piątek, 2 grudnia 2016

Od Reker'a do Alana

Deszcz lał jak z cebra, krople ostre jak nóż bębniły o parapet i zaznaczały swoją obecność mocząc szybę. Padało już od dwóch dni, na szczęście ciecz nie była radioaktywna i można było spokojnie wychodzić z obozu, pewnie zapytasz co teraz robię? Mianowicie siedzę z Maddy na parapecie i wpatrujemy się w ten przeklęty post apokaliptyczny krajobraz, pomyśleć, że kiedyś te ulice tętniły życiem. Pamiętam jeszcze ten gwar przechodniów, pisk skręcających aut, dzwonki tramwai teraz to wszystko zastąpiło charczenie zombie i ten deszcz. Przymknąłem zmęczone powieki, miałem popaść już w blogi sen, lecz ktoś musiał wlecieć jak huragan do mieszkania. Bardzo sprawnie minął kuchnię, salon i znalazł się we właściwym pokoju.
- Rekerze Loganie Blackfrey założyciele chcą cię widzieć u siebie w ciągu 20 minut - rzekł jak robot i wyszedł z lokacji. Po co dodał to "Loganie" to nie wiem, nigdy nie lubiłem zbytnio swojego drugiego imienia. Wstałem z parapetu i założyłem czarną kurtkę strasznie tutaj zimno - mruknąłem w myślach.
- Wrócisz? - zapytała siostra zostając na miejscu.
- Jak najszybciej - odparłem wychodząc.
Szary korytarz nie raz mógł przypominać ten z horrorów, brudne ściany, prawie wszędzie odpryśnięta farba, stare obrazy i gdzie nie gdzie namalowane przerażające normalnego człowieka obrazki czy też napisy. Przechadzając się tak po tym miejscu zauważyłem jak jakaś banda bije młodego chłopaka, miał on około 15 lat i najwidoczniej nie znał się na walce, szybkim krokiem podszedłem do jednego z napastników, złapałem jego rękę szykującą się do następnego ciosu i rzuciłem nim o podłogę, następnego kopnąłem w brzuch na co zgiął się w pół i nie ukrywając bólu osunął się na ziemię. Został tylko jeden, który trząsł się jak galareta miałem już go uderzyć prosto w twarz, lecz moja ręka została silnie unieruchomiona.
- Ile jeszcze karzesz na siebie czekać? - zapytał mężczyzna, którym okazał się Oliver.
- Yyy... Ty już nie musisz czekać - lekko go sprowokowałem.
- Ta jasne. Pobicie wytłumaczysz później Wiliamowi a teraz chodź... - mruknął ciągnąc mnie za sobą.
****
Zaciągnął mnie do sali konferencyjnej, gdzie zazwyczaj omawiali ważne sprawy związane z rozbudową czy też problemami wieży. Wszyscy zmierzyli mnie wzrokiem od stup do głów, lecz odezwał się tylko jeden.
- No wreszcie, gdzie tak długo byłeś? - zapytał Wiliam.
- Tu i tam... Najważniejsze, że dotarłem - mruknąłem opierając się o ścianę.
- I tak się dowiem co zrobiłeś... - westchnął.
- Czego chcecie, nie mam czasu na pogadanki o dobrym wychowaniu.
- Wychodzisz za mury, zobaczyć punkt kontrolny alfa - mruknął podchodząc do mnie i wręczając mi pistolet na flary.
- To ta ambona myśliwska w lesie? - zapytałem upewniając się.
- Tak, gdy będziecie na miejscu wystrzelcie flarę, dobrze je widać z balkonu, a poza tym będziemy wiedzieć, że dotarliście do celu - odparł
- Czemu mówisz w liczbie mnogiej? - rzuciłem zdziwiony.
- Idziesz z tą osobistością - wskazał palcem na drzwi, w których stał młody mężczyzna nieco starszy ode mnie. Uchyliłem już usta by coś powiedzieć, lecz przywódca mnie wyprzedził z wypowiedzią.
- Żadnego ALE a teraz poszli stąd! - rzucił jeszcze mi moją maskę na odchodnym.
Gdy znaleźliśmy się poza salą szybko założyłem maskę i wkurzonym krokiem poszedłem w stronę wyjścia, nieznajomy posłusznie podążył za mną.
- Jestem Shadow a ty? - przedstawiłem się pseudonimem, może jak poznam go bardziej wyduszę z siebie swoje prawdziwe imię...

<Alan?> 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz