wtorek, 31 stycznia 2017

Od Reker'a cd. Will'a

Było już grubo po godzinie szesnastej a ja nadal zastanawiałem się nad pochodzeniem tak dużej ilości krwi znajdującej się na moim mundurze. Will'a, Wilson'a a może moja? Kij wie, gdy się człowiek nudzi to nawet ściany wyglądają jak dzieła sztuki... Kiedy myślałem, że zaraz tu zwariuję w drzwiach pojawił się Wiliam co mnie niezmiernie ucieszyło! Chciałem się podnieść i dowiedzieć się jak czuje się mój brat i innych rzeczy, które dzieją się w wieży kiedy ja tu muszę "umierać" na osłabienie i inne bzdety.
- Leż nie możesz się przemęczać - powiedział i jednym ruchem obalił mnie na łóżko, wstanie do siadu i tak było jakimś sukcesem, bo kilka godzin temu to nawet podniesienie ręki sprawiało mi jakiś problem.
- Co z Will'em? Jak on się czuje? Wszystko z nim w porządku? - pytałem na jednym wdechu na co on się cicho zaśmiał.
- Trochę to zajmie zanim wróci do całkowitego zdrowia, ale najważniejsze, że jego stan się ustabilizował - rzekł jak zawsze spokojnie. Chwile myślałem o czym jeszcze mógłbym z nim porozmawiać, ale słowa nasunęły mi się same na języki kiedy znowu zobaczyłem zaschniętą już ciecz na moim mundurze.
- Greg Wilson był zdrajcą on próbował przejąć informacje dla Śmierci - wypaliłem od razu, ale on nie był zdziwiony na co przekręciłem zaskoczony głowę w prawą stronę.
- Wiem, Will mi wszystko powiedział, bo się o to obwinia. Wysłałem za nim tropiących, by go zabili - westchnął krzyżując ręce na piersi. Zmartwiłem się trochę, bo to nie była wina blondyna, nikt nie mógł przewidzieć, że taki porządny i mądry dowódca jakim był Wilson mógłby nas zdradzić dla takiego podłego obozu jakim jest Śmierć. Tu żył jak w niebie a tam? Tam nawet Helsing nie zwracał na niego uwagi, bo miał ważniejsze sprawy takie jak mordowanie własnych ludzi, ponieważ coś mu się ubzdurało w tej małej główce i widział wroga w zaufanych ludziach.
- Niepotrzebnie ich wysyłałeś w takie zimno po trupy - uśmiechnąłem się na tyle ile pozwalał mi mój stan czyli nie całe pięć sekund.
- Co? - zdziwił się i spojrzał mi prosto w oczy, które pewnie zdawały się być teraz w matowym kolorze.
- Zabiłem ich tego samego dnia kiedy znalazłem Will'a wszyscy są zimnymi trupami - wyjaśniłem i gdybym mógł to bym się teraz zaśmiał. Ciągle pamiętałem to co siedziało w oczach naszemu zdrajcy kiedy wbijałem mu nóż w tchawicę, oj słodki widok...
- Czyli stąd tyle krwi... Już sam nie wiem czy cię chwalić czy też ganić - zaśmiał się głaszcząc mnie po głowie co raczej miało oznaczać pochwałę.
- Jeśli wróg jest blisko można zaryzykować - znowu uśmiechnąłem się blado na parę sekund i tylko to zbliżyło mnie do niespodziewanego zaśnięcia. Czy ja mam jakąś narkolepsję? Ciągle tylko śpię i śpię... zwariować można!
****
Następnego dnia obudziłem się o piątej i nie byłem z tego jakoś specjalnie zadowolony, ale czując się już bardziej na siłach i nie widząc nigdzie swojego przyszywanego ojca postanowiłem zaryzykować wstaniem. Pierwszy etap czyli poderwanie się do siadu i spuszczenie nóg z łóżka nie sprawił mi nawet ociupinki bólu więc myślałem, że już mi całkiem przeszło, lecz to był błąd. Zrywając się na równe nogi poczułem ból nie do opisania, ale dzięki mojej silnej woli walki zacisnąłem zęby i jakoś ustałem o własnych siłach. Dam radę - powiedziałem w myślach i zrobiłem pierwszy krok w stronę lustra by zobaczyć jak wyglądam. Chodź ból próbował mi strasznie dokuczać starałem się o nim nie myśleć i szedłem dumnie na przód nie pokazując żadnej reakcji typu krzywienia się i grymasu na twarzy. Gdy wreszcie stanąłem przed lustrem przyjrzałem się sobie uważnie i ocieniłem "straty". Matowe tęczówki, straszna bladość i delikatnie podkrążone oczy jakbym nie spał już z dobry tydzień, nie licząc już tego paskudnego ubrania, mało się tym przejąłem i rozejrzałem się za lekami wzmacniającymi, które ponoć musiałem brać codziennie, lecz ich nie gdzie tutaj nie było. Postanowiłem olać temat i powędrować w stronę sali, na której leżał Will, pech albo szczęście chciało, że musiałem wpaść na swoją drużynę, która nie była zadowolona z mojego wyjścia z łóżka.
- Reker powinieneś odpoczywać wyglądasz jak trup a raczej śmierć - rzekł Mike przyglądając mi się uważnie na co spiorunowałem go wzrokiem za głupie porównanie.
- Mógłbyś już sobie darować nazwy obozów - mruknąłem słabo przystając na chwilę.
- Tylko to nam przyszło na myśl - obronił go Derek, który też nie był zadowolony tym co widzi.
- Sorry, ale leków to ja tam nie widziałem, chyba, że podali mi coś kiedy spałem... - zastanowiłem się przez chwilę czy nie poczułem czasami jakiegoś ukłucia, ale nic mi się przypominało.
- Dobra, dobra wracaj do wyra, bo nie mam zamiaru cię nosić - zaśmiał się przyjaciel na co pokiwałem przecząco głową i zrobiłem krok w ich stronę.
- Idę do Will'a - poinformowałem ich i zrobiłem kolejny krok, ale oni się nie rozsunęli, dystans, który nas dzielił niebezpiecznie zaczął maleć.
- Jesteś za słaby - westchnął Dave próbując przemówić mi jakoś do rozsądku.
- Idę do Will'a - powtórzyłem upierając się, że muszę to zrobić i byłem już niemal przed nimi kiedy Derek rozkazał zrobić mi przejście co mnie trochę zdziwiło, ale posłałem mu wdzięczne spojrzenie, które mam nadzieję dało się odczytać z tych matowych ślepi - Dzięki - powiedziałem dla pewności, że odbierze to jako pozytywny gest. Szli za mną, bo słyszałem jak ich ciężkie glany stukają o płytki co mnie nie zdziwiło, chcieli mieć pewność, że nie zrobię głupoty. Instynkt kazał mi wejść na OIOM gdzie od razu go zobaczyłem, chciałem podbiec, ale nie miałem sił więc powoli podszedłem stając obok jego łóżka, spał spokojnym snem więc trochę się uspokoiłem. 
- Widzisz jest pod dobrą opieką - szepnął Derek kładąc mi rękę na lewym ramieniu.
- Zostanę tu, aż się nie obudzi - stwierdziłem podpierając się o oparcie krzesła, bo akurat uderzyło we mnie mocniejsze osłabienie, które prawie mnie przewaliło na ziemię.
- W takim razie usiądź. Człowieku ty na nogach prawie nie umiesz ustać, ale będziesz udawać, że wszystko gra, daj sobie wreszcie pomóc - westchnął usadzając mnie na krześle za co chciałem na niego warknąć, ale w myślach mu podziękowałem za ten czyn, ponieważ gdybym cały czas stał to bym pewnie padł. Po jakiś trzech minutach na sali pojawił się Jackob i cała drużyna był już w komplecie, spojrzał na mojego brata ze smutkiem i żalem.
- Cześć - przywitał się na co wszyscy obecni z BRAVO kiwnęli głowami na znak przywitania.
- Co ci się stało? - zapytałem widząc, iż z pod munduru wystaje mu bandaż.
- Zaatakował mnie niedźwiedź, ale był taki wielki jak słoń mówię wam prawdziwy mutant - tłumaczył z emocjami jakby to wszystko zdarzyło się przed chwilą.
- Najważniejsze, że żyjesz i się dobrze czujesz - stwierdziłem delikatnie się przeciągając.
- Za to ty powinieneś leżeć, bo na pierwszy rzut oka widać jaki jesteś osłabiony - westchnął na co powoli, ale wyraźnie machnąłem ręką.
- Tak właściwie to co wy tu wszyscy robicie? Powinniście odpoczywać, bo pewnie macie wolne... - mruknąłem spoglądając na wszystkie ich twarze, na których malowała się nie pewność, która po chwili malowała się w powagę.
- Jedziemy na misję na tereny Śmierci - szepnął Derek na co wytrzeszczyłem oczy i od razu zerwałem się na równe nogi nie zważając na nic.
- Z kim? W które miejsce? Muszę jechać z wami! - niemal krzyknąłem. Głos nie załamał mi się w żadnym słowie, co świadczyło o determinacji odziedziczonej w genach po ojcu.
- Po pierwsze tylko BRAVO, po drugie tam gdzie oni, po trzecie siedzisz tutaj i nie chcę słyszeć żadnego sprzeciwu - mówił hardo za co miałem ochotę go rozszarpać.
- Jadę z wami nie dacie sobie rady - upierałem się jak osioł.
- Nie i koniec kropka - poparł go Jackob.
- Jestem dowódcą to ja powinienem decydować co mamy robić - cicho warknąłem, ale pod wpływem bólu od razu zmieniłem ton głosu, który można porównać do szeptu.
- A ja jestem twoim zastępcą więc też mogę rozkazywać - uśmiechnął się chytrze próbując znowu mnie usadzić na krześle, ale ja nie dawałem za wygraną i zabrałem jego ręce ze swoich ramion.
- Kiedy wyruszamy? - zapytałem naciskając na drugie słowo.
- Wyruszacie - upomniał mnie - 8.45 chcieliśmy przy tobie jeszcze posiedzieć, ale jak widać pokrzyżowałeś nasze plany - zaśmiał się cicho. Kłóciłem się jeszcze trochę, ale w pewnym momencie znowu dostałem porządnego osłabienia i musiałem się zamknąć, by nie pokazać swojego drżącego głosu dzięki czemu uważali, że ze mną wygrali. Wygraliście bitwę, ale ja wygram wojnę - stwierdziłem w myślach.
- Reker nic Ci nie jest? - usłyszałem głos Will'a na co się zdziwiłem, ale i uszczęśliwiłem, moja reakcja była natychmiastowa.
- U mnie wszystko gra czuję się wspaniale - skłamałem, ale mój głos był bardzo pewny - Jak się czujesz? - zapytałem przykucając na wysokości jego twarzy. 
- Zimno mi, ale w jakimś stopniu lepiej niż wczoraj - rzekł słabo, ale widziałem, że uważnie przygląda się zaschniętej krwi na moim ubraniu.
- Nie przemęczaj się - powiedziałem z troską biorąc kolejny koc, którym go przykryłem - Straciłeś dużo krwi, kiedy cię zobaczyłem myślałem, że zejdę na zawał - dodałem opadając na krzesło dzięki czemu mogłem szybko uspokoić oddech. Drużyna chciała coś powiedzieć, ale w tej samej chwili na salę spokojnym krokiem wszedł pierwszy założyciel, nie trzeba było im mówić słowami, że mają nas zostawić samych. Kiedy drużyna posłusznie wyszła z sali Wiliam posłał mi niezadowolone spojrzenie, ale mnie za to nie ochrzanił.
- Przyszły już wyniki twojej morfologi? - zapytał mnie na co niemal wytrzeszczyłem oczy, bo nie pamiętałem, żeby pobierano mi krew. - Czyli mam rozumieć, że nie - uśmiechnął się delikatnie na co pokiwałem twierdząco głową i powoli wstałem robiąc miejsce mojemu przyszywanemu ojcu. - Siedź jesteś za słaby na stanie - stwierdził próbując pchnąć mnie na krzesło, ale się mu postawiłem.
- Idę wziąć prysznic i się przebrać, bo wyglądam jak śmierć - uśmiechnąłem się na trzy sekundy - Wrócę - dodałem jeszcze wychodząc i zostawiając ich samych. Kierując się do swojego pokoju rozmyślałem nad tym czy Wiliam wiedział po GPS'ie, że jestem u Will'a czy wszedł tam od tak i się nie zdziwił. Wybierałem drogi gdzie nie było żywej duszy co jako jedyna rzecz ratowała mnie przed nieprzyjemnymi komentarzami. W swoich czterech ścianach szybko wybrałem byle jakie rzeczy i poszedłem się umyć, przyjemna ciepła woda spływała po moim ciele odprężając je. Zaschnięta krew schodziła bez żadnego problemu, rana w klatce piersiowej goiła się coraz lepiej, ale dla niektórych nadal wyglądała strasznie. Po przebraniu się znowu spojrzałem w lustro i spuściłem głowę widząc znowu te matowe oczy. - Nienawidzę się - mruknąłem niemal przez łzy, które sprawnie zatrzymałem wracając do swojego idealnego wyrazu twarzy, na którego zużyłem prawie całą siłę więc postanowiłem wrócić na OIOM gdzie zostawiłem Wiliama i Will'a.

<Will? :3 Trochę się rozpisałam xd> 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz