Wytłumaczyłem ojcu co się stało pomijając fakt, że ten staruch był homosiem. Na końcu nie wytrzymując już z tak dużej utraty krwi zemdlałem i zaryłem głową o ziemię.
<Will? :3>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz