wtorek, 27 listopada 2018

Od Detlefa "Czas Terroru" cz.3 do Ruslana (Śmierć Marshalla Quinciego)

          - Herr Marshall Quincy? –Spytałem postać przebywającą w ciemności naczepy ciężarówki.
          Mężczyzna podniósł tylko głowę, jakby godzinami czekał na kata, który ma wykonać na nim wyrok. Nie odpowiedział nic, widziałem tylko natomiast ciemność jego zmęczonych oczu.
          - Jest Pan wolny. – Pchnąłem drzwi naczepy, a te otworzyły się z głośnym skrzypnięciem.
          Z początku nie mógł mi uwierzyć, więc dalej siedział na podłodze z rękami, którymi obejmował kolana.
          Jak na zwykłego Przemytnika był cholernie dobrze strzeżony. Dlaczego? Ponieważ był on kluczowym elementem całej operacji. Najpierw wraz z Evansem skrzyknęliśmy najbardziej zdolnych zabijaków, morderców i strzelców wyborowych. Każdy z nas znał cenę niepowodzenia operacji, ale nikt się tym nie przejmował. Profity (takie jak dodatkowe przydziały do burdelu, anulowanie niektórych zbrodni, czy nawet dodatkowy przydział alkoholu oraz proszków) były jak ser, a my podążaliśmy za nimi jak myszy. A w każdym razie oni, ponieważ ja miałem bardziej globalny cel do osiągnięcia. Mam na myśli militarny sojusz Demonów i Trupów, który umożliwi wojnę podjazdową oraz szybkie podporządkowanie sobie okolicznych obozów. Pokryje to w choćby najniższym stopniu zapotrzebowanie na żywność i nowych rekrutów. Wszystkie te akcje przerwą dotychczasową stagnację i na wschodzie stanu Nowy York powstanie niemałe imperium.
          - Chyba nie chce Pan tutaj siedzieć, aż do końca swoich dni. – Ponagliłem Quinciego. – Ta ciężarówka wraca zaraz na terytorium Demonów.
          Facet oparł się ręką o ławkę obok niego i powoli wstał. Po jego kroku było widać, że kuleje, ale to były jedyne oznaki jego zniewolenia. Został napojony, opatrzony, a pod koniec nawet nie trzymaliśmy go zakutego w kajdanach.
          Zeskoczył z ciężarówki i zaczął się gorączkowo rozglądać, aby dowiedzieć się, gdzie jest. Jego oczom ukazał się pobitewny krajobraz oraz martwe ciała Trupów, ułożone w taki sposób jakby co dopiero skończyły pełnić swoją wartę i udały się na wieczny spoczynek.
          Łącznie zaatakowaliśmy trzy posterunki przygraniczne, a na każdym zostawiliśmy tę samą scenerię. Mam na myśli ciała przeszyte nabojami, powybijane szyby i otwarte szuflady we wszystkich meblach, na które natrafiliśmy. Wszystko, aby sprawiać pozory.
          Przemytnik, gdy nasycił wzrok ogarniającą go rzezią, zmrużył oczy i zaczął się wpatrywać we wszystkich żyjących, czyli w jego mniemaniu Przemytników, gdyż tak byliśmy ubrani.
          Po chwili zdał sobie jednak sprawę, że nie ma nic bardziej mylnego. Mimo tego, że mieliśmy podobne ubranie co on, to nie rozpoznał ani jednej twarzy. Pewnie domyślił się, o co chodzi, ponieważ patrzył tylko przed siebie nieobecnym wzrokiem.
          - A to. – Podałem mu podrobione rozkazy. – Zapewni Panu bezpieczne przejście do swojego obozu. – Wziął rozkazy do ręki i zmieszał się jeszcze bardziej. Stał oszołomiony i chyba nie zdawał sobie sprawy z powagi sytuacji, ale koniec końców schował to w kurtce.
          - I jeszcze Pana wyposażenie. – Podałem mu jego broń, czyli pistolet, z którym go znaleźli. – Na wypadek, gdyby coś Pana zaatakowało.
Gdy brał pistolet do ręki, to po prostu czułem, że ma ochotę wycelować nim w głowę moją lub moich towarzyszy. Na szczęście na to też byłem przygotowany.
          Zaczepił pistolet o kaburę i patrząc mi w oczy powiedział krótko:
- Dziękuję. – Zaczął się powoli oddalać.
          - Tylko jest jeden haczyk. – Rzuciłem za nim, gdy się oddalał, a on odwrócił tylko głowę.
- Musisz tam dotrzeć w parę sekund. – Przeładowałem i wycelowałem w niego broń, którą zdobyłem od martwego Trupa. – Inaczej umrzesz.
          Quincy nie tracił czasu, więc wyciągnął swój pistolet z kabury, wycelował we mnie i wystrzelił. Był cholernie szybki, ale jak widać nie tak sprytny, bo magazynek był pusty. Nacisnął jeszcze kilka razy, aby potwierdzić swoją niedolę i niedowierzanie.
          - Ostrzegałem. – Skwitowałem jego starania i wystrzeliłem. Pocisk przeszył jego mostek i pociągnął mężczyznę na błotnistą ziemię. Marshall padł, a ja podszedłem na pewien dystans do niego i rzuciłem w niego łuskami po jego nabojach, które wystrzeliłem i zebrałem, gdy opracowywałem plan ataku. – A tak przy okazji zapomniałem dać Ci naboi.
Widząc agonię Przemytnika i krew wypływającą z jego ust krzyknąłem do pozostałych:
          - Chłopaki! Misja wykonana. Zapakować rannych i pozostawić po sobie tylko takie ślady, jakie zostawiliby Przemytnicy. Zwijamy się stąd, tylko nie jechać od razu do nas. Zostawimy ciężarówki koło ich granicy i gdy zaczną się negocjacje, to po nie wrócimy.
***
          Później, gdy już przyjechałem, zdałem relację i miałem trochę czasu samotności w mojej kwaterze, usłyszałem pukanie do drzwi. Nie zdążyłem odpowiedzieć, gdy drzwi się otworzyły, a w nich stanął Evans.
- Trip i Sakura zwołują zebranie sojuszu. Ma im towarzyszyć jakiś specjalista, a ja mam do nich jechać. Chcę, żebyś to ty był moim specjalistą w tej sprawie, tylko najpierw się umyj. Zapach bitwy pozostaje jeszcze przez kilka godzin.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz