Nagle zobaczyłam jakieś błyski, krew i zamieszanie. Potem zobaczyłam pochylającego się nade mną ojca, który mierzył mi puls na szyi.
- Jej puls jest strasznie słaby?! Co oni jej zrobili? - spytał ojciec.
- Odurzyli ją pewnie jakimiś narkotykami! - odkrzyknął mu zapewne lekarz.
- Dobra znaleźliśmy ją! Musimy dostać się jak najszybciej do wieży by się nią zająć! - krzyknął ojciec, lecz gdy chciał mnie wziąć na ręce, podniosłam swoja prawą rękę i wskazałam na szybę.
- R-reeeekerrrr… j-essssst… taaaaam! - ledwie wypowiedziałam. Ojciec spojrzał na mleczną szybę, a po chwili wyskoczył stamtąd jeden z tamtych psycholi. Ojciec szybko go zastrzelił szybkim pociskiem w łeb, kazał mnie wziąć jakiemuś żołnierzowi, a sam pobiegł tam skąd wybiegł wcześniej tamten wariat.
- Dajcie medyka! - usłyszałam jeszcze krzyk ojca, lecz po chwili żołnierz który mnie trzymał wybiegł ze mną na zewnątrz. Położył mnie na jakimś kocu, a po chwili poczułam ukłucie w rękę.
- Nie wiem jaki narkotyk jej podali! Jeśli szybko nie dam jej odtrutki to umrze! - krzyknął nasz lekarz. Kątem oka zobaczyłam jak mój ojciec wynosi Rekera na rękach. Był nieprzytomny i we krwi. Ja krótko potem też zasnęłam i znalazłam się w jakiejś pustce. Później przeniosłam się jakby „poza” swoje ciało, bo widziałam jak ojciec i reszta żołnierzy się spieszą by uratować nam życie. Zobaczyłam dwa biegnące konie obok nich bez jeźdźców. To były nasze konie! Figaro i Santa Maria! Na obu ich siodłach i białych czaprakach wyła nasza szkarłatna krew. Wiec dobrze się domyśliłam tego, że konie uciekły… Pewnie znaleźli nas dzięki nim!
- Co z nimi?! - krzyknął przejęty ojciec.
- Oboje są w stanie krytycznym! - krzyknął ktoś – Otwierali ich na żywca i nie wiem co jeszcze z nimi robili, prócz wbijania igieł w kręgosłupy czy szyje – dodał jeszcze na co inni się przerazili.
- Jak to ich otwierali żywcem?! - spytał z przerażeniem jeden z żołnierzy patrząc na lekarza.
- Normalnie! Otwierali ich kiedy byli przytomni, bez żadnych leków przeciwbólowych, tylko dali im leki otumaniające, żeby nie mogli się szarpać czy też bronić! - powiedział z przejęciem i spojrzał na nas, oglądając się za siebie. Ojciec coś wymamrotał pod nosem, lecz nikt nie wiedział co… Później widziałam jak wjeżdżamy na plac, a William widząc nas zbladł. Lekarz do niego podszedł i powiedział co nam zrobiono, na co nogi się pod nim ugięły tak że prawie upadł, lecz tata go złapał i oboje poszli na medyczny, a konkretniej na poczekalnię przed salą operacyjną. Lekarze musieli nas „otworzyć” i sprawdzić co nam zrobili. Coś tam mamrotali do siebie że organy są w strasznym stanie i że postarają się je w miarę „naprawić”.
Później podłączyli nas do jakiś dziwnych urządzeń wspomagający oddech z tego co wywnioskowałam po ich rozmowie i jeszcze monitory EKG, kroplówki i inne ustrojstwa. Patrzyłam z „góry” na nasze parametry życiowe, które był tak słabe, że to był cud, że jeszcze oboje żyliśmy… Serca pracowały nam tak słabo, że wydawało się co jakiś czas jakby stawały, bo przez długi czas były poziome, lecz później znowu podskakiwały świadcząc o tym że jeszcze żyjemy i walczymy. Tata i jakiś obcy mężczyzna z brązowymi włosami i zielonymi oczami. On siedział przy Rekerze a ojciec przy mnie.
- Jak można być takimi potworami, żeby tak skrzywdzić dzieci! - odezwał się z niedowierzaniem ojciec.
- Pełno jest jeszcze bydlaków na tym świecie Olivier – westchnął mężczyzna – Najważniejsze jest teraz to, żeby przeżyli. Ponadto musisz porozmawiać z córką, co tak naprawdę stało się wtedy z Samanthą… Możliwe ze uciekła, bo coś jej ciąży na duszy i sercu – dodał jeszcze na co ojciec kiwnął tylko głową.
< Reker? :3 >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz