W narkotykowym szale wleciałem do
pokoju trzaskając drewnianymi drzwiami o ścianę. Wszystko było tak pięknie
wyostrzone i pełne kolorów, lecz po chwili zaczęło blednąć i zdałem sobie
sprawę, że muszę ponownie się zaciągnąć. Pech chciał, że resztę tego
mocniejszego towaru - hybrydy Złotego i Szmaragdowego Pyłu, zostawiłem w tajnej
skrytce w mojej kwaterze - grubej skarpecie schowanej za łóżkiem.
- Co ty kurwa robisz? - spytała
spokojnie kobieta, która podniosła się nagle z łóżka. Jej brązowe loki oraz
nastoletnia twarz od razu stały się znajome.
To Blanca Alonzo. Znałem ją tylko z widzenia, ale jej obraz
utkwił w mojej głowie, więc jakby co wiedziałem o kim i w jakiej pozycji
opowiadali swoje fantazje erotyczne inne Demony, z którymi miałem okazję stać
na warcie. Tylko co ona robi w moim pokoju? Nieważne!
- Gdzie to kurwa jest? - pytałem
sam siebie pod nosem, gdy pełzałem po podłodze w poszukiwaniu zaginionej
skarpety. - Verdammt! - krzyczałem jak ranny łoś. - To już zaczyna przemijać!
- Słuchaj - wtrąciła spokojnie
Blanca. - Nie wiem kim jesteś, ani z jakiej nory wypełzłeś, ale masz stąd
wyjść.
Jej stoicki spokój zaczynał mnie denerwować. Wchodzi mi do
pokoju, traktuje go jak swój i jeszcze nalega, żebym to ja wyszedł. Ciekawe,
czy była tak spokojna, gdy bomby zaczęły spadać.
Na szczęście postanowiłem jej nie
słuchać i dalej kontynuowałem moje poszukiwania skacząc po kwaterze.
Przerzucałem i wywracałem dosłownie wszystko: ubrania, książki, szuflady z
komody, łóżko, a po skarpecie nie było nawet śladu. Punktem kulminacyjnym stał
się moment, gdy wywróciłem komodę. Wtedy zaczął się łamać stoicki spokój
Blanki.
- Słuchaj. - zaczęła z
zaciśniętymi zębami próbując udawać spokojną. - Nie wiem kim jesteś ale wasz
wypierdalać, bo o wszystkim dowie się Evans. Po tym rzuci Cię psom na pożarcie,
a ja będę z radością patrzeć na widok twoich zmasakrowanych zwłok.
- Stanik? - spytałem chwytając za
rączkę przypadkowy stanik. - Pamiętam, że z Rose pieprzyliśmy się tylko u niej!
- Oddawaj to! - Blanka nie wytrzymała i rzuciła się na mnie
chwytając za stanik. Oboje z nas szarpaliśmy za to ze wszystkich sił. Zaparłem
się nogami o podłoże, aby nie dać sobie go wyrwać.
Blanca pomimo swojej szczupłej
budowy okazała się bardzo silna. Po chwili próby sił zadałem sobie pytanie: Na
chuja ja w ogóle to trzymam? Popatrzyłem więc na zaciętość twarzy Blanki i
zaciskając zęby z wysiłku wycedziłem:
- Jak tak bardzo go chcesz, to masz!
Zwolniłem chwyt i ujrzałem jak
dziewczyna leci do tyłu, gdyż zapomniała się zaprzeć. Po chwili usłyszałem
głośne chrupnięcie, a narkotykowy szał zaczął się powoli rozmywać i wszystko
zaczęło wracać do szarej rzeczywistości.
Gdy znowu widziałem wszystko w
ciemnych, demonich barwach rozejrzałem się po pokoju. Po chwili realizacji
zdziwiłem się mówiąc:
- Aaa, bo to nie jest mój pokój! Entschuldigung Blanca.
Prześledziłem wzrokiem w poszukiwaniu kobiety i ujrzałem ją
na podłodze z głową wykręconą pod dziwnym kątem i powiększającą się kałużą
szkarłatu za jej głową.
Skierowałem wzrok trochę w górę,
a moim oczom ukazał się zakrwawiony kant wcześniej to przewróconego regału.
Zrobiłem zniesmaczoną minę i podsumowałem całą sytuację:
- Taa... To ona już tu tak była...
Wyszedłem szybko z pokoju i
skierowałem się przez przeciekający z sufitu demoni korytarz do gabintu Evansa.
Muszę mu opowiedzieć o tej sprawie i ją jakoś naprostować. Na szczęście nikt
mnie nie widział wychodzącego z pokoju Blanki, ani nie zwrócił uwagi na
krzyknięcia i szarpaninę wcześniej w jej wnętrzu. W końcu to obóz Demonów. Tu
krzyki nikogo nie dziwią.
Drzwi gabinetu Evans oczywiście
były zamknięte, a przed nim stali dwaj wartownicy. Z każdym kolejnym krokiem w
kierunku pomieszczenia dźwięki z jego wnętrza zaczęły się nasilać. Wszystko
wskazuje na to, że Evans na kogoś krzyczał. Nagle drzwi otworzyły się z hukiem
na zewnątrz prosto w jednego z wartowników. Rama walnęła go w czoło tak mocno,
że poleciał na podłogę, a drugi nawet się nie ruszył. Z wnętrza gabinetu Evansa
wymaszerowało kilka osób, każdy ze szkarłatnym napisem D.E.M.O.N.
- Banda jełopów! - żegnał ich
swoimi słowami Evans. - Chuj mnie obchodzi, że transportu bronił jakiś jebany
deadpool! Jak krwai to znaczy, że można go zabić!
Poczekałem chwilę, aby ochłonął i podszedłem do otwartych
drzwi. Drugi wartownik natychmiast zagrodził mi przejście. Stanąłem
wyprostowany i spytałem głośno:
- Herr Kommandant! Czy mogę wejść?
Usłyszałem głośno westchnienie i po chwili zawtórował
rozkaz:
- Przepuść go!
Wartownik pozwolił mi przejść i po chwili do moich nozdrzy
doleciał zapach goździków. Wszystko wskazuje na to, że Evans lubuje się w tym
zapachu.
- Usiąść. - rozkazał wskazując
otwartą ręką krzesło. - I zamknąć mi te jebane drzwi!
Usłyszałem za plecami dźwięk zamykanych drzwi i rozparłem
się na siedzeniu. Już miałem opowiedzieć Evansowi o całym incydencie, lecz
widząc jak gapi się na wyłożoną mapę stanu Nowy York na jego biurku i jedną
ręką mając cały czas zaciśniętą na jego włosach postanowiłem załagodzić obecną
sytuację.
- Szefie, wiem, że jestem tylko
pionkiem, ale niemiecka myśl techniczna jest przydatna do rozwiązywania problemów.
Każdych.
Na jego twarzy zatańczył na chwilę uśmiech i mruknął.
- Doceniam to Zussman, ale są sprawy, które przerastają
mnie, a co dopiero Ciebie.
- Jakie to sprawy? - nie ustępowałem.
- Naprawdę chcesz wiedzieć? Więc proszę bardzo. Mamy za mało
ludzi, aby podbijać pobliskie obozy i atakować transporty z zaopatrzeniem od
innych obozów. A poza tym nasze Demony są zbyt cenne. Do tego nachodzą mnie
pogłoski o jakimś stróżu prawa Deadpoolu, a nasi 'sojusznicy' z Trupów nie
wyściubiają nosa ze swojego skurwiałego metra i wysyłają nam pojedynczych ludzi
do pomocy. Sam nawet współpracowałeś z jednym z nich, jak się on nazywał?
Przypomniał mi się brunet w słonecznych okularach lubiący
palić cygara.
- Eron.
- Eron, Pieron, nieważne. Jesteśmy w czarnej dupie z naszymi
4 000 ludźmi. Po prostu chujnia z patatajnią. - podsumował.
Rzeczywiście sytuacja nie do pozazdroszczenia.
Trupy w odróżnieni od nas to indywidualiści. Każdy z nich działa na swoją rękę.
I to tutaj jest chyba problem. Brakuje im wspólnej sprawy, za którą mogliby
walczyć. Chyba wpadłem na pomysł:
- A jakby tak podwoić tę liczbę?
- Co masz na myśli? - podniósł swoją głowę Evans.
Uśmiechnąłem się
- O ile się dobrze orientuję i o ile księgi w naszych
archiwach nie kłamią to obóz Trupów wynosi 5 000 ludzi. Razem z naszymi będzie
to 9 000. W sam raz, aby podbić okoliczne obozy liczące od 1 000 do 1500 osób.
- Zgadza się, ale jak już mówiłem Trupy nie są skorzy
wysyłać małych grupek, a co dopiero wszystkich tam obecnych. Jak zamierzasz to
osiągnąć?
Złączyłem swoje palce w wieżę, a mój uśmiech powędrował od
ucha do ucha.
- Prowokacja. - odpowiedziałem krótko.
<cdn.>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz