Misja była prosta.
Unieszkodliwić, dowiedzieć się co oni tutaj robią, zabić i okraść. Cóż...
drugie mi nie pykło, a ostatnie nie było moim rozkazem, ale dodałem je od
siebie. Możecie mnie nazwać "hieną cmentarną", ale do ogólnej liczby
zabitych przeze mnie osób tym razem byłem bardzo uprzejmy.
Spaliłem ich ciała, aby nie mogli
wrócić jako chodzące trupy. Dla mnie to największa oznaka dobroci jaką można
otrzymać w dzisiejszym świecie. Oczywiście w grę wchodzi też darmowy sex w
burdelu. Popyt na niego jest, a jaki! Tylko podaży nie ma...
Nie rozbierałem ich oczywiście do
rosołu, ale zdjąłem to co musiałem, aby pobrać zapasy. Na swoich ubraniach
mieli szare naszywki z symbolem biohazardu. Wszystko wskazywało na to, że byli
to Przemytnicy. Co oni tu robili? Może następnym razem zamiast strzelania
zacznę najpierw zadawać pytania.
Z ich tajemniczej misji pozostała
tylko karteczka z kilkoma słowami zapisanymi czarnym markerem: "Zebrać,
zabezpieczyć i dostarczyć do laboratorium: mandragora i aloes". Misję
naprawdę mieli szlachetną, tylko szkoda, że zapuścili się tak daleko od swojego
terenu.
Właśnie wracałem do katakumb
Niagara Falls, gdy usłyszałem wołanie, które przerodziło się w skowyt. Nie było
to jednak nawoływanie do walki, tylko zawodzenie. Po chwili poszukiwań
zlokalizowałem źródło dziwnych odgłosów. Była to drewniana chatka, która stała
samotnie obok popękanej i zarośniętej trawą drogi.
Poszedłem sprawdzić owe dźwięki.
Gdyby Evans dowiedział się, że przechodziłem obok potencjalnego zagrożenie do
obozu i nic z nim nie zrobiłem to najpewniej by mnie zajebał.
Gdy uchyliłem drzwi chatki
ujrzałem ruszające się prześcieradło. W pierwszej chwili zastanowiłem się, czy
nie postradałem wszystkich zmysłów, ale potem przypomniałem sobie, że żyję w
postapokaliptycznym, radioaktywnym świecie i ruszające się prześcieradła to
najmniejszy problem.
Nie mogłem się powstrzymać i
ściągnąłem prześcieradło, by dowiedzieć się co jest pod nim. Ku mojemu
zaskoczeniu był to wiercący się Rottweiler, który zaplątał się w wielką sieć.
Nie przesadzę z twierdzeniem, że była tak duża, że można by w niej niedźwiedzia
złapać.
Rottweiler też był ogromny. Nie
zdziwiłbym się, gdyby był zmutowany. Był koloru czarnego i miał brązowy pysk i
łapy. Taki typowy piesek, w którego paszczy zmieściłaby się cała moja niemiecka
głowa.
- Kogo my tu mamy. Einen Spion (Szpiega)! - zażartowałem
sobie
Psu nie spodobał się mój żart i zaczął nerwowo warczeć.
- Beruhige dich
bitte (Uspokój się). Po pijaku opowiadam lepsze kawały. - pies przestał
warczeć, teraz tylko z obnażonymi kłami patrzył na mnie. - Pewnie chciałbyś,
żebym cię uwolnił, co? - pies nie odpowiedział.
Popatrzyłem na niego i
stwierdziłem jedno. Dopóki stworzenie na tym świecie ma siłę, by polować, to
niech poluje albo zostanie upolowane, a nie ma zdechnąć z głodu w jakieś
siatce. Wyjątek od reguły oczywiście stanowią Ruscy.
- Gut (dobrze), ja cię uwolnię, a ty pobiegniesz do swojej
suki, zrobisz parę małych szczeniaczków i przy okazji nie użresz mi ręki.
Einverstanden (Zgoda)? - pies nie odpowiedział.
Westchnąłem i wyciągnąłem z
kieszeni Erikę - moje sztyletopodobne coś. Gdy zbliżyłem ją do psa zaczął
nerwowo warczeć, ale poczekałem tak długo, aby mógł się poczuć komfortowo i
poczuć, że nic złego mu pierwszy nie zrobię.
Zacząłem przecinać siatkę i przy okazji patrzyłem na moją
ręką, tak jakbym miał zaraz ją stracić. Po przecięciu więzów wstałem, a pies
Rottweiler mógł w końcu wstać na 4 łapy. Spojrzałem mu w oczy i powiedziałem:
- Teraz każdy z nas pójdzie w swoją stronę i nic drugiemu
nie urwie.
Pies tylko patrzył na mnie swoimi
dużymi oczami i wywalonym na zewnątrz językiem. Po chwili na mnie skoczył.
Skurwysyn. Ludziom ciężko jest zaufać, a co dopiero psu. Zasłoniłem twarz ręką,
aby nie miał dojścia do mojej twarzy, ani szyi, tylko jak już ugryzł moją rękę,
a ja drugą ręką macałem podłogę w poszukiwaniu Eriki.
Już zacisnąłem zęby i byłem
przygotowany by odczuć ból, gdy to się stało. Nic. Zamiast bólu poczułem jak
coś lepkiego, szorstkiego liże moją rękę. Wszystko wskazywało na to, że pies
zamiast mnie rozszarpać zaczął mnie.... lizać? Śmieszne to uczucie.
- Genau! Genau! (Wystarczy!
Wystarczy!) - mówiłem z uśmiechem na ustach, gdy nie przestawał mnie łaskotać
językiem - W niektórych miejscach mam skórę i nie chcę, żeby pachniał jakimś
dzikim psem. Co powiedzą o mnie dziwki w burdelu?
Łaskotki, dziwne uczucie. Tak
dawno już ich nie czułem...
Wstałem, schowałem wszystkie
bronie w przeznaczone na nie kabury i kontynuowałem monolog z psem:
- No. No i co? - patrzył na mnie dalej swoim psim uśmiechem.
- Fajnie było, ale wzywają mnie obowiązki, dziwki i rozkazy szalonego
przełożonego. Także ten... Auf Niesehen (Lekka gra słów z mojej strony 'Do
Niezobaczenia'), Hau ab (Spadaj)!
Wyszedłem z domku i skierowałem
się w stronę katakumb Niagara Falls. Już drugi raz w ciągu godziny. Szedłem
zdecydowanym krokiem, aby zdać raport Evansowi. Szedłem dopóki coś nie zaczęły dreptać koło mnie. Był to dopiero
co poznany mi pies. Odwróciłem się do niego:
- Wiesz co? Nazwę Cię 'Fieber'.
Bo jesteś jak gorączka i nie odpuszczasz. - popatrzył na mnie i lekko
przechylił głowę. - To teraz możesz sobie pójść. - on dalej nigdzie się nie
wybierał i tylko na mnie patrzył. - Gut... Odprowadzę cię do najbliższego
zakrętu, ale ani metra dalej! - pies szczeknął na znak zgody.
***
Nie poszedłem do Niagara Falls.
Krążyłem w kółko i przez dwie godziny kręciłem po okolicy z moim nowych
znajomym. Przez chwilę wydawało mi się, że skierowałem się za bardzo na wschód
od Buffalo i niebezpiecznie zbliżyłem się do neutralnego obozu, ale było to
tylko przesadzone przeczucie. Chyba.
- Wirklich (Naprawdę)! Ojciec
czasami zabierał mnie na wystawę psów i widziałem tam, że człowiek i pies mogą
stworzyć naprawdę zgrany duet. - przez cały ten czas opowiadałem Fieberowi
nieśmieszne żarty i historie z mojego dzieciństwa. - Sehen Sie (Zobacz)! -
podniosłem pobliski patyk i rzuciłem go w dal.
Pies bez namysłu rzucił się za
nim. Po chwili wrócił z patykiem w ustach.
- Ja! Guter Hund!
Noch einmal! (Dobry pies! Jeszcze raz!). Teraz będzie jeszcze dalej. -
rzuciłem mocno patyk w pobliskie krzaki, aby zobaczyć jak mój towarzysz radzi
sobie w trudniejszym terenie.
- Und wie? (I jak?) - spytałem z
uśmiechem na uśmiechem na ustach. Muszę chyba zacząć się częściej uśmiechać.
Do moich uszu dobiegł tylko jeden odgłos. Który od razu zmroził
mi krew w żyłach, a moje źrenice się zwężyły. Było to skomlenie.
Pognałem ile tylko miałem tchu w
stronę jego źródła. Moim oczom ukazał się tylko leżący Fieber i pułapka
zatrzaśnięta na jego tułowiu. Krew zaczęła się z niej obficie lać. A ja stałem
tylko jak wryty.
- Coś się w końcu złapało! -
krzyknął ktoś z krzaków, a po chwili wyłonił się z nich chuderlawy staruszek z
postępującą łysiną. - W czym mogę Panu służyć? Jak Pan chce to mogę odstąpić
kawałek mięsa. Jest to duży pies, to i mięsa będzie dużo! - uśmiechnął się do
mnie swoim niepełnym uzębieniem.
- Nein, nein,
nein! Du Idiot! Warum hast du das getan!? (Nie, nie, nie. Dlaczego to
zrobiłeś?) - każde moje słowo było wypowiadane jak strzał z karabinu.
- Nie rozumiem... To Pana pies? Przepraszam, jestem głodny,
już od paru dni.
- Du hast Hunger (Jesteś głodny)? - spytałem ironicznie. -
Du hast Hunger! - wyciągnąłem szybko mój karabin Helgę i ją przeładowałem. -
Bitte schön Ficker! - wycelowałem nakarmiłem go nabojami.
Gdy zabrakło mi już naboi w magazynku,
a jego głowa przestała mieć okrągły kształt głośno westchnąłem i podszedłem do
ledwo już dyszącego psa. Mogłem szczerze stwierdzić, że topił się we własnej
krwi. Z tego już się raczej nie wyliże.
Wyciągnąłem szybko mój pierwszy
pistolet Ingrid i wycelowałem w głowę umierającego psa.
- Schlaf gut, Freund (Śpij dobrze przyjacielu).
Pociągnąłem za spust, uwolniłem go z pułapki i spaliłem
ciało. Widać tylko tyle mogłem dla niego teraz zrobić.
Skierowałem się w kierunku
Niagara Falls i przypomniałem sobie dlaczego już się nie uśmiecham. Gdy samotna
łza wypłynęła z moich suchych oczu wciągnąłem troszkę Złotego Pyłu i zacząłem
się zastanawiać do której dziwki dzisiaj pójdę.
~150 pkt ~Reker
~150 pkt ~Reker
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz