- Mogę spróbować? - zapytał jakiś dziecięcy głos przez co odchyliłem głowę i natrafiłem na parę zielonych oczu. Był to jeden z chłopców jakich uratowaliśmy, był on młodszy od swojego kolegi i bardzo charakterystyczny... Zielone oczy, brązowe włosy i ciemno zielony płaszcz od razu rzucił mi się w oczy przez co nie mogłem go zapomnieć.
- Wiesz w ogóle jak to się robi? - zapytałem rozbawiony.
- Nie, ale chcę spróbować - uparł się.
- No dobra pokarze ci jak - powiedziałem zachęcając go by usiadł obok mnie co zrobił bez wahania - Trzymaj tylko uważaj, bo jest ciężki - stwierdziłem nieco się krzywiąc, co prawda ja nie odczuwałem już żadnej masy broni, ale pamiętam dokładnie dzień kiedy po raz pierwszy dostałem w swoje ręce takie samo AK-47 i nie mogłem uwierzyć, że było to takie ciężkie diabelstwo. - Teraz uważaj - rzekłem i zabrałem jego dłoń. Przesunąłem zużyty magazynek nieco do przodu dzięki czemu wypadł, wyciągnąłem teraz nowy, napakowany nabojami i znowu schwyciłem rękę chłopka by załadować naboje do broni. W tym momencie szybko zabrałem od niego akacza i pociągnąłem za metal blisko lufy po czym pociągnąłem za spust i strzeliłem do muru na przeciwko siebie. Dźwięk wystrzału był bardzo przyjemny jak na tego rodzaju broń więc nie musiałem już przy niej nic robić.
- Łał - stwierdził chłopczyk.
- To tylko marne AK-47! Może jak was stąd zabierzemy pokażę ci moją Jaskółkę - zaśmiałem się - To dopiero jest broń - dodałem po chwili i zawiesiłem karabin przez ramię.
- Mam rozumieć, że to jakaś broń? - zapytał podekscytowany.
- No brawo przecież nie ptak - puściłem mu oczko i wstałem z ziemi - Czas się zbierać - postanowiłem.
- Jestem Ksawier, ale możesz mówić na mnie Ksaw - przedstawił się młody.
- Reker jak coś pytaj o Blackfrey'a - stwierdziłem machając ręką na resztę drużyny, która zaskarbiła sobie w jakimś stopniu ich zaufanie. Ruszyłem przodem z Ksawierem, który o dziwo chciał dorównać mi kroku. W drodze do naszych koni jakaś kobieta strasznie zrzędziła i najwidoczniej nam nie ufała, bo trzymała każdego na dystans. Nagle zielonooki pociągnął mnie za rękaw munduru, chcąc powiedzieć mi coś na ucho. Schyliłem się delikatnie i wyostrzyłem zmysł słuchu.
- Ta zrzęda to moja siostra, nie ufa nikomu odkąd nasi rodzice zostali zabici nie przejmujcie się nią niedługo jej przejdzie. - wytłumaczył mi mój młody towarzysz na co tylko skinąłem głową. Docierając do naszych wierzchowców zdziwił mnie fakt, że Ramona podeszła do Ksawiera i się ucieszyła na jego widok co mnie nawet zszokowało.
- Co diablica ma jednak serce? - zapytałem klacz co chyba zrozumiała, bo odwróciła się do mnie zadem dając mi ignora - Aha, czyli jesteś i tak zła, ale niech królowa wybaczy, bo musimy jechać - powiedziałem dla żartów na co niektórzy się roześmiali. Wdrapałem się na jej grzbiet o dziwo bez protestów za co wdzięczny poklepałem ją po szyi.
- Mogę jechać z tobą? - spytał Ksaw.
- Jak chcesz to czemu nie... - westchnąłem pomagając mu usiąść w siodle przed sobą. Złapałem pewniej wodze - Tylko się trzymaj, bo królewna lubi czasami strzelić focha podczas jazdy - ostrzegłem go i ruszyłem przodem zaraz obok Kiary.
- Co zrobi Reker jak wróci A. Pójdzie spać B. Pójdzie spać czy C. Pójdzie spać? - zażartował Jacob.
- Sądzę, że będziesz latał dzisiaj po ścianach - prychnąłem śmiechem, ale on wziął to na poważnie.
- No co ty przecież to były tylko żarty! Weź się opanuj, bo będę leżał na medycznym! - krzyknął przerażony.
- Na medycznym też się tobą mogę zająć jak chcesz - odparłem z chytrym uśmieszkiem na co pobladł - Żartowałem nie robię krzywdy swoim ludziom - westchnąłem ciężko na co się rozluźnił.
****
Gdy byliśmy już w połowie drogi dopadła nas zamieć śnieżna dlatego rozkazałem z Kiarą zmienić formacje na bardziej "ściśniętą" jednak był to błąd, bo podczas zamieszania nasza zrzędząca panna postanowiła nam uciec! Sprzątnęła nam z przed nosa naszego wolnego konia i ruszyła w drogę prowadzącą na wschód. Jako iż nie mogłem sobie pozwolić na zniknięcia w ludności przesadziłem Ksawera na konia Kiary i ruszyłem galopem za dziewczyną. Na szczęście jakoś specjalnie nie umiała jeździć konno i zdołałem ją zatrzymać po ok. 5 minutach. Kiedy zajechałem jej drogę zmierzyła mnie spojrzeniem.
- Z drogi kanalio - warknęła, lecz ja się nie ruszyłem.
- Źle tak mówić do swojego wybawcy - stwierdziłem.
- Jakiego wybawcy?! Pewnie znowu ciągniecie nas do niewoli! Nie jestem taka głupia jak reszta - prychnęła.
- Znasz ty w ogóle obecną sytuację polityczną? - popatrzyłem na nią jak na idiotkę.
- Po wojnie nie istnieje już polityka... Każdy musi ufać tylko sobie - stwierdziła wkurzona.
- Błąd na terenach naszego kontynentu działają cztery główne obozy. Duchy, Przemytnicy, Trupy i Śmierć. Dwa ostatnie dążą do zabicia każdego kto im się przeciwstawi mówiąc prościej to ci źli natomiast ci pierwsi i drudzy są dobrzy - wyjaśniłem jej.
- Ta jasne, bo ci uwierzę... W takim razie, z którego ty jesteś? - zapytała podejrzliwie.
- Duchy panienko. Dowódca Reker Blackfrey, a teraz pozwolisz, że pojedziemy do waszego nowego domu - westchnąłem i odebrałem jej wodzę - A i jeszcze jedno radzę nie uciekać, bo wytropi cię wilk - rzuciłem jeszcze i pojechaliśmy szukać reszty ludzi, których znaleźliśmy przy jakimś budynku co chyba kiedyś służył za szkołę. Prezentował się bardzo dobrze więc postanowiliśmy tam przeczekać śnieżycę i noc, która właśnie zaczęła nadchodzić. Usiadłem obok Kiary na wielkim holu i oparłem głowę na jej ramieniu przymykając oczy i mrucząc cicho.
- No to kiedy mamy kolejny dyżur na medycznym? - zapytałem przeciągle, by upewnić się na ile muszę odpocząć.
<Kiara? ;3>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz