- Oj brat, brat - westchnęła kręcąc głową na boki - Co ty byś beze mnie zrobił? - dodał jeszcze wracając do kontaktu wzrokowego.
- Pewnie bym umarł - zaśmiałem się cicho czując jak coś "gryzie" mnie w łopatkę więc pewnie rana była dość głęboka. Jak dobrze, że wujek kazał wprowadzić te szkolenia medyczne... Przynajmniej każdy żołnierz będzie chociaż trochę wiedział co robić w tedy gdy kolega albo koleżanka z drużyny zostanie ranna. Wcześniej to wszyscy panikowali i zostawiali takiego na pewną śmierć, ale teraz mam nadzieję, że już takie sytuacje się nie powtórzą.
- Zapewne - pstryknęła mnie w nos, za który momentalnie się złapałem jakby sprawdzając czy nadal jest na swoim miejscu.
- Ale jeszcze się mnie nie pozbędziesz młoda - stwierdziłem patrząc na taniec ognistych języków, które trawiły coraz bardziej drewno w ognisku. Gdy byłem młody nie sądziłem, że przyjdzie mi kiedyś siedzieć w opuszczonym budynku przy minus czterdziestu stopniach grzejąc się jak jakiś bezdomny.
- Bez takich! - prychnęła pacając mnie w ramię jak rozzłoszczone kocisko. Dzieciaki przez całą naszą rozmowę przyglądały nam się w zainteresowaniu oraz ciszy nie wiedząc jak na to wszystko mają zareagować. Byli nadal nieco przestraszeni nową sytuacją, ale w sumie to się im nie dziwie... W końcu przysłuchiwali się dialogowi nieznanych przez siebie ludzi, którzy na dodatek mieli przy sobie broń gotową w każdej chwili do wystrzału.
- Dobrze dobrze - pogłaskałem ją po głowie jak kotkę - Nie bójcie się dzieciaki... Jak nieco się uspokoi zaprowadzimy was do rodziców - wyznałem sprawdzając pogodę za oknem. Niestety śnieżyca nadal szalała, a ja nie zamierzałem puszczać się na taką głęboką wodę i to z niedoświadczonymi dzieciakami, które były łatwym łupem dla zombie oraz naszych wrogów, którzy tylko czaili się po nasze głowy.
- Na pewno? - zapytał chłopak, któremu nie tak dawno uratowaliśmy życie.
- Na pewno - mruknąłem w odpowiedzi przeciągając się niczym tygrys, ale uważałam nadal na ranne miejsce, które zostało opatrzone przez Tamarę. Znając życie to pewnie i tak szwy mi strzelą, ale wolę nieco przesunąć to wydarzenie. Wiecie... To trochę boli...
******
W opuszczonym budynku przesiedzieliśmy jeszcze godzinę aż w końcu wszystko ustało. Szybko się ogarnęliśmy oraz przejrzeliśmy teren by mieć pewność, że nikt nas teraz nie zaatakuje. Kiedy było o dziwo czysto postanowiliśmy wyruszyć w końcu w poszukiwaniu rodziny naszego rodzeństwa, lecz mieliśmy mały problem... Mianowicie chłopak jak i dziewczynka nie wiedzieli skąd są... Nawet nie wiedzieli jak rozpoznać to miejsce więc byliśmy w pewnego rodzaju dupie. Jak my znajdziemy ich rodziców skoro dzieciaki nie wiedzą gdzie iść - pomyślałem spoglądając w szarobiałe niebo, które świadczyło o tym, że śnieżyce nie są w planie przez najbliższe godziny. Miałem już wzdychać i proponować wrócenie z nimi do obozu, lecz w tedy na gałęzi łysego drzewa pojawił się czarny jak smoła kruk. Z początku przyglądał mi się głupkowato dlatego miałem zamiar go zignorować, lecz tylko gdy pokazał mi swoich skrzydłem wschód coś kazało mi pójść w tym kierunku.
- Idziemy na wschód - zdecydowałem patrząc we wskazanym przez zwierze kierunku.
- Dlaczego? - zdziwiła się nieco siostra nie wiedząc skąd nagle napadł mnie taki pomysł.
- Zwierz mi powiedział - uśmiechnąłem się delikatnie stawiając pierwszy krok w stronę już wiele razy przeze mnie wspominaną.
<Tamara? :3 Idziemy na wschód po wiesz kogo xdd>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz