środa, 11 października 2017

Od Nick'a do Rosemary

Obudziłem się w środku nocy, przygniatał mnie leżący Klif, który, pomimo iż trząsł się z zimna jak galareta to spał jak zabity. Starając się go nie obudzić, wyjąłem spod niego koc i okryłem go, po czym wstałem i rozbudzony zacząłem przechadzać się po niedużym pomieszczeniu. Chciałem już iść skoro już i tak się obudziłem, ale wiedziałem, że Klif miał prawo być zmęczony po ostatnich paru dniach. Byłem w jakimś starym domu, na jakimś osiedlu. Na szczęście niczego i nikogo tu nie było, więc w końcu nadarzyła się okazja na wypoczynek. Podszedłem do okna i lekko wychyliłem głowę. Przez chwile patrzyłem rozmarzony w niebo, opierając się o parapet na łokciu.
Nagle usłyszałem tylko wielki huk, po czym poczułem, jak coś rozcina moją skórę. Popatrzyłem na moje ramię i zobaczyłem płytką ranę, z której trysnęło tyle krwi, że przez chwilę myślałem, że dostałem w jakąś większą żyłę czy jakąś tętnicę. Od razu poczułem skaczącego na mnie Klifa, a ja sam automatycznie padłem na podłogę i schyliłem głowę. Chwyciłem się za ranne miejsce, by chociaż trochę zatamować chwilowy krwotok, który już powoli znikał. Szybko wziąłem nóż i odciąłem kawałek materiału z koca, po czym zawiązałem je sobie ponad raną. Przeczołgałem się w stronę plecaka, przy okazji łapiąc psa za pysk, gdyż ten chciał już szczeknąć.
-Cicho..-powiedziałem, przykładając palec do ust, na co pies od razu uspokoił się i przywarował obok mnie, uważnie śledząc każdy mój ruch. Spakowałem wszystkie rzeczy, po czym dalej zgięty szedłem w stronę wyjścia.
Klepnąłem się dwa razy w udo, dając znać psu, że ma za mną iść. Nie mogliśmy już tu zostać, wielka szkoda, jednak nie chciałem się narażać. Nawet nie zdążyłem do końca zwiedzić tego domu. Ot, tak przyszedłem, sprawdziłem, czy jest bezpiecznie i poszedłem na pierwsze piętro, gdzie znalazłem dość wygodną kanapę, na której od razu zasnąłem.
Szybko zbiegłem ze schodów i zeskakując z ostatniego, pękła pode mną deska. Trzask był bardzo głośny.
-Ehh.. Idioto-Powiedziałem do siebie, po czym wyskoczyłem ze zrobionej dziury i pobiegłem do najbliższego okna. Wiadomo było, że drzwi to najgorsza opcja, jeśli ten ktoś miał broń i chciał zrobić mi coś złego, to wiadomo, że czeka właśnie tam. Idealnie z drugiej strony od drzwi, było duże okno. Szybko otworzyłem je i dałem znak psu, że wyskakujemy. Po chwili oboje byliśmy po drugiej stronie, zauważyłem też, że frontowe drzwi otwierają się, a przez nie wchodzi jakaś postać. Niestety ten ktoś dostrzegł nas i od razu rzucił się w naszą stronę. Zacząłem jak najszybciej biec, w stronę jakichś bloków to jedyny sposób, by ochronić się przed nieznajomym. Gdyby chociaż nie miał pistoletu. Na moje szczęście, nie była to snajperka, tylko jakiś taki „po prostu” pistolet, bo gdyby było to coś lepszego, to raczej bym już nie żył, po tamtym strzale. Dopiero teraz poczułem ból, straszny ból, od razu chwyciłem za kawałek koca, którym przewiązałem sobie ramię i jednym ruchem zdjąłem go, gdyż najwidoczniej zawiązałem go tak źle, że już bardziej przeszkadzał, niż pomagał.
Słyszałem tylko, jak kule latają obok mnie i huk po wystrzale. Na szczęście zdążyłem schować się pomiędzy budynkami, jednak nie można tak ciągle uciekać. Nadal biegnąc, zastanawiałem się, co może mi w tej sytuacji pomóc. Po krótkiej chwili doszedłem do wniosku, że mogę albo uciec, albo zrobić coś, co da mi przewagę. Oczywiście ucieczka była bez sensu, więc postanowiłem, że przyczaję się gdzieś wyżej i postaram się zaatakować znienacka przeciwnika. W sumie było to coś tak głupiego, że mogłem już kopać sobie grób, jednak nie miałem już nawet sił na ucieczkę.
Szybko wspiąłem się po drabince przeciwpożarowej tak, by móc niespodziewanie z niej wyskoczyć, po czym kazałem Klifowi schować się gdzieś i czekać na mój znak.
Miałem tak mało czasu, że gdy tylko wspiąłem się na drabinkę i byłem gotowy, od razu usłyszałem zdyszany głos mojego przeciwnika. Nie wiem dlaczego, ale nie pomyślałem o tym, by zdjąć plecak i zahaczyłem nim o jakiś wystający drut, to naprowadziło mojego wroga i od razu dostrzegłem, jak wychodzi zza rogu. Nie czekając, skoczyłem na niego, starając się wykopać mu broń. Niestety mojej brakuje naboi i wręcz wiedziałem, że wyjdzie mi to na złe. Przeważył mnie plecak i poleciałem trochę inaczej, niż chciałem, jednak na szczęście cały manewr nawet się udał. Broń leżała parę metrów od nas, a ja szybko wskazałem ją Klifowi i już po chwili miał ją w pysku. Niestety nieznajomy wstał szybciej i z całej siły kopnął mnie w żebra i okolice brzucha, przy okazji uderzając w ranne już ramię. Szybko rzucił się na psa, bez problemu odbierając mu broń i uderzając go nim w pysk tak, że zatoczył się i upadł. Przeciwnik wystrzelił pocisk, na szczęście chybiając. Szybko wyciągnąłem mój nóż i chciałem go już zaatakować, jednak ten odrzucił pistolet i nagle ruszył w moją stronę. Dźgnąłem go z całej siły w okolice serca, jednak jego ubranie uniemożliwiało zadanie mu jakiegokolwiek ciosu, „pancerz” z wytrzymałego plastiku, dobrej jakości buty z wielką podeszwą i „wzmacniacze” na rękawiczkach, by zadawać lepsze ciosy. Odskoczyłem, widząc, że to nic mi nie da, jednak ten wymierzył mi cios w szczękę, po czym złapał mnie i przyłożył mi swoje ostrze do gardła.
-Kocham takie ofiary jak ty!-warknął, z nieludzkim uśmiechem, po czym podniósł mnie wyżej. Na nic było moje szarpanie, nie miałem z nim szans. Jego nóż powoli zatapiał się w moje gardło. Starałem się go kopać, jednak powoi czułem, że uchodzi ze mnie życie.
Poczułem, jak po mojej szyi spływa krew i powoli mroczki zasłaniały mi całe pole widzenia. Nagle usłyszałem strzał, po którym uścisk zwolnił się i bezwładnie upadłem na ulicę. Zacząłem gwałtownie oddychać i złapałem się za gardło. Wyczułem wyraźne przecięcie, jednak na razie nie czułem faktycznego bólu, nic nie czułem, zupełnie jakby nic nie miało miejsca. Spojrzałem za siebie i zobaczyłem idącą w moją stronę jakąś kobietę, która szybko biegła w moją stronę, chowając pistolet.

<Rosemary?> 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz