poniedziałek, 30 stycznia 2017

Od Will’a cd. Reker’a

Przerażające zimno i ciemność… Nie potrafiłem wyrazić tego jak bardzo się teraz bałem. Nie spodziewałem się że będzie mi dane umrzeć w takich strasznych okolicznościach. Nawet mi przez głowę nie przeszło, że mogę widzieć brata, Willa i wieżę ostatni raz… W głowie mi się nie mieściło, dlaczego taki żołnierz jak Greg Wilson, zdradził nas dla takich bydlaków jak Śmierć! Był dobrze postawiony w armii i miał niemalże wszystko! W dodatku obwiniałem się za śmierć tych ludzi… Może gdybym zareagował szybciej, to nie doszło by do tragedii… Ci ludzie mięli rodziny! I w dodatku ufaliśmy temu draniowi! Powierzyliśmy mu własne życie, a on to wykorzystał brutalnie przeciwko nam. Umrę szybciej niż mój własny ojciec, który w przeciwieństwie do mnie, nie dał by się złapać w zasadzkę! Poczułem ogromne wyrzuty sumienia, które strasznie raniły moją duszę i jeszcze ledwie bijące serce, choć właściwie to nie wiem czy nadal bije.
Nagle usłyszałem jakieś dźwięki, a raczej zdenerwowane głosy.
- Jego stan jest krytyczny, stracił za dużo krwi – usłyszałem.
- Nawet nie wiem czy dotrwa do wieży! Jest w najgorszym stanie… - odezwał się drugi.
Nagle poczułem jak ból do mnie wraca… Uderzył we mnie tak gwałtownie, ze aż wstrzymałem chwilowo oddech, a po chwili kaszlnąłem krwią i otworzyłem słabe oczy.
- Odzyskał przytomność! - usłyszałem i dopiero po chwili, kiedy obraz mi się nieco wyostrzył, zobaczyłem medyków pochylających się nade mną. Spojrzałem na nich zdziwiony, nie wierząc w to że ich w ogóle widzę. Przecież ja umierałem! Już byłem martwy! Jęczałem z bólu, lecz tylko na to mogłem się zdobyć. Każdy ich dotyk i próba zatamowania krwotoku, kończyła się dal mnie falą okropnego bólu! Szarpnąłem się, bo nie mogłem tego znieść, lecz wtedy nagle pojawił się Derek, który mnie przytrzymał za ramiona, klęcząc za moją głową i pochylając się nad moją twarzą.
- Spokojnie… Wiem że boli, ale wytrzymaj! - powiedział w miarę spokojnie i wyizolowałem tylko jego głos. Teraz słyszałem tylko jego, jak próbował mnie uspokoić. „Spokojnie” „Nie martw się” „Wyjdziesz z tego” „Dasz radę” „Nie bój się” „Wytrzymaj” „Nie zasypiaj” „Wszystko będzie dobrze” „Patrz na mnie”. Te słowa słyszałem co chwile z jego ust. Starałem się wykonywać jego polecenia. Zmuszał mnie do mówienia i myślenie, żebym nie zasnął i sienie poddał. Mówiłem swoje imię, wiek, stopień wojskowy, datę urodzin, imiona bliskich, wszystko! Zadawał pytanie z każdego okresu mojego życia, przytrzymując mnie dzięki temu wciąż przy życiu. Powiedziałem mu nawet o poligonie, na co nie mógł z początku uwierzyć i był na jego twarzy wymalowany szok, jednak szybko się opanował i zadawał kolejne pytania, albo nawet te same. Wszystko po to, aby utrzymać moją świadomość i żebym walczył, co dobrze mi nawet wychodziło dzięki niemu. Już wiedziałem czemu brat mu tak ufał… Derek by skoczył za nim w ogień, a teraz ratował mnie, mimo iż byłem dla niego obcą osobą. Gdzieś obok mnie, mignęła mi sylwetka niesionego brata, który był cały we krwi. Przeraziłem się że coś mu się stało, co zaraz odczytał chłopak i mnie uspokoił.
- Nie martw się! Nic mu nie jest, tylko wy paćkał się Twoją krwią, gdy powstrzymywał krwotok – wytłumaczył – Po prostu zemdlał – powiedział uspokajając mnie.
Kaszlnąłem znowu krwią. Starałem się wytrzymać ten cholerny ból, żeby nie przysparzać innym kłopotu, lecz to było ciężkie, bo niektórych ich dotyków nie mogłem znieść i lekko się szarpałem. Derek to doskonale rozumiał. W jego oczach, które pochylały się cały czas zmartwione nade mną widziałem spokój i opanowanie, mimo iż pewnie w środku cały chodził ze zdenerwowania.
Wtedy zobaczyłem że na chwilę ode mnie odszedł, lecz to tylko dlatego że posadził mnie na swojego konia i usiadł za mną, mocno mnie trzymając. Pogonił konia do cwału i ruszył ze mną w stronę wieży. Reszta przyjaciół, zabrała również rannych, oraz martwych, żeby godnie ich pochować. Mimo iż byłem przykryty kocem i tak było mi zimno. Trząsłem się z zimna i bólu, wywołanego przez jazdę konną, która działała na moje rany niczym sól!
Derek cały czas mnie trzymał i próbował uspokoić. Jechał jako pierwszy, więc nikt nas nie słyszał.
- Uspokój się… Jeszcze chwila i będziesz w domu! Dasz radę… Nie bój siei patrz na mnie! - mówił znowu. Miał racje! Cholernie się bałem… Starałem się wytrzymać ból, lecz pojękiwałam z bólu, bo nie mogłem wytrzymać. Powieki zaciskałem odruchowo, tak samo jak pieści. Wierciłem się strasznie, lecz niestety nie mogłem na to nic poradzić…. Cierpiący człowiek robi wszystko żeby jakoś złagodzić ból.
**
Wjeżdżając na plac, wszyscy patrzyli na nas bladzi i przerażeni. Po chwili zjawił się William wraz z Olivierem, którzy nie mogli uwierzyć w to co widzą. Widziałem w ich oczach takie samo przerażenie i niedowierzanie, jak w oczach innych. Zginęło dużo ludzi, a reszta była pół żywa i tak jak ja, potrzebowali natychmiastowej operacji oraz przetłoczenia dużej ilości krwi.
Nagle poczułem jak ktoś beże mnie na ręce i tą osobą okazał się być William, który patrzył na mnie przerażony z drżącymi rękami. Nie wiedziałem co siedziało potem, bo wszyscy znikli mi z oczu. Byłem tylko ja, William i korytarze, które mijał z zawrotną prędkością w stronę medycznego. Nawet nie wiedziałem ze potrafi tak szybko biegać! Nieźle jak na staruszka… Nieważne! Kiedy dotarł ze mną na medyczny, ja straciłem przytomność.

< Reker? :3 >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz