Biało. Zimno. Chociaż zimno to mało powiedziane. A ja parłem naprzód. Powoli kończyły mi się zapasy. Mróz był nie do wytrzymania. Zdecydowałem się na ryzykowny krok - wycieczka do miasta, co było chyba równoznaczne z popełnieniem samobójstwa. Ale nie miałem wyjścia. Przedzierałem się przez zaspy śniegu, starając przy okazji ukryć. Zbliżała się noc, a ja potrzebowałem w miarę bezpiecznego schronienia. Starałem się nie szczękać aż tak głośno zębami. Jednak cały czas miałem w gotowości moją Berettę 92FS. Pomyśleć, że znalazłem ten pistolet w jednym z przeszukiwanych domów i od tamtej pory nie rozstawałem się z nim. Przez ramie przewieszoną miałem jeszcze strzelbę Mossberg 500. To cud, że udało mi się jeszcze cokolwiek znaleźć. Zwinnie przemykałem pomiędzy samochodami i budynkami. Ostatecznie jednak zdecydowałem się na wędrówkę po dachach. Miało to jedną wadę i zaletę. Plus, bo nie dosięgną mnie zombie. I minus, stanę się łatwiej widoczny dla ludzi, którzy pragną zawartości mojego plecaka. Ale walić to. Znalazłem się w jednej z uliczek. Po kontenerach dostałem się do drabiny pożarowej, potem wchodząc już tylko na dach. Tam to dopiero było zimno. Szybko zwątpiłem w swój pomysł. Padłem plackiem na ziemi, czołgając się. Może nie najlepsze wyjście, ale przynajmniej aż tak na mnie nie wiało. Jednak po dłuższym czasie zaczęło mi burczeć w brzuchu. Trzeba się czymś zapchać. Udało mi się znaleźć jakiś komin, za którym mógłbym się chociaż trochę schować. Usiadłem, zdejmując plecak i opierając się o niego plecami. Wyjąłem jedną z kilku konserw. Od razu zacząłem zajadać, oczywiście nie tracąc czujności. Potrzebowałem chwili odpoczynku, ale nie dane było mi cieszenie się nim długo.Usłyszałem strzały dochodzące z dołu. Natychmiast się zebrałem, ostrożnie zbliżając do krawędzi. Jakaś dziewczyna uporczywie walczyła ze zdechlakami. Westchnąłem cicho. Muszę jej pomóc. Co z tego, że może naboje pójdą na marne, a tamta w podzięce szybko mnie zabije. Ułożyłem wygodnie strzelbę, po kolei zdejmując zombie. Zauważyła to. Zrobiłem jej ścieżkę, dzięki której mogła dostać się do budynku, na którym przebywałem. Samotność dobrze na mnie nie działa. Jeśli z kimś nie pogadam od czasu do czasu, to kompletnie oszaleję. Podniosłem się i podszedłem do drabiny, a gdy była blisko, podałem jej rękę i pomogłem wejściem. Cały czas byłem w gotowości do obrony lub ataku, jeśli zaszłaby taka konieczność. Chwilę potem oboje siedzieliśmy już pod kominem. Wyglądała na wdzięczną i trochę zmęczoną.
- Co robiłaś tutaj sama? Miasto nie jest chyba najlepszym miejscem podczas apokalipsy zombie- stwierdziłem, bacznie ją obserwując.
<Sara?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz