Eri przyciągnęła do siebie mocno poranione ramię. Na jej szczęście, zęby mutanta nie przerwały żadnej większej żyły czy tętnicy, więc rany nie krwawiły jakoś szczególnie obficie. Za to w miarę, jak poziom adrenaliny w krwi dziewczyny spadał, odczuwała coraz większy ból.
Patrzyła na serce zwierzęcia nabite na nóż nieznajomego. Nadal nie miała pojęcia, po co je wyciął. Mężczyzna, widząc, że Echo niezbyt rozumie, co się dzieje, odezwał się.
- Duchy pracują nad antidotum na wirusa, a to jest jeden z potrzebnych im składników – wyjaśnił. – Teraz musimy je zanieść do wieży – dodał.
Eri wyjęła ze swojego plecaka bandaż, który zaczęła owijać wokół ran na ręce. Szło jej to wyjątkowo sprawnie, bo dziewczyna dość często musiała sama zajmować się swoimi ranami.
- Idziemy? - spytała, gdy już skończyła.
Mężczyzna skinął głową, ruszając przed siebie. Echo podniosła z ziemi swój nóż, po czym do niego dołączyła. Niezbyt cieszyła się z perspektywy wizyty w wieży, ale nie dała tego po sobie poznać. Była tam tylko raz, przez nie więcej niż dziesięć minut, ale to miejsce nie wzbudzało jej zainteresowania.
<Nick?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz