Uśmiechał się do niej zbyt wiele. Chyba podobało mu się, jak zostawiła go w szpitalu na pastwę losu. Zacisnęła dłoń, którą wcześniej położyła na jego piersi i uniosła wojowniczo podbródek. Długie paznokcie wbijały mu się w skórę, ale nie utracił z dziewczyną kontaktu wzrokowego. Szkoda, że wymiętosiła mu taką ładną koszulkę.
- Ja natomiast wolę unikać towarzystwa napakowanych facetów, więc przy odrobinie szczęścia nie spotkamy się więcej - rzuciła bez zastanowienia.
- Nie byłbym tego taki pewien - odparł rozbawiony.
Sięgał po jej nadgarstek, gdy w ostatniej chwili zabrała rękę, zawadzając o niego urażonym spojrzeniem. Po chwili bezczynności parsknęła krótkim, dźwięcznym śmiechem i uciekła mu z pola widzenia. Ostrożnie przeszła po zardzewiałym baraku, skąd widać było ogromny ratusz. Poruszała się już po mieście całkiem sprawnie. Przed zniszczonym budynkiem stanęła jako pierwsza, Parrishowi najwyraźniej niezbyt się śpieszyło na kolejne spotkanie. Wchodząc do środka bawiła się przednio, kiedy patrzyła spod rzęs na wychodzących mężczyzn. Odpowiadali jej uśmiechami i wulgarnymi gestami, koło których przechodziła bez mrugnięcia okiem.
- Co tak wolno? - zapytał ktoś głośno.
Zaskoczona uniosła głowę, napotykając wzrok znajomego mężczyzny. Zakłopotana wydęła usta. A fatalnie wychodziło jej udawanie.
- Jesteś zbyt szybki - wyszeptała i zbliżyła usta do jego twarzy.
Poczuła na swoim rumianym policzku jego przyśpieszony oddech, ale obróciła się wokół własnej osi i ominęła go, mknąc wgłąb pomieszczenia.
- Oddawaj torbę! - krzyknął za nią.
Parrish?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz