niedziela, 20 listopada 2016

Od Jennifer

Człowiek jest istotą kulturową i bez kultury nie potrafi żyć, a sztuka jest jedną z jej dziedzin przykładem tego są rysunki na ścianach jaskiń... powiedział kiedyś jakiś nudniejszy nauczyciel. Słowa te wydawały by się być obecnie kompletnie abstrakcyjne. Kto by się tam jakąś sztuką przejmował, gdy gdzieś za ścianą może kryć się zombie? A jednak. Zaczęłam zauważać je stosunkowo niedawno, bo jakieś dwa tygodnie temu. Najpierw myślałam, że to tylko jakieś pozostałości z czasów sprzed wojny, ale po pierwsze to byłoby dziwne gdyby w cywilizowanym świecie ludzie w ośrodku państwowym cokolwiek mazali po ścianach, a po drugie ich tematyka by nie pasowała. Technik było wiele od sprei przed farby po nawet zwykłe wydłubywanie. Przestawiały różne rzeczy, czasami zabawne innym zaś razem nawet zboczone, ale jednak najczęściej pojawiało się na nich coś co było powodem dla którego nikt nigdy by się do nich nie przyznał. Ukryty strach. To przemawiało przez naprawdę wiele z nich. Było to naprawdę żałosne i gdybym wiedziała kto je robi zapewne od razu wydałabym go na skazanie. W obozie śmierci nie było miejsca dla tchórzy... ale mimo tego nikt nigdy nie starał się dojść do tego kto to tworzy. Ja również. Ponieważ mimo, że były obrazą dla naszej społeczności to jednak, gdzieś w głębi choć ich nienawidziłam to doskonale je rozumiałam. Były to przedstawienia obrazów, które nie raz sprawiały, że budziłam się cała zlana potem. I nie chodzi o sam wykon, niektóre zapewne mógłby zostać uznane za dzieła sztuki, ale wiele to były zwykłe bohomazy. Chodziło o te przesłanie o to co kryło się w duszy autorów... ale tak naprawdę w duszy naprawdę wielu osób. Może dlatego też nie potrafiłam przestać automatycznie wyszukiwać ich wzrokiem. Nie mogłam oczywiście zatrzymać się i na nie patrzeć, były to tylko urywki sekund, ale i tak aż czuło się te emocje. Paradoksalnie najwięcej ich zawsze zauważyłam zbliżając się do "sądu". Miejsca, gdzie nikt nigdy nie odważyłby się pokazać jakichkolwiek objawów słabości. Sprawiło to, że poczułam się dość dziwnie, gdy otworzyłam frontowe drzwi i wkroczyłam do tego właśnie pomieszczenia. Twarze wszystkich były wyprane z emocji i nikt by nie powiedział, że ktokolwiek z nich jest w stanie czuć cokolwiek. Spotkanie już się zaczęło, ale na moje wejście tak naprawdę tylko parę osób zwróciło uwagę. Większość była zajęta podsypaniem, albo zastanawianie się jaką to wspaniałą historię o swoich dzisiejszych osiągnięciach opowiedzą jak to się skończy. Nie uniknęłam jednak uwadze Erika, który piorunował mnie wzrokiem, ale kontynuował swoje przemówienie. Codziennie to samo. Około godziny 17 ewentualnie 18 odbywał się "sąd ostateczny", który skazywał wszystkich zdrajców i osoby, które nie nadawały się do obozu śmierci. Trzeba przecież jakoś trzymać wszystko w ryzach i sprawiać by nikt nie chciał być na ich miejscu. Miało to też jeszcze jedne swoje zastosowanie tracąc codziennie ileś osób nie odczuwało się w pewnym momencie już żadnego żalu względem tego. To naturalna kolej rzeczy i jeśli ktoś jest słaby trzeba go wyeliminować. Dlatego też nikt nie wahał się zabić ugryzionego czy zostawić kompana na pewną śmierć, nawet jeśli wcześniej jakąś przyjaźń czy porozumienie między nimi istniało. Tego dnia osób skazanych było tylko 6. Rozpoznałam jednego mężczyznę, gdyż byłam z nim na misji ze dwa razy. Niski, szczupły z wątłą budową blondyn o dziecięcych rysach twarzy pomimo prawie 26 lat. Miał doskonałą orientację w terenie i nawet dobrze strzelał, ale był słaby i nawet jego zwinność i szybkość tego nie nadrabiały. Resztę osób może gdzieś parę razy mijałam. Nie słuchałam zarzutów bo za zwyczaj były takie same. Trwało to może 15 minut po czym Erik uniósł dłoń. Wystąpił jeden z nowszych członków obozu. Skąd można to było poznać? Trzęsły mu się delikatnie ręce i nie miał idealnie pustego wyrazy twarzy, oczy zdradzały jego niepewność. Mógł mieć maksymalnie 16 lat. Ktoś podał mu broń. Przed pierwszym i drugim strzałem trochę się wahał. Resztę zabił już dużo pewniej. Założyciel położył mu dłoń na ramieniu i odebrał broń delikatnie się przy tym uśmiechając. Był dumny. Gdyby chłopak nie dał rady go też by zabili, ale ten akurat był dość dobry by na dłużej z nami zostać. Chłopaczek starał się odwzajemnić uśmiech, ale przypominało to raczej grymas. Jeszcze się wyrobi, o ile wcześniej nie zginie. Zabijaniem skazanych zazwyczaj zajmowały się osoby nowe, albo te które Erik chciał sprawdzić. Zdarzało się, że zachowany mężczyzna musiał zabić swoją lube czy na odwrót. Wszyscy zaczęli wstawać. Przedstawienie się skończyło. Biorą jednak pod uwagę wcześniejsze spojrzenie Erika nie miałam po co się ruszać. Już po chwili dostrzegłam jednego z jego najlepszych ludzi, który zmierzał w moim kierunku.
- Masz 5 minut na znalezienie się w jego gabinecie.
- Zacząłeś robić za pieska na posyłki? - mężczyzna tylko obrzucił mnie obleśnym spojrzeniem i sobie poszedł. Nie zostało mi nic innego jak pójść do Erika.
                                                                                        ***
W taki sposób wylądowałam na karnej misji. Przez całą noc mieliśmy oczyszczać szlak, którym jutro ma poruszać się ktoś ważny. Kto to taki jednak się nie dowiedziałam. Istniało prawdopodobieństwo, że tak naprawdę to nikt, ale trzeba wypróbować stan gotowości. Zresztą mogło chodzić też o same zabijanie zombie. W misji brały udział 3 drużyny. Środkowa, która po prostu na pewnym terenie miała usuwać zombie była największa. Oraz dwie boczne, które z głośną bronią miały odciągać je jak najdalej. Oczywiście wylądowałam w drugim rodzaju, ale to akurat mi pasowało. Przynajmniej będę mogła się z nimi zabawić. Do drużyn bocznych należało po 5 osób. Już na samym początku ustaliliśmy, że się rozdzielamy. Akcja miała zacząć się równo o północy. Zostały niecałe 3 minuty. Stałam oparta o jakiś budynek czekając na odpowiedni moment. W pobliżu jak narazie nie kręciły się żadne zombie, ale za niedługo miało to się zmienić. W obecnej chwili panowała prawie idealna cicha. Wszystko było na swoim miejscu i po prostu czekałam. Kolejne sekundy mijały. I wtedy usłyszałam kroki. Zwykłe. Ludzkie. Najpierw z oddali jednak z każdą chwilą zbliżały się coraz bardziej. Osobnik starał się zachowywać cicho, ale i tak doskonale go słyszałam. Minął budynek za którym się ukrywałam i szedł dalej. Nie rozpoznałam w nim nikogo, kto mógłby należeć do naszej misji... czyli ktoś obcy. Pytaniem pozostawało czy trup czy może jakiś cienias z duchów albo przemytników. Jeśli trup to mógłby się przydać. Oni zawsze uwielbiają takie akcje, a jeśli nie... to trudno zabije się go. Wyszłam z ukrycia i bronią od razu wycelowałam w plecy osobnika.
- Masz 30 sekund na przekonanie mnie, żebym cię nie zabijała - powiedziałam całkowicie spokojnym głosem. Postać od razu się zatrzymała i chciała sięgnąć po broń, ale go czy ją uprzedziłam. Pocisk drasnął jego dłoń i postać aż zamurowało. Akcja rozpocznie się jednak trochę przed czasem. - Ani drgnij. Zostały ci 24 sekundy - jeśli to trup będzie wiedział co powiedzieć, a jeśli nie no to chętnie popatrzę jak zombie będą się z nim zabawiać.

<Ktoś? Coś?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz