sobota, 28 stycznia 2017

Od Jackoba cd. Madeline

Dzień niby jak co dzień, leniwie wstałem z łóżka przebierając się w świeży jeszcze czysty mundur. Czarny, połyskujący czystością Barrett M82 został przerzucony przez moje ramie dodając mi pewności siebie. Pomału zszedłem na parter, obrzuciłem obojętnym wzrokiem lobby, które kiedyś tętniło życiem, a teraz? Teraz mamy zimę i panuje tu istna pustka... To miejsce to coś w stylu korytarza na plac główny gdzie toczy się życie połowy współczesnego wojska jeśli w ogóle można nas nazwać jeszcze wojskiem... Przez swoje zamyślenie nawet nie zauważyłem kiedy wszedłem do stajni osiodłałem Księcia, który tryskał radością i chęcią wejścia od razu w galop czy też cwał. Lekko się do niego uśmiechnąłem i pogłaskałem by chodź w jakimś stopniu ochłonął z emocji. Z zimna uderzającego od strony północnej potarłem ramiona chcąc się ogrzać, ale to było na nic. Temperatura sięgała dzisiaj do -30 stopni Celcjusza co i tak jak na zimę powinno kojarzyć się z leciutkim wiaterkiem. Bez dłuższego ociągania wdrapałem się na grzbiet ogiera i kłusem podjechałem pod bramy pokazując papier, który dostałem wczoraj od pierwszego założyciela. Niby nic wartościowego, pożółkła kartka z jednym zdaniem i małym podpisem a jednak bez niej nie byłoby szans wydostania się poza mury na tamten "świat". Chwilowy zamęt, dwa strzały i skrzy otwierających się ze skrzypem wrót, mała szczelinka wystarczyła by koń bez mojego najmniejszego rozkazu ruszył przed siebie i niemal po minucie zniknął poza polem widzenia strażników. Stare, zniszczone i obsypane śniegiem miasto prezentowało się jak z filmów science-fiction, chodź poluję codziennie nigdy nie mogę napatrzeć się na ten okropny a zarazem piękny widok...
****
Wjeżdżając do lasu przywitało mnie wycie wiatru, monotonia tylko to potrafiło mi teraz chodzić po głowie. Znam tu każdy kąt i nikt nie potrafi się przede mną ukryć, jakby to określić to mój teren, mój kolejny dom, w którym czuje się i tak obcy... Zajeżdżając na wzniesienie podniosłem lornetkę do oczu i zacząłem obserwować i szukać swojej zwierzyny. Nikt normalny nie wyleci łowcy na kły dając od tak się zabić, po paru minutach zobaczyłem jelenia. Piękne poroże unosiło się ponad krzakami, wycelowałem i wstrzymałem wdech, po chwili ciągnę za spust i strzelam dwa razy, najpierw kula przeszywa na wylot czaszkę zwierzęcia następnie kolejna trafia w klatkę piersiową, olbrzym pada i miota się w przed śmiertelnych wstrząsach. W takich sytuacjach moje życie ratuje tylko tłumik, który "blokuje" hałas i nie przyciąga tutaj zdechlaków. Podjeżdżając do mojej ofiary zobaczyłem, że zwierze było zdrowe, bez żadnych mutacji czy też ugryzień. Zganiłem się w myślach za tą wpadkę, ale nie miałem zamiaru od tak zostawiać takiego "skarbu" zabrałem mięso, które dało się jeszcze zjeść a resztę zostawiłem innej zdrowej zwierzynie. Miałem już odjeżdżać, ale do moich uszu doszedł charakterystyczny odgłos żywych trupów, są blisko i najprawdopodobniej kogoś gonią, z niechęcią postanowiłem popędzić w kierunku hałasu i sprawdzić co się dzieje. 
****
Docierając do celu zmierzyłem się z piętnastoma zombie. Połowa zginęła od zabicia po cichu natomiast reszta była bardziej inteligentna i musiałem nieźle się na ćwiczyć, by truposze nie pożarły a co najważniejsze mnie nie pogryzły. Na szczęście cała "zabawa" przebiegła bez żadnych komplikacji, na biały miejscami zakrwawionym śniegu były jeszcze odciśnięte, ale powoli zamazujące się odciski butów, za którymi nie wiem dla czego podążyłem. Książę szedł za mną nie próbując nawet oddalić się na krok a moje serce z sekundy na sekundę zaczęło bić szybciej widząc znajomy dom i kończące się ślady. Postanowiłem wejść oknem a nie od frontu co mogło okazać się głupotą, ale postanowiłem zaryzykować. Wydałem ogierowi krótką komendę "zostań" i zniknąłem w pokoju, w którym odnalazłem zwłoki. Dzięki Bogu trup strzelił sobie w łeb i nie miał prawa się przemienić na co odetchnąłem z ulgą, zrezygnowałem z wyciągnięcia broni z jego ohydnych łapsk by przeszukać porządniej to miejsce, bo w końcu nigdy nie wiadomo czy przybył tu jakiś nowy współlokator. Wtem znikąd usłyszałem jakiś kobiecy głos, wydawało mi się, że gada sama z sobą więc żwawym krokiem pokierowałem się za odgłosami i trafiłem do nieco jaśniejszego pokoju. Pierwsze standardowe pytanie wykrzyczane prze zemnie "Kim jesteś" było automatyczne. Jako że była odwrócona do mnie plecami chwile jej zajęło zanim na mnie spojrzała, ja zagospodarowałem ten czas na wyciągnięcie broni i jej odbezpieczenie. Kobieta była niskiego wzrostu, ciemnobrązowe włosy, mahoniowe oczy i zobojętniała twarz trochę mnie odpychały, ale byłem zawsze gotowy pomóc ocalałym. Dalsza rozmowa jakoś się potoczyła a do moich nozdrzy doszedł nieprzyjemny zapach alkoholu, na który miałem ochotę się skrzywić, ale trwałem w postawie niezawodnego żołnierza co niestety nie wskazywało na moją mowę. Była Przemytniczką i tłumaczyła się, że zabłądziła, ale ja wiedziałem wiele innych rzeczy, których postanowiłem nie wyjawiać jak na razie. Zabezpieczyłem z powrotem broń i jak na moje maniery przystało przedstawiam się oczekując tego samego po sojuszniczce.
- Wiktora Hanowerska - rzuca bez większego zastanowienia. Słysząc na początku coś na kształt "Ma" z niezadowoleniem marszczę brwi na co ona uśmiecha się nie znacznie, chodź da się wyczytać z tego małą kpinę.
- W takim razie Wiktoro czemu oddaliłaś się taki spory kawał od swojego domu? - zapytałem próbując ją jakoś zagadać.
- Dom czy takie słowo jeszcze istnieje? - odpowiada mi pytaniem na pytanie na co kolejna "warstwa" nieprzyjemnego świństwa wdziera mi się do nosa na co wzruszam ramionami.
- Dla mnie to wieża i moja rodzina... - westchnąłem - Nie jest ci zimno? Chcesz jakieś koc albo leki? - zadaje kolejne pytanie oferując pomoc.

<Madeline? Mam nadzieję, że się podoba :3> 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz