środa, 24 stycznia 2018

Od Emmy cd. Erica

Nie wiedziałam co mam o tym wszystkim myśleć... Mój starszy brat z przypadku? To ja myślałam że jestem z przypadku zawsze. Domyślam się jak mógł się czuć... Nadal w sumie uważałam że ojciec mnie nie kocha tak jak jego i z resztą było to widać.... Był jego pierwszym dzieckiem a ja byłam zawsze ta nie ważna bo przecież zawsze krzyczał na mnie i na mamę. Nadal żałuję że m mam nie mogła poznać jednak prawdziwego powodu taty dla którego nas tak traktował wtedy... Może wtedy by jego awantury i kłotnie tak do serca nie brała. Wiele nieprzyjemnych i raniących słów wtedy że tak powiem rzucano. Choć ojciec mnie zranił i mamę to jednak zawsze jednak miałam tego jednego rodzica który się mną zajmował. Jak widać mój brat tego nie miał choć w zasadzie nie wiem co tam się działo. Ponoć dziecko ma większą więź z matką ale ja na tym się nie znam... Raczej nigdy nie będę chciała być matką bo to idiotyzm w tych czasach a poza tym nigdy żadnego bachora nie będę chcieć i koniec! Nie potrzebny mi problem na głowie.... Chcę przetrwać a ryczący bachor to jak zaproszenie zombie na kolację.
Wracając jednak do tematu, to spojrzałam na Erica i westchnęłam.
- A co ja niby mogę? Ja sama nie byłam chciana i planowana.... Nie wiem co mam robić... Ja nie umiem z nim rozmawiać - powiedziałam zalamana.
- Na pewno coś wymyślisz on teraz potrzebuje Twojego wsparcia - rzekł Eric głaszcząc karusa po głowie.
- Przecież on mnie unika... Nienawidzi mnie, a z resztą nie umiem rozmwisć z ludźmi. Chcialabym pomóc ale nie wiem jak... - westchnęłam cięźko ponownie.
- Nie szukaj wymówek tylko porozmawiaj z bratem - mruknął.
- No dobra już.... Nie unos się bo Ci naczyńka puszczą - mruknęłam pod nosem niezadowolona że na mnie naciska, a wtedy lekko mnie pacnął w ramię jakby chcąc się na mnie odegrać.
- Nie pięknij tu tylko leć za bratem bo kopa w tylek dostaniesz - rzekł na co wywróciłam oczami ale zaczęłam się kierować w stronę gdzie polazł mój starszy brat. No nie wiedziałam nawet jak zacząć rozmowę bo ja na prawdę nie potrafiłam rozmawiać z ludźmi a poza tym to życie w sierocińcu nie było proste. Stroniłam od ludzi i tak jest w dużej mierze do dziś. Oduczyłam się życia rodzinnego które i tak prawie nic nie trwało... On miał ojca kochanego ciągle, a ja swoją mamę miałam tylko przez chwilę po rozstaniu ojca z matką... Oczywiście że cierpiał co rozumiałam ale bałam się że palnę coś nieodpowiedniego co tylko bardziej go zaboli. Ja wiem że z moich wypowiedzi wynika to wszystko tak jakbym miała w dupe brata ale to nie prawda! Ja sama się po prostu bałam.... On wspaniały wojskowy a ja małolata która szkoły nawet nie ukończyła.... Eh... coraz bardziej myślę że nie powinnam się była urodzić. Ojciec ma syna z którego był zawsze dumny bo w końcu tak jak on wojskowy a poza tym przekaże nazwisko dalej. Byćmoże nawet gdybym się nie urodziła to mama i by żyła bo ta cholera by jej nie zabiła.
Szłam tak rozmyślając nad tym wszystkim aż nagle zobaczyłam swojego brata. No byliśmy w lesie i o tyle dobrze że nie było tu ludzi ale i tak poczułam jakby gula w gardle mi jakaś stanęła. Poczułam straszną tremę i w środku aż się cała trzęsłam. Kiedy byłam w sierocincu nikt mnie ne chciał... Mówili że taka brzydula i glupia dziewucha po stracie matki nie może być dobrym dzieckiem. A jak się dowiedzieli że jestem jeszcze wtedy chora na białaczkę, to tym bardziek nikt mnie nie chciał i nawet na mnie nie patrzyli bo nikt nie chciał chorego bachora który orawdopodobnie niedlugo zdechnie i trzeba będzie wydawać kasę na leczenie bezskuteczne a później na jego pogrzeb.
- W porządku wszytko? - spytałam cicho odzywając się w końcu i zauważyłam wtedy że na mnie patrzy jakbym się nagle wkradła w jego światek co z resztą było. I jeszcze to moje kretyńskie pytanie.... Ja to kurwa umoem zacząć rozmowę na prawdę!
- Tak.... - rzekł smutno - Nie przejmuj się mną... - rzekł jeszcze patrząc w śnieg.
- Nie kłam... - szepnęłam - Wiem o wszystkim - dodałam.
- Mówilem nie przejmuj się.... Masz rodzinę swoją teraz.... Ja zawsze bylem przybłędą więc moźesz sie cieszyć - mruknął ni to ze smutkiem, a ni to ze złością.
- Ale ja nie chciałam się nikomu wtryniać w źycie... - rzekłam cicho.
- Ojciec gada tylko o Tobie! Ja się nie liczę... Źyj sobie w eodzince szczęąliwej ja zejdę Ci z drogi - rzekł i nagle mnie wyminął i sobie poszedł do obozu a ja zostałam sama.
Znowu zniszczyłam komuś źycie... ale ja nie chciałam nikomu go psuć... Czemu znowu ja dostaję po głowie? Jak zwykle wszystko zepsułam...
Z oczu poleciało mi parę gorączych łez. Czego innego mogłam się spodziewać? Że rzucimy się sobie w ramiona jak dawno nie widzące się rozdzielone rodzeństwo? Głupota.... Poczulam znowu ten ból w sercu. Nie chciałam nikomu przeszkadzać czy też niszczyć źycia. Nie ma tu dla mnie miejsca...
Smutna zaczęłam iść dalej w busz. Chciałam w końcu nie utrudniać nikomu drogi do szczęścia. Wiedziałam że tylko ja byłam problemem. Mamy już nie ma... Tata woli jego, a ja usunę się bratu z drogi. Jak zniknę to będzie miał ojca dla siebie tylko. Żałuję że tylko obralam tą drogę że trafiłam do tego obozu. Gdyby nie to, to mogli by żyć razem dalej... W szczęściu...
Szłam coraz dalej i bylam pewna że nie chce już wracać do obozu. Przeszkadzałam tylko a poza tym moźe by ktoś mój sobie pokój wzięła osoba która bardziej by go potrzebowała. Jakiś człowiwk bardziej wartościowy niż ja, który przysłuży się obozowi a nie będzie tylko dla ozdoby. Tak bardzo mi brakowało mamy... Choć pewnie i jej później sprawiałam problemy bo przecież została samotną matką z bachorem. Nie wiem ile szłam ale zaszłam na pewno daleko. Szłam dzień i nieco noc. Było późno i zimno. W pewnym momencie nagle wpadłam do jakiegoś dołu i poczułam straszny ból w łydce i udzie. Poczułam że strzaskałam sobie kostkę a coś przyszpililo mnie do ziemi. Ból był paraliżujący i przerażający. Później usłyszalam szczęk zawiasów zardzewiałych i coś nade mną się zamknęło.
Nie wiedziałam co się dzieje... Jakoś zdołałam wyciągnąć małą latareczkę jaką przypinało się kiedyś do kluczy i ją włączyłam. Miałam ją jeszcze od mamy więc jej nigdy nie wyrzuciłam. Kiedy oświetlilam nieco pomoeszczenie zobaczylam że wpadłam do dołu pulapki... Dwie duźe płyty się zatrzasnęly na amen nad moją glową i uniemożliwialy wyjście. Do środka wpadlo wiele śniegu wraz ze mną kiedy tu wpadalam co sprawiało że bylo mi zimniej. Tym razem poświeciłam światłem na swoją nogęprawą. Ku mojemu przerażeniu była przebita na wylot w dwóch miejscach przez drewniane kołki, a druga noga byla skręcona w kostce. Nie mogłam sie ruszać i też nawet nie chciałam bo to powodowało tylko większy ból... Krew zalała mi nogę i zrobilo mi się strasznie zimno. Jaby nagle oblała mnie fala lodowatwj wody. Podniosłam nieci wyżej a raczej posłałam światło latarki dalej i wtedy myślałam że zawału dostanę!!! Serce naglne mi stanęło jakby na chwilę w miejscu a moim oczom ukazały się dwa szkietety ludzke... Wredy zrozumiałam że mam przerąbane. Widziałam ich broń leżącą obok nich i caly ekwipunek. Byli żołnoerzami i to dobrze wyszkolonymi i nie mogli się stąd wydostać we dwóch... Ja bylam sama... I nie mialam nic ze sobą prócz tej latarki która niedlugo mi sie rozladuje. Umrę tu -pomyślałam a wtedy latarka przestala działać...

< Eric? Xdd >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz