Ashley zatopił się w swoich myślach, siedząc razem z Kiarą na grzbiecie konia. Był przerażony tak po całości, co właśnie się stało i po części wściekły, że na to pozwolił. Cała ta sprawa z sektą rozpoczęła się na początku wojny. Pewnego dnia znalazł go Mist... tfu, Henric. Wtedy został wciągnięty do tego całego cholerstwa. Nawet się nie obejrzał, a stał się zabawką w rękach druida. Był wtedy zagubiony po stracie rodziny, a Henric zaoferował mu rodzinę. Tylko tego wtedy chciał. Potem była szopka z całymi krwawymi obrzędami, pierwotnymi emocjami, które miały dać możliwość przyjścia Pierwotnym i odkupienia Ziemi.
W każdym razie Kiara go uratowała. Był za to jej tak cholernie wdzięczny, że nie było słów by to wyrazić. Nie straciła w niego wiary, choć próbował zabić jej ukochanego. Boże, jakim on był wielkim idiotą. Teraz już nigdy nie zrobi niczegokolwiek co by ją skrzywdziło. Będzie dla niej, cholera, jak ten brat i będzie dalej ją bronił!
Spojrzał w górę na księżyc i złapał się mocniej grzywy konia, gdy poczuł zawroty głowy. Nagle wszystko wydawało się wyraźniejsze i głośniejsze, a jego zmysły zaczęły wariować. Przytłaczał go każdy najmniejszy dźwięk, a tentent kopyt brzmiał jak wybuchy bomb. Wtedy to poczuł, słodki, metaliczny zapach, który wręcz krzyczał do niego, by go spróbował. Widok zasnuła mu czerwona mgiełka, a umysł przytłoczył zapach najlepszego afrodyzjaku, jakiego mógł sobie wyobrazić. Dziąsła zaczęły go mrowić, gdy poczuł nie do opanowania pierwotną rządzę. Idąc za zapachem, obrócił głowę i spojrzał na Kiarę. Dziewczyna zamarła przerażona, a Ash nie kontrolował już swoich odruchów. Liczyła się tylko słodka, szkarłatna substancja, która go do siebie wołała.
Zasyczał wściekle, a gniadosz się spłoszył. Wylądowali na ziemi, ale Kiarę zamroczyło, a Ash niemal natychmiastowo się podniósł i wtopił się w cień drzew. Czuł jak dwa ostre kły wbijają mu się w wargę, ale to tylko prowokowało go do dalszego ataku. Zaczął obchodzić swoją ofiarę niemal bezszelestnie, poruszając się pomiędzy zaroślami. Obserwował ją, a jego wzrok stał się czulszy i zwracał uwagę na zupełnie inne rzeczy. Przez czerwoną mgiełkę widział nie Kiarę a swoją ofiarę, widział jak jej klatka piersiowa unosi się wolno, a w uszach słyszał jej puls. Raz, raz, raz.
Przykucnął na krawędzi cienia i zasyczał cicho zanim rzucił się do przodu w dzikim amoku. Jego ofiara zrobiła pierwszy unik, a mu wydało to się zabawne. Potem zrobiła drugi unik, a dopiero za trzecim razem mógł dosięgnąć źródła całego zamieszania. Wbił kły w szyję ofiary i zassał mocno przepyszną krew. Przewrócił ich oboje na ziemię i złapał w jedną dłoń nadgarstki dziewczyny, przyciskając je do ziemi.
Nigdy nie czuł takiej przyjemności. To było nie do opisania, gdy drżał z przyjemności, biorąc kolejne łyki życiodajnej cieczy. Smakowała coraz lepiej, a on nie mógł się powstrzymać. To było... po prostu wspaniałe.
– Ash... – jęknęła ofiara, a on poczuł jak jej ciało się rozluźnia. Nie przejmował się tym, że straciła przytomność, pił dalej.
Co ja do jasnej cholery robię?! – odezwał się głos w jego głowie, który był tak cichy, że omal nie zniknął. Ashley czuł coraz większe przerażenie, a krew już nie smakowała tak dobrze. Użył całej swojej samokontroli, by wyciągnąć kły z szyji ofiary. Co się ze mną do cholery dzieje?!
Widział teraz Kiarę, a nie worek pełny afrodyzjaku. Nieprzytomną Kiarę z wielką raną szarpaną na szyji i nie tylko. Szarpnął gwałtownie do tyłu, ale zamiast kilkudziesięciu centymetrów, poleciał dobre pięć metrów. Spojrzał przerażony na dziewczynę, starając się zapanować na pragnieniem, by wyssać jej krew do ostatniej kropli. Co się ze mną dzieje?!
To była Kiara. Mała Kiarcia, nad którą się znęcali w domu dziecka, kobieta, która go przed chwilą uratowała, a on ją brutalnie zaatakował. Zamknął oczy i odchylił głowę do tyłu, mimochodem oblizując wargi ze słodkiej cieczy.
Nie! Stop! To nie ,,słodka ciecz" a krew. Krew, którą przed chwilą pił prosto z szyi Kiary.
Czy ja jestem cholernym wampirem?! – spytał roztrzęsiony w myślach. Podobała mu się krew, miał kły, był szybszy niż powinien, zmysły mu się wyostrzyły, a rany na plecach nie paliły tak bardzo jak powinny. Ale wampir? Nie, to głupie i niemożliwe. Co tu się więc do cholery dzieje?!
Szybko podbiegł do Kiary i zrozpaczony spojrzał na wszystkie rany, które miała. Wszystkie z jego zasługi. Boże, on myślał o niej jak o ofierze, a nie jak o dziewczynie, która go uratowała! W pierwszym odruchu chciał sprawdzić jej puls, ale czuł go doskonale nawet, gdy był kilka metrów od niej.
– Kiara, słyszysz mnie? – spytał, potrząsając jej ramieniem, ale nie dostał odpowiedzi.
Cholera, co ja zrobiłem? – jęknął w myślach i wziął dziewczynę na ręce, starając się nie patrzeć na krew cieknącą z szyi. Przeraził się, bo Kiara ważyła tyle co nic. Albo nagle stał się silniejszy, albo ona straciła kilkanaście kilo.
Rozejrzał się wokoło, nie wiedząc co zrobić dalej. Musiał znaleźć dla niej bezpieczne schronienie. Jedno przynajmniej było w pewnym sensie pocieszające. Znał okolicę, byli na terytorium Śmierci, zaledwie pietnaście minut marszu od bloków. Natychmiast podjął decyzję.
Truchem cały odcinek pokonał w cztery minuty. Pilnując, by nikt go nie zauważył wślizgnął się do budynku i już po chwili był w swoim małym mieszkaniu. Zamknął za sobą drzwi i delikatnie ułożył Kiarę na kanapie. Przykrył ją kocem i przerażowny zaczął się krzątać przy ,,kuchni". Nie miał pojęcia, co się z nim działa, a dodatkowo zaatakował swoją przyjaciółkę, jak dzikie zwierze. Spojrzał na swoje odbicie w kawałku szkła, które miało imitować lustro. On miał cholerne czerwone oczy! Otworzył buzię i zszokowany stwierdził, że miał również długie i ostre kły. Westchnął i zasłonił wszystkie okna. Jeśli był wampirem (a nie był) to nie chciał się spalić na słońcu. Czy coś w tym stylu. O ile się na nim pali.
Usiadł w drugim końcu pokoju, czekając aż Kiara się obudzi. Chciał ją przepraszać na kolenach i błagać o wybaczenie za ten atak. Jednak nie mógł zaprzeczyć, że dalej ciągnęło go do jej krwi, co już było wystarczająco zrąbane.
< Kiara? XD >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz