- Coś się stało? - zapytałem pewnym tonem głosu.
- Chciałbym porozmawiać o mojej córce - odpowiedział mi nieco niepewnie.
- Jasne od czegoś tu w końcu jestem - westchnąłem patrząc z niechęcią na plany w notesie.
- Ona nie daje mi się nadal do siebie zbliżyć, ma ciągłą panikę w oczach... Kiedy jej to przejdzie? - spytał na co rozłożyłem ręce w niemocy.
- Za tydzień, miesiąc, rok a może nawet i jutro. Tego co jej zrobiono nie da się od tak wymazać z pamięci po przez leki co jest dla mnie rzeczą zrozumiałą, wykonam jeszcze mały test i może mi jakoś pomoże w szybszym leczeniu - tłumaczyłem a on ciągle kiwał twierdząco głową. Nie wiedziałem czy zrozumiał wszystko co miałem na myśli, ale wolałem to wyjaśnić po swojemu niż być później oczernianym za własne działania.
- Test? - zdziwił się.
- Test Rorschacha polega na powiedzeniu co się widzi w obrazkach, do których są dostosowane klucze odpowiedzi. Stosuje się to w określeniu jak duże jest zaburzenie psychiczne - wyjaśniłem na co skinął głową. - To ja już lepiej pójdę, jakby coś się stało to wie pan o kogo pytać - dodałem i opuściłem punkt widokowy kierując się do swojego pokoju po plansze do wykonania testu. Chodź jak zawsze miałem niezły syf w teczkach to jakoś dogrzebałem się do właściwych rysunków i mogłem od razu skierować się bez żadnych przeszkód na oddział gdzie leżała Rous.
****
Kiedy stanąłem w drzwiach i zobaczyłem jak moja narzeczona męczy się z dokumentami zrobiło mi się jednocześnie smutno jak i radośnie co było strasznie dziwne. Chrząknąłem by zwrócić jej uwagę a kiedy zadarła śliczną główkę nakazałem jej gestem by do mnie podeszła.
- Cześć Księżniczko - uśmiechnąłem się i pocałowałem ją w usta.
- Cześć - przywitała się z uśmiechem a ja odciągnąłem ją kawałek dalej od sali.
- Jak z Rous? - zapytałem a ona zaczęła mi wszystko tłumaczyć na co kiwałem tylko twierdząco głową. - Mam do ciebie prośbę wykonasz jej test Rorschacha, masz jej tylko pokazać kartki i powiedzieć mi co widziała w tedy może zrobimy większy postęp - wyjaśniłem i podałem jej kartki papieru.
- Dobrze - uśmiechnęła się radośnie - Do zobaczenia na obiedzie! - dodała jeszcze i chciała odejść, lecz nagle wszystkie drzwi na korytarzu się zamknęły a w powietrzu było czuć gaz usypiający.
- Kiara uciekaj! - krzyknąłem jeszcze zanim opadłem na ziemię. Nie wiem ile tak leżałem, ale miałem urywki pamięci, ktoś mnie ciągnął a później widziałem konia, śnieg, Kiarę i znowu zero kontaktu ze światem. Zacząłem się przebudzać w dziwnym miejscu podobnym do najwyższego punktu widokowego w wieży, lecz tu był jakby ogromny gabinet, porwał nas obcy, nieznany nam obóz. Mrużyłem oczy i starałem się uspokoić oddech, który strasznie wariował, bo pewnie mi coś podali. Zdjęli mi mundurową "kurtkę" więc musiałem siedzieć w bluzce na krótki rękaw co nie było przyjemne zimą. Nagle poczułem szarpnięcie za włosy i zobaczyłem swojego porywacza miał może z 28 lat i patrzył na mnie ze wściekłością.
- O obudziłeś się wreszcie, już myślałem, że rano będę musiał wzywać lekarza - mruknął opierając się o biurko, dopiero teraz skontaktowałem, że na skos ode mnie siedzi a raczej jest związana moja ukochana, która raczej nie spała już od dawna.
- Kim ty do diabła jesteś?! - warknąłem szarpiąc się.
- Logan Darkside - przedstawił się - Dobra odpowiesz mi na parę pytań i dam wam spokój - mruknął.
- Chyba śnisz - prychnąłem.
- Nie mówiłem do ciebie - westchnął i ukucnął przy Kiarzę - Odpowiesz mi na wszystko a jak nie to ten twój chłoptaś dostanie tyle kulek, że zdechnie - uświadomił ją.
- Nic mu nie mów - warknąłem na co dostałem pierwszy strzał w ramię, zacisnąłem pięści, żeby nie wydobył się ze mnie żaden pisk czy też jęk.
- Ups, świetne zabawki. No to zaczynamy - zaśmiał się psychopatycznie cały czas mając mnie na celowniku.
<Kiara? :3>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz