poniedziałek, 29 października 2018

Od Clancy'ego cd. (fabularnie sprzed wojny)

~3 grudnia 2019 roku~
O 1.59 samochód zatrzymał się z sędziwym westchnięciem na poboczu. Dwie osoby opuściły pojazd i zatrzymały się przed nim. Po chwili milczenia zbliżyli się do siebie i wymienili kilka gorących pocałunków. Osoba z długimi włosami odeszła w kierunku przeciwnym do tego, z którego przyjechali, zostawiając drugą samą na długie godziny.
Śnieg padał pomimo wszystko.
~~~
Przypadkowa osoba tak opisałaby to całe zdarzenie. Tak ważny moment w życiu jednego człowieka dla innego zmieści się w dwóch zdaniach.
Owszem, wybrałem się na przejażdżkę po okolicy w jedną z najzimniejszych, grudniowych nocy. Dokładnie minutę przed drugą zatrzymałem się na jednym z punktów widokowych rozmieszczonych wzdłuż drogi w przekonaniu, iż z właśnie tej perspektywy widok powinien być najlepszy.
Owszem, nie odwiozłem spotkanej wcześniej dziewczyny do miasta. Sama nie mogła zdecydować, czy właściwie chce tam wracać, czy nie, więc wybrałem za nią. W efekcie twierdzę, że była to słuszna decyzja i zyskałem tym jej wdzięczność.
Nie, nigdy nie zapadło milczenie. Nieznajoma z jakiegoś powodu w każdej chwili czuła się przy mnie na tyle komfortowo, by wyznać mi kolejny, mało ciekawy fakt ze swojego życia. Nie odpowiadałem, ale słuchałem i w razie pytania rzucałem żart albo potakiwałem jak grzeczny pies. Myślami byłem w alternatywnym świecie, w którym nie zabrałem na przejażdżkę nowym Chevroletem przypadkowo spotkanej nieznajomej, a wróciłem do domu, sparzyłem język gorącą kawą i przespałem kilka godzin do świtu w swoim łóżku. Wizja była przyjemna, jednak nie tak pociągająca, jak rzeczywistość, w której wsłuchiwałem się, jak to pies dziewczyny połknął żabę, a potem zwrócił ją w całości na wycieraczkę.
Owszem, opuściliśmy ogrzane auto na rzecz mrozu i całkowitego braku widoczności, co jak potem się okazało nie było do końca prawdą. Widzieliśmy miasto w oddali, a sam widok wart był tej półtoragodzinnej jazdy i wsłuchiwania się w świąteczne melodie płynące z radia. Majaczące w oddali zarysy budynków wyższych i niższych, światła w pewnych miejscach palące się bez przerwy, w innych w ogóle - wszystko to wydawało się takie małe z tej odległości. Każda droga i każdy pojazd poruszający się w tym labiryncie z tej perspektywy znaczyły tyle, co mrówki biegające pomiędzy stopami. Moja ciemnowłosa towarzyszka kończyła opowiadać kolejną historię z dawno nieżyjącym już psem w roli głównej, podczas kiedy ja oparłem się o stary płot oddzielający nas od przepaści.
– Pożyczyłabyś moje auto, gdybym w tej chwili razem z tym płotem ześlizgnął się w dół?
– Szczerze? – podeszła bliżej i zerknęła w dół. Chwilę oceniała sytuację, po czym odparła tym samym, spokojnym tonem, którym opowiadała o martwym psie – Tak. Masz bardzo ładne auto i małe szanse na przeżycie po takim upadku. No i zostawiłeś w środku klucze. – Posłała mi uśmiech i zwróciła swój wzrok na miasto, w którym życie toczyło się tak samo, jak wczoraj i tak samo, jak będzie toczyć się jutro. 
Moje dzisiaj było inne, inne od zeszłorocznego dzisiaj i inne od przyszłorocznego dzisiaj. Zmieniłem tegoroczne dzisiaj, całując nieznajomą, zmieniłem je na wiele innych, mniej ciekawych sposobów tak samo, jak dziewczyna zmieniła moje jutro, mówiąc mi, że umiera. Powiedziała to z uśmiechem, do końca nie pozwalając wszechobecnej w jej sercu pustce przejąć kontroli nad tym, jak postrzega ją ktoś stojący tuż przed nią. Oczy, jak i twarz pozostały pełne życia, energiczne i gotowe do działania, podczas gdy dusza topiła się w żółci, która wypływała z jej wnętrza.
Opierając się o trzeszczący płot, obserwowałem oddalającą się sylwetkę, dopóki całkiem nie zlała się w jedność z mrokiem. Miasto żyło swoim codziennym życiem. Mrówki wypełniały swoje obowiązki, gwiazdy zdobiły nocne niebo. Śnieg padał pomimo wszystko.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz