poniedziałek, 12 lutego 2018

Od Reker'a cd. Nick'a

Kiedy dotarliśmy do obozu, który zwał się Loups noirs co na nasz brzmiało Czarne wilki... Cóż każdy ma różne gusta jeśli chodzi o nazwy... U nas jest Śmierć a u nich Czarne Wilki! Pasi? Pasi! Jak na ludzi, którzy żyli w czasach apokalipsy nawet dobrze się tutaj rozlokowali. Mieli potrzebny sprzęt wojskowy, zaplecze medyczne, stajnie dla koni, ale jedyne czego im tak na prawdę brakowało to jakiegoś budynku gdzie mogliby mieszkać, bo sądząc po namiotach i kilku kamienicach to tu za ciekawie nie było zimą i jesienią.
- Nous allons vous conduire à notre chef. Tu veux probablement lui parler (Zaprowadzimy cie do naszego przywódcy. Pewnie chcesz z nim porozmawiać) - Zdecydował Fabio, który prowadził nas przez całą drogę do ich obozu. Był to mężczyzna po trzydziestce... Dość wysoki, wysportowany, o błękitnych oczach i brązowych włosach. Przypominał mi nieco Oliviera, ale jego głos i włosy mówiły mi, że to na pewno nie jego klon.
- La conversation nous sera utile(Rozmowa z pewnością się nam przyda) - stwierdziłem ze spokojem widząc jak Nick poszedł pałętać się między tymi swoimi lekarzami. Eh... Oby potem nie przybiegł do mnie z rykiem, że ktoś się z niego naśmiewa. Zresztą nie jestem jego niańką więc niech sobie sam głupek radzi! Ja wiecznie nadstawiać karku za niego nie będę. No ludzie on ma dziewiętnaście lat a zachowuje się jak trzy latek bez matki. Wracając jednak do tematu to gdy tylko przekroczyliśmy drzwi jakiegoś budynku moim oczom ukazał się dość długi korytarz, z ogromną ilością drzwi. Nikt z nas nie miał czelności się teraz odezwać, szliśmy równym korkiem w stronę południa aż w końcu Alvaro, czyli mój drugi towarzysz postanowił się zatrzymać. Spojrzał na wszystkich zebranych w znaczący sposób po czym cicho zapukał w dębową dechę by już po chwili usłyszeć francuskie "Entret" co oznaczało "wejdź".
- Boss, vous avez un visiteur(Szefie ma pan gościa) - powiadomił nieznajomego nasz nawigator po czym wepchnął mnie do środka pod samo oblicze jakiegoś czterdziestolatka. Nie wydawał się być groźnym w stosunku do mnie, lecz i tak zachowywałem należytą czujność przebywając z nim sam na sam. Cóż, postawiono przede mną bardzo ważne zadanie więc nie mogłem nikogo zawieźć, a co najgorsze pokłócić nasze dwa światy jeszcze w czasie apokalipsy.
- Qui es-tu jeune?(Kim jesteś młodzieńcze?) - zapytał przyglądając mi się z ogromnym zainteresowaniem dlatego ściągnąłem maskę na szyję by nie wyglądać aż na takiego wrogiego typa.
- Reker Logan Blackfrey du camp Śmierć - odpowiedziałem na jednym tchu co bardzo zdziwiło przywódcę Wilków - Je suis américain, nous sommes venus ici pour déterminer la situation(Jestem Amerykaninem, przebyliśmy tutaj by ocenić sytuację w innym kraju) - dopowiedziałem jeszcze by nieco rozjaśnić co tu yak właściwie robię.
- Un Américain en France?(Amerykanin we Francji?) - zainteresował się bardzo wstając ze starego fotela - Nous vivons d'une manière ou d'une autre... Mais comment cela vous ressemble-t-il?(Jakoś żyjemy... Lecz jak wygląda to u was?) - postawił sprawę w innym świetle co mnie nieco zaskoczyło, ale ze spokojem zacząłem mu tłumaczyć o wszystkich sześciu, a raczej siedmiu głównych obozach, o przywódcach, dziwnych mutantach czy też częstotliwości ataków zombie. Czasami trudno było mi dobierać odpowiednie słowa, ale jakoś dawałem radę. Tak to już jest jak się przez długie lata nie używa języków obcych, lecz nie ma co narzekać - Je ressens quelque chose dont nous parlerons assez longtemps. Asseyez-vous et reposez (Coś czuję, że to będziemy dość długo rozmawiać. Usiądź i odpocznij) - rozkazał nagle, a ja nie chcąc się kłócić zrobiłem to co chciał.
****************
Minęło siedem godzin spędzonych na gadaniu z przywódcą  Loups noirs... Obgadaliśmy niemal każdy szczegół naszych dwóch światów. Okazało się, że Pan Vigneron zna mojego ojca, jak i znał Michaela i cieszył się, że dziad w końcu zdechł. Cóż... Sam dobrze wiedziałem po sobie jakim był skurwielem więc nie dziwiłem się, że wszyscy co go znali mają w sobie taką radość. Było już grubo po godzinie dwudziestej pierwszej. Wraz ze swoimi ludźmi mieliśmy zapewnione miejsce do spania tylko był problem gdzie oni się podziali. Dziękując Vignerowi za poświęcony czas poszedłem poszukać całej ekipy, która zapewne była rozrzucona po całym obozie. Obiecałem facetowi, że przyjdę jeszcze jutro z nim pogadać więc miałem nadzieję, iż chociaż tutaj porządnie się wyśpię. Całą czwórkę znalazłem niemal po pięciu minutach, lecz głupek Nick jak zwykle musiał się chować po kontach. Powiedziałem drużynie, w którym namiocie mamy nocować dlatego szybko się tam udali, najwidoczniej nie tylko ja byłem tutaj zmęczony. Przemieszczając się zwinni między żołnierzami Francuzów starałem się jak najszybciej znaleźć tą pokrakę, której na prawdę nigdzie nie było. W końcu jednak postanowiłem udać się do medyków by chociaż ich wypytać o tą niedojdę i wierzcie mi lub nie, bo trafiłem w sedno! Siedział tam pośród innych białokitlowców najebany jakimiś tanimi lekami z biedronki i się śmiał z nie wiadomo czego.
- Nick kurwa co ty sobie wyobrażasz? - warknąłem na niego od razu ustawiając go do pionu - Najebałeś się w cztery dupy i co sobie myślisz? - dodałem jeszcze wywlekając go z namiotu oraz ciągnąć w stronę naszego gdzie wszyscy obrzucili chłopaka wnerwionym spojrzeniem.
- Ja pierdole co on znowu zrobił? - burknął niezadowolony David zakrywając się kocem aż po same oczy.
- Cholera wie... Ja spadam na wartę. Nie mam zamiaru go niańczyć - fuknąłem posyłając dzieciakowi gniewne spojrzenie. Jak on kurwa mógł to zrobić za granicą?! Dlatego właśnie dzieciaczki powinny łazić spać po dobranocce a nie eksperymentować z narkotykami i alkoholem. Idiota - dodałem jeszcze w myślach drepcząc z powrotem do Vignerona, który przypisał mia pokój w ich siedzibie. Mając dość atrakcji na dziś, po prostu rzuciłem się na łóżko i wiedząc, że drzwi i okna są szczelnie pozamykane poszedłem spać zachowując należytą czujność.

<Nick? Schlałeś się i najebałeś! xd> 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz