- Nie oddawaj mnie - powiedział nagle młodszy co wyrwało mnie z chwilowych zamyśleń oraz bardzo zdziwiło, ponieważ nigdy nie wspomniałem mu o czymś takim. Jestem z typów ludzi co jeśli coś zrobią to nie odpuszczają tak łatwo jak co niektórzy. Zrobiłeś dziecko? Weź za nie odpowiedzialność i je należycie wychowaj, a nie uciekasz z podkulonym ogonem zostawiając je gdzieś na pewną śmierć.
- Nie oddam cię nigdy skarbie... Jesteś moim synkiem i mam na to liczne dowody - stwierdziłem bez wahania przyciskając go nieco mocniej do swojej piersi aby się tak nie bał. Czułem jak drży, ale po raz pierwszy od bardzo dawna nie byłem w stanie określić czy to przez strach czy też zimno, które nie miało miłosierdzia dla wszystkich istot żywych.
- Wszyscy mówią, że kłamię - zapłakał cicho - Mówią, że nie jestem twój... Jestem głupi... dostałem minusa na lekcji... Wszyscy się ze mnie śmieją i mnie obgadują... Nikt mnie nie lubi...- szlochał mi na ramieniu nie mając zamiaru puścić mojego płaszcza. Nie byłem w stanie się na niego gniewać, gdyż sam przeżyłem w szkole praktycznie to samo. Ciągłe śmiechy, zabieranie mi książek, zeszytów... Obgadywanie lub brak akceptacji zawsze był na porządku dziennym. Dopiero jak zaadoptowali mnie moi prawdziwi rodzice wszystko zaczęło z czasem ustawać. Tata zawsze mnie bronił i wspierał w trudnych decyzjach, które z czasem musiałem podjąć, ale nie zawsze mi to pomagało. Nie upadłem jedynie dlatego, że moim rodzicom na prawdę na mnie zależało. Nigdy nie pozwolili mi się zabić, głodzić, rezygnować z marzeń. Praktycznie ani razu mnie nie uderzyli ani nie zwyzywali do łez. Starałem się być człowiekiem rozumiejącym swe błędy więc zwykle gdy w domu działo się coś niedobrego, wiążąc ze sobą odpowiednie fakty brałem to wszystko na siebie. Kiedy mam własne dzieci teraz wiem, że muszę okazać im tyle miłości i dobroci co moi rodzice kiedyś mi. Gniew w takich sytuacjach nigdy nie pomoże... Jedyne co zadziała to tylko wyrozumiałość, wytrwałość i pomoc niesiona z dobrymi intencjami.
- Ciiii spokojnie.... Nie gniewam się na ciebie mały... Sam w twoim wieku łapałem dużo minusów na lekcjach. To nie twoja wina, że czegoś nie wiesz - wyszeptałem mu do ucha, głaszcząc go w tym samym czasie uspokajająco po plecach.
- Ty czegoś nie wiedziałeś? - zdziwił się przecierając sobie lekko oczy rękawem. Wiedząc, że da to mało, wyciągnąłem z kieszeni spodni chusteczkę, którą delikatnie pozbyłem się resztek jego łez.
- Tak, dopiero z czasem nabiera się do czegoś wprawy i się coś zapamiętuje. Doszedłeś później do klasy więc to nie twoja wina, że nie wiedziałeś jakiejś tam rzeczy- stwierdziłem czochrając go po głowie - Chodźmy... Zjemy jakiś obiadek - dopowiedziałem rozglądając się po małym pomieszczeniu w nadziei, iż znajdę stąd jakąś drogę wyjścia.
- Ty czegoś nie wiedziałeś? - zdziwił się przecierając sobie lekko oczy rękawem. Wiedząc, że da to mało, wyciągnąłem z kieszeni spodni chusteczkę, którą delikatnie pozbyłem się resztek jego łez.
- Tak, dopiero z czasem nabiera się do czegoś wprawy i się coś zapamiętuje. Doszedłeś później do klasy więc to nie twoja wina, że nie wiedziałeś jakiejś tam rzeczy- stwierdziłem czochrając go po głowie - Chodźmy... Zjemy jakiś obiadek - dopowiedziałem rozglądając się po małym pomieszczeniu w nadziei, iż znajdę stąd jakąś drogę wyjścia.
*******
Minął miesiąc... Brajan był w strasznym stanie psychicznym dlatego byłem zmuszony zapisać go do jakiegoś psychologa, żeby aż tak bardzo nie cierpiał. Na szczęście w mojej rodzinie jednego mamy więc nie musiałem się jakoś umawiać na godziny, ponieważ Reker ma praktycznie zawsze dla niego czas. Od pierwszej wizyty zaobserwowałem u niego dużą poprawę. Więcej się uśmiecha, śmieje... Jest go wszędzie pełno i w końcu jest radosny. Z tego co mi wiadomo to znalazł sobie nawet jakiś kolegów. Siedziałem z nim właśnie w moim gabinecie gdzie robiliśmy razem projekt na lekcje. Chodziło głównie o to aby na plakacie przedstawić wszystkie odznaczenia obozowe różnych obozów. Miałem ich dość dużo... Cóż... Kiedyś wycinaliśmy ich pełno z mundurów wroga, a przeważnie robili to snajperzy, żeby potwierdzić zabicie swojego celu.
- A to jest od Duchów... Złoty orzeł oznacza dowódcę drużyny - rzekłem podając mu naszywkę delikatnie do ręki aby nic się nie pogniotło.
- Ładna - rzekł zadowolony oglądając ją uważnie - Przykleić ją? - zapytał wskazując na ogromną kartkę gdzie wszystko rozplanowaliśmy.
- Tak - uśmiechnąłem się dając mu na to zgodę - Tak w ogóle to już wiesz kim chciałbyś być kiedy dorośniesz? Nie chce ci nic narzucać... Chcę, żeby był to twój wybór mały - odezwałem się po chwili przecierając lekko oko.
<Brajan? :3>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz