wtorek, 27 marca 2018

Od Kiasa "Urodziny"

Nadeszła wiosna, a co za tym idzie nadszedł i przeklęty marzec, w którym zaczynałem wkraczać w swoje dwudzieste dziewiąte urodziny. Zamiast się cieszyć, iż udało mi się przetrwać o rok dłużej w tym przeklętym świecie, czułem się coraz bardziej stary co ani trochę mnie nie pocieszało. Jak zwykle wstałem o szóstej rano całując przy tym również swoją ukochaną Alice w policzek. Moja narzeczona zamruczała na ten gest niczym kocica oraz nie zwracając na mnie większej uwagi, poszła odpoczywać w błogim śnie przez kolejne godziny. Wiedząc, że teraz nic tu po mnie, przebrałem się z prędkością światła w swój szpiegowski płaszcz i nie czekając już dłużej, powolnym krokiem opuściłem pomieszczenie zaczynając kierować się na stołówkę, gdzie niezauważalnie porwałem jedną z suchych bułek. Nie chcąc narażać się na wzrok innych ludzi, postanowiłem przemieścić się do górnych, niezamieszkałych jeszcze przez nikogo pokoi, które stety bądź niestety nadal były w rozsypce. Z tego co widziałem za oknem, Hunter ganiał się wraz z innymi psowatymi co wyglądało z góry bardzo komicznie. Cóż... Nie zawsze przecież widzi się zmutowanego wilczaka obchodzącego się z ogromną delikatnością w stosunku do swoich normalnych krewnych. Ma dzisiaj dużo energii - stwierdziłem wyglądając ukradkiem za szybę, która nie była aż taka brudna. Z chęcią popatrzył bym na niego ciut dłużej, lecz burczenie w brzuchu, które po chwili przewróciło mi świadomość, samo zmusiło mnie abym usiadł oraz zajął się konsumowaniem swojego prowiantu. Wgryzając się w smaczne pieczywo zacząłem coraz bardziej myśleć o dniu, który dzisiaj przypadał. Wiedziałem, iż nikt nie będzie o tym pamiętał, ale zawsze by było miło usłyszeć te dwa głupie słowa... "Wszystkiego najlepszego". Kiedy ja to ostatnio słyszałem? Jak miałem pięć lat? Może cztery. Drake i Rachel rzadko kiedy dobrze się mną zajmowali, lecz kiedy raz na jakiś czas coś strzeliło im do głowy, było całkiem miło i przyjemnie. Pamiętam pierwsze lody truskawkowe jakich dane mi było spróbować, nie zapominając również o cytrynowym torcie, który po mimo swojej nazwy był na prawdę przepyszny! Szkoda, że już później nigdy go nie skosztowałem... Zresztą co było to było... Trzeba się skupić na teraźniejszości i przyszłości, bo jak tak dalej będzie to chyba łeb mi w końcu pęknie. Po posiłku udałem się na co środowy obchód północnej części terenów. Dzięki zanikającemu śniegowi, poruszało mi się już dużo łatwiej. Nie trzeba było już aż tak dużo myśleć jak rozstawić swój ciężar ciała by nie zapaść się pod siebie. Eh... Jak ja nienawidziłem tych porannych albo nocnych pryszniców pod grubą warstwą białego puchu. W sumie to sam się dziwię, że w tedy ani razu nie zachorowałem! Może to przez wzmocnioną odporność? Możliwe, bardzo możliwe.
Przechadzając się ziemiami obozu Śmierci, już po kilku minutach natknąłem się na nieumarłe trupy, które po śnie zimowym nie wiedziały co ze sobą zrobić. Chcąc się ich jak najszybciej pozbyć, wyjąłem ze swojej kieszeni kilka noży do rzucania, którymi natychmiastowo wycelowałem w ich puste łby, które po trafieniu rozleciały się na kilkanaście maleńkich kawałków, pozbawiając tym samym te zielone pokraki po raz kolejny życia. Wiedząc, że nie mam już tutaj nic do zwiedzania, wróciłem z powrotem do ratusza, lecz niestety w moim mieszkaniu nie było ani Alice, ani mojej maleńkiej córeczki. Co jest? - przeszło mi przez myśl, gdyż zwykle moja ukochana aż tak wcześnie nie wstawała. Od razu zacząłem przeszukiwać wszystkie pokoje, włącznie z łazienką w nadziei, iż je tutaj odnajdę, lecz tak się nie stało. Zdenerwowany już miałem wybiec je szukać, ale w tedy mój wzrok został przykuty przez małą karteczkę leżącą na moim biurku. Bez wahania chwyciłem ją w dłoń i zacząłem uważnie czytać, a raczej patrzeć na niezrozumiałe przeze mnie litery.
TSGCLHPLD VCTLHJSZVNLH
 Nie wiedząc co może oznaczać owy szyfr, zacząłem się nad nim głęboko zastanawiać. Z pewnością był on zaadresowany dla mnie dlatego nie zamierzałem od razu opuszczać tej sprawy. W końcu po dziesięciu minutach doszło do mnie, że to szyfr cezara, który udało mi się rozwiązać po następnych pięciu minutach. Zdezorientowany, ruszyłem szybko do podziemi tak jak nakazywała wiadomość i wierzcie mi lub nie, ale przeżyłem dość mały zawał kiedy wszyscy ukryci na dole wykrzyknęli radosne "Sto lat". Nie mogłem w to uwierzyć dość długo dlatego Mason musiał mną zdrowo potrząsnąć abym wrócił do rzeczywistości. Najdziwniejsze w tym wszystkim było jednak to, że był tutaj nawet mój wiecznie zapracowany ojciec Olivier! Cieszyłem się bardzo z jego przybycia, ale chyba jeszcze większa radość owładnęła mną gdy zobaczyłem tort cytrynowy z lat swojego szczeniactwa. To z pewnością był udany dzień... I zapamiętam go na bardzo, bardzo długo.

<Koniec. Szyfr cezara jest prawdziwy>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz