niedziela, 26 lutego 2017

Od Ashleya CD Reker

Ashley zastanowił się na chwilę, na tyle ile pozwalał mu umysł na granicy świadomości. Jeśli wybierze B, może uda mu się uciec. Raz kozie śmierć, nie?
– B – syknął, a Reker uniósł brwi zdziwiony. Zapewne miał nadzieję, że Ash znowu zachowa się jak idiota i będzie mógł go trochę jeszcze popsztykać swoim nożykiem. Spojrzał na niego badawczo, jakby szukając w tym wszystkim podstępu, a potem powiedział:
– Spróbujesz uciec, czy zrobić coś co mi się nie spodoba, a będziesz błagać o śmierć.
Reker wyszarpnął gwałtownie nóż z ramienia Ashleya, na co ten syknął z bólu. Chłopakowi chyba się to spodobało, bo uśmiechnął się okrutnie i uderzył otwartą dłonią w zmaltretowane udo Asha.
– A teraz śpij – mruknął i walnął w jakiś punkt na szyi Kelliego, przez co brunet stracił przytomność.

Ashley jęknął z bólu, gdy powróciła świadomość. Zamrugał, próbując przyzwyczaić oczy do rażącego światła w pokoju. Przetarł dłonią twarz i dopiero zorientował się, że coś jest nie tak. Poruszył wszystkimi kończynami, a jedynie lewy nadgarstek był przykuty do łóżka. Nosz cholera jasna, udało się! Przyjmą go!
Ash podniósł się do pozycji siedzącej i przypomniał sobie ostatni tydzień, który spędził zamknięty w celi. Jego ciało się trochę wyregenerowało, a on sam czekał aż załatwią sprawy z jego dołączeniem i najwyraźniej w końcu się udało. Ostatnie co pamięta to jakiegoś faceta ze strzykawką, a dalej była już tylko ciemność.
– Eh, już miałem nadzieję, że się nie obudzisz – stwierdził Reker, wchodząc do pokoju i rzucił w Ashleya ubraniami. – Ubierz się w to. Żadnych sztuczek. Nie ma tu okien, a za drzwiami stoję ja z karabinem i glockiem. Pięć minut. – Chłopak podszedł i rozkuł Kelliego.
– Schlebiasz mi – parsknął Ash, a Reker popatrzył się na niego, jakby miał wewnętrzny konflikty, czy oby nie wrócić do tortur. Przez ostatni tydzień patrzył tak na niego dosyć często. W końcu po prostu machnął niedbale dłonią i wyszedł.
Ashley ubrał na siebie wojskowy mundur i naciągnął ciężkie, podniszczone, czarne buty, które dopełniły całego ubioru. Musiał przyznać, że napewno wygląda w tym o niebo lepiej niż cały zakrwawiony i ranami na wierzchu. Przynajmniej nie będzie chały przed Duchami. Trzeba pilnować swojego imejdża.
Drzwi od pokoju otworzyły się ponownie i do środka wszedł Reker. Przyjrzał się uważnie Ashowi, mrucząc coś pod nosem.
– Teraz chodź i się zachowuj – warknął chłopak, popędzając bruneta bronią. Ashley podniósł dłonie do góry w geście kapitulacji i z głupkowatym uśmiechem na ustach wyszedł jako pierwszy z pomieszczenia.
Obaj mężczyźni szli przez korytarze wieży z tą różnicą, że Reker miał przy sobie broń, którą cały czas trzymał w pogotowiu, a Ash lekko utykał na niedawno złamaną nogę, co starał się usilnie ukrywać. Mimo wszystko nie doszło do rękoczynów, co graniczyło z cudem.
Wszyscy mijani członkowie obozu Duchów patrzyli podejźliwie i często z nienawiścią na Ashleya. Zdecydowanie nie byli zadowoleni z faktu, że ktoś ze Śmierci miał do nich dołączyć. Ash odpowiadał wszystkim kpiącym uśmiechem, czym jeszcze bardziej denerwował żołnierzy, ale nikt tego nie skomentował.
Już po chwili doszli do wielkich drzwi w najwyższym piętrze wieży. Ash chciał nacisnąć klamkę, ale drogę zastąpił mu Reker, który złapał mocno za jego nadgarstek.
– Zrób coś, cokolwiek innego niż powinieneś, a odstrzelę ci jaja. Rozumiemy się?
– Oczywiście, księżniczko. – Ash nie mógł się powstrzymać od użycia tego głupiego przezwiska, co poskutkowało bolesnym wykręceniem jego ręki.
– Uważaj na słowa, Ashley.

Spotkanie z założycielami poszło... dobrze. Nie no, poszło cholernie dobrze. Przyjeli go, dali mu pokój i, co najlepsze, Reker był za niego odpowiedzialny. Ashley miał ochotę wyć ze śmiech, widząc wściekłą minę chłopaka, gdy jeden z mężczyzn stwierdził ,,ty go przyprowadziłeś, ty go pilnuj". Szkoda tylko, że jak ucieknie to nie będzie miał szansy zobaczyć twarzy Rekera.
Ashley ponownie wyjrzał przez okno, oceniając wysokość. Trzy piętra i praktycznie płaska ściana. Jeśli szczęście mu dopisze powinien się nie zabić. Nie miał zamiaru zrobić zjazdu na linię z prześcieradła, jak w kiepskim filmie akcji, bo po pierwsze: zbyt zwróciłby na siebie uwagę, a to ma być szybka akcja, a po drugie: nie miał prześcieradła. Zasługa Rekera.
Przerzucił nogi przez parapet i przymknął oczy, biorąc głęboki wdech. Dopiero wtedy odepchnął się i spadł w dół, próbując przyjąć całe uderzenie na nogi. Jęknął z bólu, gdy ziemia ochoczo go przywitała. Nie tracąc czasu, podniósł się, ignorując bolącą kostkę. Miał jedną jedyną szansę, by uciec. Teraz albo nigdy.
Rozejrzał się wokoło, ale nie zauważył żadnego strażnika. Miał do pokonania pięćdziesiąt metrów gołej ziemi, gdzie był widoczny jak na dłoni, zanim dosięgnie lasu. Wziął trzy głębokie oddechy i ruszył szaleńczym tempem. Dziesięć, dwadzieścia, czterdzieści i...
– Stój! – usłyszał za sobą krzyk, przez co przeklął w myślach. Przyspieszył jeszcze bardziej, gdy strażnik zaczął strzelać. Na szczęście kule trafiały obok niego, a on bezpiecznie wpadł pomiędzy drzewa. Słyszał, jak mężczyzna coś jeszcze wrzeszczał o alarmie i o zbiegu, gdy on pokonywał wszelkie przeszkody w zawrotnym tempie.
Ashley nigdy nie podejrzewał, że potrafi tak szybko biec, ale perspektywa wolności była wspaniałym napędzaczem. Jego pobyt w wieży prędzej czy później zakończyłby się jego śmiercią, a mu się nie spieszyło by dostać kulki w łeb. Dlatego podjął się tak ryzykownego kroku, jakim była ucieczka.
Po piętnastu minutach szaleńczego sprintu jego płuca paliły żywym ogniem, a kostka bolała coraz bardziej. Jednak Ash się nie zatrzymywał. Duchy dopadłyby go w zaledwie ułamku sekundy, a Reker tym razem nie wahałby się strzelić mu w sam środek czoła.
Ashley skupił się całkowicie na utrzymywaniu tempa, że nawet nie zauważył, że na coś wpadł. A raczej na kogoś. Stracił równowagę i z całą swoją prędkością zarył w ziemię, robiąc parę koziołków. Podniósł się natychmiast, słysząc dźwięk odbezpieczania broni. Zamarł, gdy zobaczył na kogo wpadł.
– Max? – spytał, nie dowierzając, że widzi siedmiolatka z glockiem w dłoni na terytorium Duchów. – Co ty tu, do cholery, robisz?
– Przeszedłem po ciebie! – odpowiedział oburzony dzieciak i opuścił broń. Max szybko podszedł do Ashleya i przyłożył mu z otwartej dłoni w twarz.
– Za co to? – spytał zdziwiony mężczyzna.
– Za to, że dałeś się złapać – warknął siedmiolatek i w końcu mocno przytulił się do kucającego opiekuna. – Myślałem, że cię zabili i przyszedłem by cię pomścić!
– Z glockiem? I skąd ty go w ogóle masz?
– Ukradłem Jeffreyowi, a ten idiota się nawet nie zorientował! A nawet i bez pistoletu dałbym sobie radę! Mogę zabić ich wszystkich gołymi rękami! – stwierdził Max, jakby to była oczywista oczywistość. Ash był po części dumny, że maluch był taki zaradny i odważny, ale z drugiej strony był na niego wściekły, że przyszedł sam na terytorium Duchów.
– Świetnie, mamy jakąś broń, ale teraz uciekamy – mruknął Ashley, rozglądając się nerwowo. Nieprzyjaciele mogli się tu zjawić w każdej chwili.
– Co? Nie! Ja nie uciekam! Idę do wieży i ich zabiję! – warknął siedmiolatek, a w jego oczy lśniły czystym zdeterminowaniem.
– Potem, Max, potem.
– Nie! Oni zabili mamę i tatę! Ja im nie odpuszczę! Ciebie też zabrali i chcieli zabić! Nie mogę zostawić tych skurwysynów, by żyli spokojnie!
– Słownictwo, młody – warknął Ash i mimo protestów chłopczyka, wziął go w ramiona i zaczął pędzić przez las. Jednak było za późno. Duchy już zdążyli ich dogonić i Ashley słyszał, jak jakieś dziesięć metrów za nimi wykrzykują rozkazy.
Zatrzymał się i postawił Maxa z powrotem na ziemię. Zacisnął jego małą dłoń na spuście glocka i szybko pocałował w czoło na co chłopiec się skrzywił. Rzucił jedno ostatnie spojrzenie na twarz dziecka, starając się jak najlepiej zapamiętać jej rysy. Wiedział już, że jego ucieczka okazała się fiaskiem i niedługo prawdopodobnie skończy martwy z kulką w głowie.
– Biegnij Max, a ja postaram ich się zatrzymać. Jak będzie potrzeba to strzelaj, ale nie narażaj się. Błagam, uciekaj – warknął i pchnął chłopca w stronę terytorium Śmierci. Tam przynajmniej dzieciak będzie bezpieczny.
Ku jego uldze Max, zaciskając zęby ze złości, pobiegł w odpowiednim kierunku, znikając w zaroślach. Ashley westchnął, podniósł się i obrócił akurat by spotkać się z rozwścieczonym Rekerem i innymi żołnierzami. Powitał ich kpiącym uśmiechem.
Reker bez zawahania strzelił Ashleyowi w kolano, czerpiąc przyjemność z syknięcia, które mężczyzna z siebie wydał. Ash osunął się na kolana, gdy reszta Duchów mierzyła do niego z karabinów. Spodziewał się, że dostanie kulkę w łeb, ale zamiast tego Reker podszedł do niego i wbił mu igłę w szyję, wprowadzając jakiś roztwór.
Zanim zapadła ciemność Ashley, zauważył, jak jeden z żołnierzy wściekły trzyma szarpiącego się Maxa jedną ręką, a drugą przyciska do ramienia, gdzie zapewne siedmiolatek go postrzelił. Ash miał małą nadzieję, że nic nie zrobią dzieciakowi, który będzie chciał ich wszystkich pozabijać.

< Uno: Mam nadzieję, że nic nie spaprałam :3
Dos: Połączyłam to zdarzenie z opowiadaniem od Claudii xD
Tres: Nie liczcie, że Max będzie przyjaźnie nastawiony. On będzie chciał pozabijać wszystkich z Duchów, więc proszę, żadnych przyjaźni Max-Duchy w opkach. Oki? XD
Cuatro: Reker? XD Nie morduj Asha, pliska xD >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz