poniedziałek, 3 grudnia 2018

Od Any (fabularnie sprzed wojny)

• wiosna, 2011r. •

To był dzień jak co dzień.
Chociaż nie. Normalny dzień w dzieciństwie spędzałam na nauce. W domu, z prywatnym nauczycielem. Pamiętam, że często się zmieniali. Ojciec mówił, że nie spełniali jego oczekiwań. Wtedy nie wiedziałam, co się z nimi działo i dlaczego każdy kolejny jeszcze bardziej bał się podjąć tej pracy. I dlaczego z każdą zmianą znalezienie nowego nauczyciela zajmowało ojciu więcej czasu. Teraz jednak, wyzbyta wszelkich złudzeń, nie miałam wątpliwości, że każdy z nich wraz z posadą, stracił również zdolność oddychania.
Ale to wszystko było przecież dla mojego dobra.
W każdym razie, ten dzień spędzałam z matką. Pierwszy raz od dłuższego czasu miałam cały dzień wolny, który mogłam poświęcić na co tylko chciałam. Akurat gdy do domu wrócił Liam, malowałam. Mama siedziała obok przyglądając mi się i nucąc pod nosem jakąś melodię. Kiedyś pytałam ją, skąd ją zna, ale w odpowiedzi zawsze tylko uśmiechała się tajemniczo i kręciła głową.
- Co to jest? - dobiegł nas nagle głos ojca, w którym doskonale słyszalna była irytacja. Obydwie z matką zamarłyśmy w oczekiwaniu, jakby to do nas skierowane były gniewne słowa.
Wyobraziłam sobie, jak Liam w ciszy, która zapadła, zdejmuje płaszcz i, nie patrząc ojcu w oczy, odwiesza go na wieszak, tradycyjnie ignorując wyciągniętą rękę służącego.
- Pies - odezwał się w końcu mój brat. Jedno słowo a brzmiało, jakby miało zadecydować o jego być, albo nie być. Bał się. Ale stanął przed ojcem, przed nieuchronną konfrontacją.
- Po co ci ten pies? - usłyszałam po chwili warknięcie ojca. Skuliłam się, mocno ściskając kredkę w małej rączce.
Odgłos ciała uderzającego o ciało, a zaraz po nim skowyt szczeniaka. Kredka w mojej dłoni pękła równo na pół. Rozluźniłam pięść, a kawałki przedmiotu spadły z cichym stuknięciem na stół i rozłożone na nim kartki. W oczach zapiekły mnie łzy.
- Jeśli się go odpowiednio wyszkoli... - w głosie Liama nie było słychać nawet nuty strachu, złości, czy jakiegokolwiek poruszenia. Zawsze go za to szanowałam.
- Gówno mnie obchodzi, co mógłby robić - przerwał mu ostry głos. - Teraz nie ma dla mnie z niego żadnego pożytku - przeciągająca się cisza, w której dwójka mężczyzn zapewne mierzyła się spojrzeniami. "Męska walka o dominację", tak mawiała czasami moja mama. - Zabierz go z moich oczu.
Cisza.
Siedząca naprzeciwko mnie mama wyciągnęła dłoń i szczupłymi, zgrabnymi palcami pianistki objęła moją rękę.
- To dla jego dobra - szepnęła.
Dla jego dobra. Dla mojego dobra. Dla dobra rodziny.
- To nie hańba, wyciągnąć do kogoś pomocną dłoń, gdy jej potrzebuje - odezwał się nagle cichym głosem Liam. - Szczególnie, jeśli taka pomoc może się okazać korzystna dla osoby, która tę dłoń podaje.
Kłamał. Musiał kłamać. Liam tak nie myśli, nie mógł tego powiedzieć...
- Nie zawsze bezpiecznie jest powiedzieć to, co się myśli. Czasami lepiej powiedzieć to, co twój rozmówca chce usłyszeć - kolejne słowa mamy. Patrzyła w stronę drzwi, jakby mogła zobaczyć, co jest po drugiej ich stronie. - Twój brat to rozumie.
- W takim razie co daje nam ten pies? - ton głosu ojca złagodniał nieco. Pozwolił dopuścić do siebie tłumaczenia. To dobrze.
- Obronę. Może nas ochraniać nie uprzedzając przed niebespieczeństwem, bo prawdą jest, że jego rasa nie szczeka. Ale możemy go nauczyć atakować intruzów - zasugerował Liam. Od początku rozmowy nie zmienił spokojnego tonu. - Możesz zabierać go jako straszaka. Pies jest bardziej wyrafinowany od broni palnej.
Cisza. Przeciągająca się. Zaczęłam się zastanawiać, czy mężczyźni nadal znajdują się w tym samym pomieszczeniu.
- Zgoda - zapadła w końcu decyzja, na któtą cały dom zdawał się odetchnąć z ulgą. - Niech zostanie. Ale to ty zajmiesz się wychowaniem go.

~•~

Pies został u nas, tak jak zapowiedział ojciec, pod opieką Liama. Wyszkolenie go zajęło mu pół roku. Jednak mimo wielu ćwiczeń, a może przez nie, nigdy nie dał się dotknąć nikomu poza moim bratem. A za ojcem, za każdym razem, gdy ten go mijał, wodził zrokiem, w którym, jakby się wydawało, skrzyła się rządza mordu.
Nie wiadomo, do czego by dzielące ich uczucia doprowadziły. Może w końcu pies zemściłby się na tyranie, który przez te kilka lat traktował go gorzej od mebla - kopał za każdym razem, gdy pies stawał mu na drodze, ostro karał za jakikolwiek przejaw nieposłuszeństwa (choć tak traktował nie tylko wilczaka, ludzkich członków rodziny również). Jednak ubiegła go wojna i ludzie, którzy zaraz po jej rozpoczęciu wpadli do naszego domu, w pierwszej kolejności zabijając odźwiernego, całą służbę, ojca, matkę... Liam był akurat na spacerze z Lokim. Gdyby wrócił chwilę później, agresorów już by nie było, a ja dołączyłabym do grona trupów zaścielających cały dom.
Stało się jednak inaczej, a los doprowadził mnie do tego momentu, w którym się znalazłam - tkwię w jakimś śmiesznym obozie, który teoretycznie ma mi pomagać przetrwać, w praktyce perfidnie wykorzystuje mnie, mojego psa i moje umiejętności.
Coraz częściej przychodzi mi się przekonać, że ciągle powtarzane kiedyś przez moją matkę słowa "to dla twojego dobra", nigdy nie są niczym więcej, niż miłym dla ucha kłamstwem...


~ C. D. N

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz