niedziela, 10 czerwca 2018

Od Darlene c.d. Lisbeth "Let's become a bit rich"

Nie wiedziałam, że mam towarzystwo. Chodziłam po szpitalu już jakieś pół godziny, ale dopiero dotarłam w tę jego część. Ciche szuranie i szelest dobiegały z pomieszczenia na końcu korytarza. Ostrożnie, żeby nie wdepnąć we wszechobecne szkło i śmieci po co dewastować, i tak wszystko jest zepsute apokalipsą zbliżyłam się. Poruszenie wewnątrz zamarło, jakby ktoś lub coś zaczęło nasłuchiwać. Właśnie, co, jeśli to nie człowiek? Lub człowiek, ale wrogi? Poczekałam chwilę w bezruchu, po czym błyskawicznie wysunęłam pistolet z kabury, przeładowałam i otworzyłam drzwi, namierzając potencjalnego napastnika. We mnie również wycelowano lufę, na której końcu stała młoda dziewczyna o jasnych, prawie białych włosach. Nie wyglądała na zaskoczoną moim wtargnięciem, ale patrzyła skupionym, nieufnym wzrokiem.
- Nie mam złych zamiarów - rzuciłam.
- Więc mierzenie z broni to forma powitania?
- Takie mamy czasy. Nie wiedziałam, co się tu czai. Jestem Darlene.
- Lisbeth - opuściłyśmy broń i uścisnęła wyciągniętą przeze mnie rękę. - Skoro sobie wyjaśniłyśmy, to na mnie już pora.
- Może ci pomóc? Pracuję w obozowym szpitalu, poza tym.... - zaproponowałam, widząc, że nowa znajoma dość mocno utyka, jednak ona mi przerwała.
- Dzięki, dam sobie radę.
- Myślisz, że jak jesteśmy z innych obozów, to od razu chcę ci coś zrobić? Przecież wiadomo, że samemu nie jest dobrze opatrywać, a zanim dojdziesz w ten sposób do swoich, miną wieki.
Dziewczyna odwróciła się i przystanęła w zastanowieniu. Po chwili skinęła głową. Przeszłyśmy w miejsce, gdzie było jaśniej. Lisbeth przysiadła na łóżku szpitalnym i oparła nogę na stołku. Ze znalezionych przez nas obie fantów zebrałyśmy całkiem dobry zestaw. Przez cały czas patrzyła mi na ręce, jakby faktycznie spodziewała się ataku. Spytałam, co się stało, że została ranna, jednak Lis ewidentnie nie miała zamiaru się tym dzielić. Nie drążyłam tematu, w końcu też nie opowiadałabym wszystkiego poznanej przed chwilą osobie.
Gdy wyszłyśmy z sali, do naszych uszu dobiegło echo dziwnych dźwięków. Kolejny gość? No nieźle.
- Jakby coś wyło, tylko co to może być? - towarzyszka tylko pokręciła głową. - Lepiej to sprawdzić - uznałam.
- W jakim celu? I tak wychodzimy.
- Ja... Hm, właściwie to nie znalazłam tego, co było celem przyjścia tutaj. Wolę sprawdzić co grasuje. Poza tym, co jeśli jest to zombie i wkrótce człowiek w potrzebie, może ranny, przyjdzie tu i zostanie zeżarty? Może i ty tu jeszcze zajrzysz.
Lisbeth westchnęła i z niechęcią przyznała mi rację. Powoli ruszyłyśmy, starając się zlokalizować źródło hałasów. Było to niedaleko, w innej sali szpitalnej. Przez przeszklone drzwi widziałyśmy tylko, że ktoś siedzi pomiędzy łóżkami. Weszłyśmy do sali, mierząc do niego z broni i rozglądając się, czy nie ma tu nikogo innego. Nie zombie. Mężczyzna śmiał się histerycznie. Odruchowo cofnęłam się, gdy do moich nozdrzy dotarł silny zapach krwi. O ile udaje mi się nie oddychać nosem, gdy zajmuję się pracą, o tyle tutaj wzięło mnie z zaskoczenia. Lisbeth zerknęła na mnie nieco zdezorientowana.
- Wszystko okej. - rzuciłam.
- Jasne! Wszystko okej! - powtórzył głośno mężczyzna. Jego prawe przedramię było całe we krwi, która sączyła się z dwóch mocno spapranych nakłuć. W lewej dłoni ściskał dużą strzykawkę. Zanosił się ni to szlochem, ni to chichotem, wydawał się być pijany. Miał na oko coś ponad trzydziestkę, może czterdziestkę, wyglądał na takiego, który nawet po wojnie nie stronił od treningów i zapewne uchodził za przystojnego, jednak jego oczy były podkrążone, czarne włosy mokre od potu i w nieładzie, w dodatku był blady jak kreda, zapewne z powodu utraty krwi.
- Zabierzmy mu to. - rzuciła Lis. Schowałyśmy broń i walcząc z mdłościami podeszłam wraz z nią do rannego.
- Nie! nie zbliżać się! Nie dot... tykajcie mnie, nie! - zakrzyknął, przechodząc w śmiech i zaczął wymachiwać strzykawką - odsuńcie się, dziewczynki i słuchajcie, hehe. No, tak lepiej - uspokoił się - Jestem frajerem, wiecie? Walczyłem i żyłem i... Było dobrze, całkiem się ustawiłem. Wystawili mnie, wiecie? - parsknął - Kumple. Zostawili na pastwę trupów, hehe. I co, że, hehe, u d a ł o mi się, jak tak naprawdę przegrałem? - tu westchnął i na chwilę zamilkł, po czym kontynuował, już bez wesołości - Pogryzły mnie te cholerne zombie... Jestem martwy, rozumiecie? - Skrzywiłam się. A jakbym go jednak dotknęła? Jakby mnie zaraził tym przez krew? - Nadal żyję i... jeszcze jestem sobą, ale to mnie trawi. Wiem że niedługo będę gnijącym trupem. Ale dobrze, że tu przyszłyście. Tak... mam dla was propozycję nie do odrzucenia. Słuchacie?
- Jaka to propozycja? - spytała beznamiętnie Lis. Udaje obojętność, czy sytuacja tego człowieka w ogóle jej nie rusza?
- Mam... Miałem zapasy. Kilka skrzynek towaru. Dam wam wskazówki jak dotrzeć. Słodycze, konserwy - takie, których już chyba nigdzie nie ma. I trochę innych fantów. Skarby. Ja już nie potrzebuję. Tylko w zamian... W zamian mnie zabijecie. - uniósł rękę w geście uciszenia, spodziewając się odmowy - Ja i tak umrę, właśnie umieram. Chciałbym tylko, żebyście mnie dobiły, żebym nie musiał zmieniać się w zombie. Tylko tyle. Proszę.
Zabić człowieka na życzenie? Ale właśnie się wykrwawia, on i tak się zabije. Ma rację. Możemy zaczekać, aż zmieni się w zombie, zombie można zabić, bo to już nie będzie on. Spojrzałyśmy po sobie z Lisbeth.
- W porządku - powiedziałam, ona również przystała na "deal".
- Więc znajdźcie coś, żeby zapisać, chyba, że macie dobrą pamięć. Tylko... szybko. Trochę mi już słabo...
Wyciągnęłam z plecaka notatnik.



<Lisie? Wybacz, że tak długo musiałaś czekać.>


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz