środa, 27 czerwca 2018

Od Lisbeth c.d. Darnele "Let's become a bit rich"

Przygotowałam pistolet, nie wiedziałam czy ten człowiek mimo wszystko się na nas zaraz nie rzuci. Czy to nie jest żaden podstęp? 
- Wiecie pewnie gdzie jest ogród botaniczny. Zaraz obok niego stoi czteropiętrowy blok. Wejścia przez klatki są zaryglowane ale obok jednego z nich pod numerem 3... - Wziął głęboki wdech zatęchłego powietrza. - ...jest wybite okno piwniczne. Musicie tam przejść, tak dostaniecie się do piwnicy. Dalej jak znajdziecie schowek pod numerem 16, musicie go otworzyć....tym kluczem. - Wygrzebał niezdarnie z kieszeni stary klucz i podał mi go. - W deskach znajduje się otwór i tam schowane są rzeczy... mogłem go przykryć czymś, nie pamiętam... - Mężczyzna zrobił się jeszcze bardziej blady, a jego ręce i ciało zaczęły wchodzić w niebezpieczne drgawki. Spojrzałam na towarzyszkę pytającym wzrokiem. Czy zdążyła wszystko zapisać?
- Tak mam wszystko. - Odpowiedziała jakby czytając mi w myślach.
- Zapewne możemy spodziewać się tam wielu potworów, pamiętasz co tam możemy zastać?- Zapytałam zerkając niepewnie w jego stronę. Będąc cały czas w gotowości, dłoń spokojnie spoczywała na spuście pistoletu wycelowanego w głowę tego prawie jeszcze człowieka.
- Ahaha... no tak. - Zakaszlał śliną która wyleciała mu z ust. - Dużooo takich jaak... - Przerwał, ponieważ jego ciało wygięło się w nienaturalny sposób i zarzuciło tym samym, jego głową w tył. Do uszu kobiet doszedł nieprzyjemny dźwięk gruchotu kości i gardłowych jęków. Odskoczyłam od niego jak poparzona zasłaniając ręką towarzyszkę. Chyba już więcej nie pogada. Strzeliłam mu prosto w głowę. Mózg i krew wylądowały na ścianie za nim, a ciało jeszcze w rozpaczliwych odruchach pośmiertnych opadło na ziemię.
- Zbierajmy się stąd, zanim zwierzyna wyczuje zapach świeżej krwi. - Powiedziała Darlene chowając notatki. Ruszyłam za nią w stronę wyjścia ze szpitala.
- Myślisz, że ten koleś nie blefował? - Zapytałam, wciąż rozważając możliwość pułapki z jego strony.
- Nie wiem, po co miałby nas kłamać skoro i tak wiedział, że umrze. - Wzruszyła ramionami przestępując przez spory kawałek gruzu i tynku. - Chociaż nie wiadomo do jakiego obozu należał, na jego kurtce nie dojrzałam żadnej odznaki...
- Ja też. - Przyznałam, koleś był tak brudny i zabazgrany krwią, że ciężko było cokolwiek zobaczyć. A dotykanie go i przeszukiwanie to praktycznie wyrok śmierci. Przeżyjemy i bez tych informacji. - ...ale w ogrodzie botanicznym nie stacjonuje żaden obóz, raczej nikt się tam nie zapuszcza. Zombie to najlepsze co tam spotkamy, słyszałam że są tam stada wściekłych zmutowanych psów i gorszych...- Postanowiłam podzielić się z nią historyjkami których można posłuchać w podziemiach metra. Może do niej też dotarły te barwne legendy, a potworach wielkich jak drzewa. Albo czegoś na kształt ludzi bez oczu mieszkających w ciemnych piwnicach.
- Brzmi zachęcająco.
- Bardzo, jeśli lubisz się babrać w gównie. Ale myślę, że to co tam znajdziemy jest tego wartę. Koleś mógł tam ukryć dużo ważniejsze rzeczy niż pamiętał. No i sama piwnica, można przeszukać nie tylko jeden schowek. - Dziewczyna pokiwała głową ale było widać, że jeszcze analizuje całą sytuację.
- Tak się zastanawiam, że to nawet nie jest tak bardzo daleko stąd. Ale nie wiem czy jest sens wyruszać dzisiaj, zbliża się wieczór. Wędrówka w ciemnościach to nie jest dobry pomysł. W najlepszym wypadku dotrzemy tam po zmroku. - Powiedziała zatrzymując się przed wyjściem ze szpitala. Słońce kończyło swoją wędrówkę po niebie, chowając się leniwie za szarymi budynkami. No nie taka głupia ta dziewczyna, może się z nią nie zabiję. Spojrzałam w niebo, które ciemniało stopniowo z każdą chwilą i przybierało barwę purpuru i czerwieni. Nawet to zasyfione miasto o tej porze miało znośny widok. Ktoś mógłby nawet pokusić się o stwierdzenie, że jest ładny.
- Powinniśmy gdzieś przenocować i wyruszyć o świcie. Tak będzie najbezpieczniej... powiedzmy, że najbezpieczniej. - Nocowanie nie w obozie wiąże się z tym, że między innymi nie można się czuć w żadnym stopniu bezpiecznie. Trzeba znaleźć takie miejsce gdzie zombie ani inne kochane zwierzaczki nie dadzą rady się dobić. Wiedziałam, że ciężko będzie o takie miejsce. - Może w szkole? - Zapytałam.
- Nie wiem jak tam aktualnie wygląda sytuacja ale brzmi to chyba najrozsądniej. Są tam małe pokoje bez okien coś jak pomieszczenia na miotły czy inne pierdoły. Tam raczej nic nas nie dopadnie. - Pokiwałam jej głową i ruszyłyśmy. Właściwie droga to był krótki spacer, budynek niegdyś szkoły, a teraz stosu połamanych ławek i regałów mieścił się dość nie daleko. Gdy dotarłyśmy już na miejsce znalazłyśmy pomieszczenie o którym była mowa. Z tą różnicą, że było one wyczyszczone co do jednego przedmiotu jaki mógł się w nim znajdować. Ściągnęłam plecak i usiadłam na ziemi otulając się kurtką. Noc powoli stawała się odczuwalna, temperatura spadła, a zimne mury budynku robiły swoje. Moja towarzyszka usiadła na przeciwko mnie. Teraz w sumie mogłam się jej na spokojnie przyjrzeć. Nie wyglądała na kogoś kto z chęcią będzie mordować zombie, ani kogokolwiek. Miała bardzo łagodny wyraz twarzy, nie było na nim widać rozgoryczenia czy zawiści. Tacy jak ona, szybko umierają. Czasami zastanawiałam się skąd w niektórych ludziach w tych czasach jeszcze tyle dobra...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz