wtorek, 31 stycznia 2017

Od Madeleine cd. Jackob

- Jak mówiłaś? Amry? – pyta młodzik, marszcząc ciemne brwi. Ogarnia wzrokiem listę imion i nazwisk oraz przypisanym im pokoi – Agnes? – próbuje trafić, a jednak znowu mu nie wychodzi. Prycham wściekle, zerkając na niego.
- Amy Davies. – mruczę złowrogo, zaciskając pięści. Ponownie zerka na tablicę, przyciska do niej wskazujący palec i, czytając nazwiska, zjeżdża nim w dół. Wzrokiem podążam za jego szybkimi ruchami, coraz bardziej się niecierpliwiąc, ale i denerwując. Z jednej strony chcę ją spotkać, zobaczyć jak żyje, ale z drugiej – boję się jej reakcji na widok matki uzależnionej od alkoholu, która dla niego zrobi wszystko – nawet zabije.
- Pokój sto dziewięćdziesiąt dziewięć – odzywa się w końcu, odrywając palec od kartki. Rozejrzawszy się już wcześniej, ruszam w korytarz prowadzący do pokoi o numerach od stu pięćdziesięciu do dwustu. Przyspieszam jak tylko mogę, ale Amerykanin już po chwili jest przy mnie – Zaprowadzę cię tam.
- Nie trzeba. – mówię, jeszcze przyspieszając kuśtykanie. Po chwili jednak, nie widząc sensu w tak szybkim, męczącym kroku, zwalniam, pozwalając mu ponownie zrównać krok. Patrzy na mnie podejrzliwie, podejrzewa, że chcę uciec tuż przed wejściem. Przecież jestem tchórzliwym ścierwem.
- Trzeba – mruczy, a po chwili znowu się odzywa, jakby próbując podtrzymać rozmowę: - To pokój grupowy, więc mieszka z młodszą od siebie sierotą – Amandą.
Kiwam głową na znak zrozumienia, jednak później już nie odpowiadam, zajmuję się rozmyślaniem nad późniejszymi losami córki. Amelie, charakterem wdając się zdecydowanie w ojca, na pewno zajęła się malutką sierotką, może nawet zaprzyjaźniły się, stały się dla siebie jak siostry. Niech przynajmniej ona ma takie relacje, jakich ja nie miałam. Moje kontakty z Louise zawsze pozostawiały wiele do życzenia – podziwiałam ją, kochałam, a ona niemal całe życie wodziła mnie za nos. A teraz ona skończyła w Śmierci, a ja w Przemytnikach. Też powinnam tam być, podobno przyjmują wszystkie szumowiny – nadaję się.
- To tutaj – oznajmia głośno, tym samym przerywając moje przemyślenia. Wzdychając, podnoszę wzrok na drzwi z namalowanymi białą cyframi. Chwytam klamkę i naciskam ją – Poczekam na zewnątrz. – dodaje, gdy popycham drzwi. Wchodzę do środka, zamykając je za sobą. Pierwszym, co rzuca mi się w oczy jest brązowowłosa dziewczynka, pochylająca się nad stołem, obok niej siedzi jej towarzyszka, jasnowłosa, prawie leżąca na blacie. Jedna tłumaczy coś drugiej.
- Henryk VIII ożenił się po raz pierwszy z wdową po swym starszym bracie, Arturze, Katarzyną Aragońską, córką królewskiej pary hiszpańskiej, Ferdynanda i Izabeli – mówi, a ja rozpoznaję „Historię Anglii” Henryka Zinsa. Mimowolnie uśmiecham się, gdy słyszę, podczas jej czytania, wyraźny brytyjski akcent – Pierwszy z Tudorów, dążąc do wzmocnienia pozycji Anglii na arenie międzynarodowej, doprowadził w tysiąc pięćset pierwszym roku, po latach pertraktacji, do małżeństwa szesnastoletniej Katarzyny z czternastoletnim, najstarszym swym synem, Arturem.
- Skąd to masz? – pyta Amanda, a w jej głosie słyszę delikatny francuski akcent.
- Dostałam to od mamy – wyjaśnia Amelie, a ja biorę głębszy wdech. Mama. Dawno tego nie słyszałam – Uczyła mnie tego wszystkiego. – dodaje cicho. A więc to ściskała pod kurtką, gdy zaciągałam ją do schronu, byśmy obie mogły przeżyć.
- Była nauczycielką? – docieka, wyrywając przedmiot z dłoni starszej towarzyszki, który po chwili podnosi.
- Tak. Tak za nią tęsknię… - wzdycha ciężko, zabierając tom i zamyka go. Szybko podnosi głowę i pyta towarzyszki: - A wiesz co kiedyś mi powiedziała?
- Co? – dopytuje podekscytowana Francuzka. Spodziewam się usłyszenia najgorszych wyzwisk, jakie skierowałam do Amelie, a jednak, nawet ona mnie zaskakuje.
- Wspomnienia stają się opowieściami, kiedy o nich zapominamy – odpowiada szybko, nie chcąc wytracić zainteresowania przyjaciółki – A ja zawsze odpowiadałam, że niektóre stają się piosenkami.
- Amelie… - wyrywa mi się, a ja drgam, gdy tylko słyszę własny, drżący głos. Nie, nie, nie, to nie tak miało być. Miała w ogóle mnie nie zauważyć. Moja córka odwraca się na krześle, patrzy mi prosto w oczy, a ja milczę.
- Mamo? – szepcze, podrywając się i podbiegając do mnie. Jest wyższa ode mnie, urosła od ostatniego razu, gdy ją widziałam. Po kolejnej chwili milczenia, przyciskam ją do siebie, wcześniej upuszczając kulę, która ląduje na podłodze. Czuję jak dziewczynka wtula twarz w moje ramię, ja zaś gładzę jej plecy – Mamo… - dodaje jeszcze ciszej – Tęskniłam za tobą…
- Ja też, dziecko… - odszeptuję, ściskając ją jeszcze mocniej – Ja też…
- Ale mamo – mówi, wyrywając się z mojego uścisku. Patrzę na nią zaskoczona – Dlaczego nie mogę być z tobą? – pyta, patrząc na mnie wyczekująco. Wzdycham ciężko, odwracając wzrok.
- Tutaj jesteś bezpieczna – odpowiadam, wpatrując się w ścianę za nią. Kłamię, po prostu nie chcę żeby ze mną szła. Wbrew moim słowom, wcale za nią nie tęskniłam, po prostu chciałam się dowiedzieć, co się z nią dzieje – Nie chcę wyciągać cię na pustkowia – dopowiadam, przenosząc na nią wzrok. Po chwili chwytam jej dłonie – Zostałaś mi tylko ty.
- A ciotka Louise? Dziadek? – docieka, nie dając za wygraną.
- Nie widziałam ich już dawno – mruczę. Tak naprawdę spotkałam się z nimi niedawno, mają się świetnie, w przeciwieństwie do mnie – Nie mam pewności czy żyją. – wzruszam ramionami.
- Po prostu mnie nie chcesz, prawda? – pyta, choć nie oczekuje odpowiedzi. Odsuwa się, chwyta dłoń małej Francuzki i odsuwa się wraz z nią. Patrzę na nie załamana, a jednak zimny wzrok Amy nie pozostawia mi nadziei. Znowu ją zawiodłam, zapewne znowu myśli o tym, że Nils bardziej ją kochał. Ma rację.
- Amelie, proszę… - mruczę niechętnie, stawiając krok, ale syczę, gdy ból uderza w kolanie. Zapomniałam podnieść Dasha i tak to się skończyło – uderzającym bólem, który powinien zaraz przejść.
- Nie. – odpowiada krótko, tym samym kończąc temat. Wzdycham, podnoszę kulę i, przy jej pomocy, wychodzę z pomieszczenia. Opieram się o ścianę i przecieram dłońmi twarz. Mam dość. Chcę się upić. Nie wytrzymam dłużej na trzeźwo.
- I jak? – pyta Jackob, a ja zaciskam pięści. Mam ochotę go uderzyć, ale ostatecznie, zacisnąwszy pięści, powstrzymuję się. Jego także mam dość. Nadal zdenerwowana, odsuwam się od ściany.
- Źle – odpowiadam krótko, odwracając się. Powoli kuśtykam w stronę wyjścia z całego budynku. Przez moment myślę, że mam spokój, a jednak młodzik rusza za mną. Przez dłuższy czas milczę, zagryzam policzki, ale w końcu nie wytrzymuję i pytam: - Naprawdę chce ci się za mną chodzić?
- Pomyślmy… - rzuca złośliwie, zerkając na mnie znacząco. Przez moment milczy, ale gdy rozumie, że nie mam zamiaru odpowiadać, sam kończy: - Tak. Coś mi tu śmierdzi, a ja nie wiem co.
- To pewnie ja – wzdycham ciężko, by ten jeszcze bardziej poczuł swąd alkoholu – Niedawno piłam – dodaję, mimowolnie uśmiechając się kpiąco. Słyszę prychnięcie. Ojej – Ty też mógłbyś to zrobić, to naprawdę ciekawe zajęcie – stwierdzam, a po chwili zastanowienia dodaję: – Napij się ze mną.

<Jackob?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz