poniedziałek, 12 listopada 2018

Od Clancy'ego cd. Kiasa "Czyż nie mogło być lepiej?"

Początkowo przyjemna, acz podejrzana atmosfera roztaczana na siłę przez napakowanego gościa szybko obróciła się przeciw jemu samemu. Pomimo noża wbitego w stół, który manifestował siłę i absolutną władzę w tym obiekcie czułem, że jeszcze mogę z tej sytuacji wyjść cało. Fazę ciekawskich spojrzeń i niezrozumiałych pomruków przeszliśmy po kilku minutach ciszy, kiedy to oglądałem wszystkie ściany pomieszczenia, jakie tylko mogłem.
Kubki weszły w użytek i alkohol został rozlany. Trzy pierwsze były jedynie rozgrzewką przed prawdziwym terminatorem wśród alkoholi, który zawitał na naszym piknikowym kocyku później. Do tego czasu jednak byłem sprawdzany zarówno pod względami umysłowymi, jak i fizycznymi. Jako o te pierwsze nie miałem zmartwień, tak te drugie dzisiaj nie dawały mi żadnej gwarancji posłuszeństwa. Jak mawiała babcia, której nigdy nie miałem - co za dużo, to nie zdrowo, co w moim wypadku odnosiło się do alkoholu serwowanego mi na okrągło od ponad dwunastu godzin z wyjątkiem przerwy na sen. Pomijając fakt, iż sam w sobie był obrzydliwy i niczym niepodobny do mojej ulubionej whisky, potrafił zawrócić w głowie lepiej niż nie jedna pani o lekkich obyczajach. Z czasem więc świat zaczął wirować szybko i niespodziewanie, co odczuwałem jak jazdę na naprawdę szybkiej karuzeli, po czym gwałtownie zatrzymywał się, a w polu mojego widzenia znajdował się jedynie - nie wiedzieć czemu czerwony i lepki - stół, dwa kubki i butelka alkoholu, której ilość nigdy nie malała. W takich chwilach rozmowa ustawała, a w mojej głowie pojawiała się muzyka zbliżona do fal oceanu odbijających się od skał raz za razem, komponujących przedstawienie, które tylko mi dane było usłyszeć. Potem wracałem na kolejny łyk - sam już nie wiem czego, bo wszystko zaczęło smakować jak zwrócony obiad - odpowiadałem na jakieś pytania od rzeczy i wracałem do swojej opery, do której dołączały kolejne instrumenty.
Za którymś razem po uniesieniu powiek nie byłem tam, gdzie ostatnio, głowa płatała mi figle, które naprawdę mi się podobały. Siedziałem w teatrze, obserwując jakieś przedstawienie, które dobiegało końca. Dwóch mężczyzn w schludnych frakach przytrzymywało podobnego do nich samych, słaniającego się na nogach faceta pod pachami, podczas kiedy trzeci - znacznie większy i masywniejszy - zadawał mu kolejne ciosy. Miejsce z dala od sceny nie pozwalało mi słyszeć dokładnie słów przez nich wypowiadanych, ale nie miało to znaczenia, bo przedstawienie i tak radowało moje zmęczone oczy. Bity i bijący wymieniali mało istotne zdania - sens przedstawienia i tak nie był mi znany, po cóż więc mi puste słowa - aż w końcu ten pierwszy spojrzał prosto na mnie. Nie zrozumiałem wtedy, czy była to część przedstawienia, czy ciekawość aktora wobec publiczności wstrzymującej dech w piersiach przy najważniejszej scenie, ale nie miałem na to wiele czasu. Bijący - tak go na razie nazwijmy - podążył za spojrzeniem swojej ofiary i również utkwił swój wzrok w mojej, nic nieznaczącej dla tego przedstawienia osobie. Bijący puścił plującego krwią - zapewne sztuczną - kolegę i zszedł ze sceny, podnosząc po drodze jakiś rekwizyt. Ów rekwizytem okazał się nóż, lśniący, długi i zaostrzony na końcu, który świsnął tuż obok mojego ucha i wbił się w drewno pomiędzy kciukiem a palcem wskazującym mojej prawej ręki. W tej całej finezji dobrze granej roli bandziora nie uchwyciłem słów, jakie do mnie mówił. Zapewne wyjaśnił całą fabułę kilkugodzinnej sztuki w jednym zdaniu, używając do tego metafory nasuwającej na myśl pytania natury egzystencjalnej lub czymś w tym rodzaju. Następstwem mojej ignorancji dla słów mówionych było kilkukrotne szturchnięcie mnie w ramię przez aktora, co zaczęło wzbudzać moje podejrzenia na temat całej sztuki. Byłem jednak na tyle zmęczony, że ciało samo zarządziło stan kryzysowy i w trybie natychmiastowym rozkazało moim oczom ponowne zamknięcie się.
Wracając do świadomości ze snu, którego do końca i tak nie zapamiętałem, spodziewałem się swojego wygodnego łóżka i biletów z teatru na stoliku nocnym, które w końcu mógłbym przeczytać i dowiedzieć się, na jakim to przedstawieniu byłem. Jak bardzo byłem w błędzie, zdałem sobie sprawę po pętli silnie zaciśniętej raz jeszcze na moich nadgarstkach za oparciem krzesła, na którym siedziałem. Najpierw dotarły do mnie podstawowe informacje - nie jestem w domu, jest mi zimno, piecze mnie gardło i coś tu śmierdzi. Potem wróciła pamięć długotrwała, czyli wiadomości o tym całym syfie, który miał obecnie miejsce na zewnątrz. I w końcu najważniejsze, choć nie najlepsze - informacje o teraźniejszości, to znaczy o tym bunkrze, Rosjanach, Kiasie.
– Jak się spało, śpiąca królewno? – głos Kiasa naśmiewał się ze mnie, podczas gdy ktoś okładał podeszwą moje krzesło.
Z głośnym westchnieniem wymierzony został ostatni, najpotężniejszy cios w przód mebla, pomiędzy moimi kolanami. Skutkiem tego runąłem na ziemię i w końcu zmusiłem się do spojrzenia na ten ohydny świat, obecnie ograniczonego do szarych, bunkrowych ścian, nóg stołu i podłogi nierównomiernie usłanej błotem.
– Cholera, nie miało być tak mocno, wybacz.
Po tych przeprosinach wyplutych z siebie jakby na siłę Kias zaczął przesuwać się na swoim krześle w moją stronę. Chwila minęła, zanim przesuwając się za pomocą siły swoich bioder, facet dotarł chociaż do moich stóp. Nadal, leżąc na plecach, poniżony, zdający sobie sprawę z tego, co się działo i co najgorsze bez możliwości do wypowiedzi czekałem, aż mój towarzysz wpadnie na jakiś genialny plan wyciągnięcia nas stąd, dopóki jesteśmy jeszcze żywi, a nasze wątroby nie złożą wniosku o rezygnację z tej posady.
– Dobra, zostawili nóż, postaram się wyciągnąć go z tego przeklętego stołu – zdawał na głos raport ze swoich przemyśleń i działań, jakie podejmował przez cały czas, kiedy wyciągał nóż, kiedy ten sam nóż potoczył się pod najdalszą ścianę tego pomieszczenia, kiedy znów posuwał się powoli po ten nóż i kiedy kopał go w moją stronę z nadzieją, że nie wbije się w moją rękę.
Moje nietypowe szczęście zadziałało i oberwałem jedynie rękojeścią narzędzia, które teraz miałem podnieść i uwolnić się z tej kompromitującej pozycji. Przechyliłem się na lewy bok i podążając za wskazówkami obserwującego moje plecy Kiasa, znalazłem, złapałem i obróciłem nóż tak, bym mógł oswobodzić swoje dłonie. Przecinanie grubej liny niewielkimi ruchami trwało, więc posłuchałem za ten czas wywodów mojego niezastąpionego przyjaciela do picia.
Zaczął od narzekania, wspominał o jakiejś kobiecie, która urwie mu głowę za taką długą nieobecność i o jego psie, który na rozkaz ogryzie wszystkie moje kości. W końcu domyślił się, że niewiele pamiętam z kilku, może nawet kilkunastu godzin swojego życia i zaczął opowiadać historię, którą na długo zapamiętam. Pomijając szczegóły, okazało się, że mały piknik z udziałem mnie i Rosyjskiego kolegi skończył się prywatnym przedstawieniem dla zalanego w trupa mnie, w którym obrywał nie kto inny jak Kias, który zamiast wezwać kogoś do pomocy, dał się złapać jak ostatni dureń. Pomijając fakt, że sam trzeźwością nie grzeszył, chciał dobrze, ale wyszło jak zawsze. Obecnie piknikowi przyjaciele zmierzali do jakiegoś miejsca, które ponoć im wskazałem z obietnicą o ukrytych zapasach i broni, a my czołgaliśmy się we własnej krwi i wymiocinach jak robaki najgorszego rzędu. Czyż nie mogło być lepiej?
Oswobodziłem swoje dłonie i nogi, nie mogłem jednak szybko podnieść się z parteru. Oparłem się o ścianę obok Kiasa i odpoczywałem, próbując zignorować podchodzące mi do gardła kolejne fale wymiotów oraz niezatrzymującą się karuzelę w mojej głowie. Wyrozumiały teraz facet obok mnie zaczął naśmiewać się z rzeczy, które robiłem, ale których kompletnie nie pamiętam i nie jestem pewien, czy faktycznie miały miejsce. Mając dość słuchania o swoim upokorzeniu, wziąłem się za powrót do pozycji wyprostowanej, jak na człowieka przystało. Opierając się o ścianę, zwróciłem swój wzrok na stół, cały pokryty fioletowym, zaschniętym czymś, co prawdopodobnie kiedyś było alkoholem. Dojrzałem dwa wgłębienia, w których musiał tkwić nóż oraz szkło zsunięte na jedną stronę, z dala od pijących. Nie próbowałem sobie nawet wyobrażać, jak do tego wszystkiego doszło, więc wziąłem się za przecinanie lin krępujących Kiasa. Czasu na myślenie o tej przygodzie mi nie zabraknie, za to Kiasowi przez kobietę z jego narzekań może.

Kias? Lubię to opowiadanie, no i w końcu coś powyżej 500 słów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz