środa, 20 września 2017

Od Erica cd. Brajana

Kiedy mały tylko zasnął opadłem na łóżko niczym szmaciana lalka ledwo już łapiąc oddech. Choroba powoli przechylała szalę zwycięstwa na swoją stronę, ale ja nie miałem zamiaru poddać się bez walki. Brajna był we mnie tak mocno wtulony przez co zamiast na ból serca zwracałem bardziej uwagę na jego twarz... Chciałem być pewny, iż nie śnią mu się żadne koszmary... Może to i dziwne, ale coś ciągnęło mnie do tego malca, ale nie ma co teraz o tym rozmyślać! Miałem już zamykać oczy by chociaż na chwilę o tym wszystkim co się dzieje zapomnieć, ale w tedy do pomieszczenia, bez pukania wparował Nathan, który w moim gangu był jednym z najlepszych lekarzy. Co prawda brakowało mu jeszcze trochę do Edwarda, który zapierdziela na wszystkich istniejących kierunkach, ale z pewnością bez niego nasi medycy pozabijali by mi ludzi z niewiedzy.
- No nieźle - jęknął cicho przygryzając dolną wargę na mój widok - Będę musiał cię zabrać na medyczny - dodał podchodząc do mnie szybko by wstrzyknąć dożylnie jakąś niebieską substancję.
- Nie... Nie idę na żaden medyczny - mruknąłem patrząc na niego poważnym wzrokiem - Nie umieram a poza tym mogę zarażać innych... Muszę też z nim zostać - powiedziałem po chwili głaszcząc chłopca po głowie na co zamruczał cicho niczym kotek. Też tak robiłem - pomyślałem sobie wspominając krótko czasy gdy nie musiałem się jeszcze niczym martwić oraz wychowywali mnie rodzice, którzy chcieli dal mnie jak najlepiej.
- Eric, ale to ważne! Serce może ci siąść! - niemal krzyczał co strasznie mi się nie podobało.
- Cicho... Nic mi nie będzie... Podaj mi leki... - mówiąc to zakaszlałem głośno kilka razy a z mojego nosa zaczęła sączyć się czerwona krew. Jeszcze mi tego brakowało... - powiedziałem sobie w myślach obserwując jak doktorek zaczyna mi tamować krwotok co wcale miłe nie było, ponieważ czułem taki ból jakby ktoś uderzał mnie tak młotkiem. Po całym zabiegu zostały mi podane ponownie jakieś leki a ja poczułem się strasznie senny.
- Masz nie wstawać, bo dostaniesz w łeb - burknął jeszcze sprawdzając leżącemu przy mnie chłopcu temperaturę. Na szczęście miał tylko stan podgorączkowy więc aż tak bardzo się nie męczył... Martwiłem się o jego stan bardziej niż o swój co pewnie wydawało się dla moich ludzi bardzo dziwne, ale nikt mi nie będzie mówił co mam robić! Po prostu bardzo polubiłem Brajana i tyle... Poza tym życie go tak samo jak zresztą mnie bardzo pokrzywdziło dlatego zasługiwał na chwilę szczęścia. Mi podarowali je rodzice a ja się odwdzięczę i zrobię to dla niego... To logicznie prawda? Kaszlnąłem jeszcze kilka razy aż w końcu zmorzył mnie sen, który po pierwszym zamknięciu oczu złapał mnie w swoją klatkę.
****
Siedziałem w kuchni przy stole, na którym tuż przed nosem miałem położone kanapki z serem i pomidorem. Niby wszystko ładnie, pięknie, ale jednak byłem tutaj sam... Sam jak palec... Pomimo mroku siedziałem po ciemku i tylko tak mogłem poczuć się teraz bezpiecznie.
Było grubo po północy, a rodzice nadal nie wrócili do domu... Ta cała opiekunka Marry zostawiła mnie jakieś trzy godziny temu, bo skończył jej się czas jak ona to powiedziała "Na pilnowanie głupiego bachora". Zrobiło mi się na to wspomnienie smutno, ale obiecałem przecież tacie, że będę grzecznym chłopcem więc nie miałem co narzekać. No oni mnie nie karzą jakoś bardzo, ale nie chciałbym ich przecież zawieść! Może zostawili mnie tu na zawsze? - pomyślałem wpatrując się w swój, nietknięty jeszcze posiłek, który z chęcią pewnie zagościłby w moim żołądku, ale ja jakoś nie potrafiłem teraz tego zrobić.
Z wielkim smutkiem zeskoczyłem z krzesła na ugięte nogi oraz poszedłem do salonu gdzie położyłem się na kanapie oraz zakryłem po same uszy kocem. Obawiając się najgorszego zacząłem cicho płakać mocząc przy tym materiał kocyka. Najpierw sierociniec, potem mnie nikt nie lubi i teraz chcą mnie zostawić na pewną śmierć... Komu ja jestem niby winien, że się urodziłem i żyję?! Przecież zawsze można było mnie zabić gdy byłem bardzo malutki... Nie byłoby kłopotu a ja nawet bym tego nie pamiętał. Przez to wszystko zaczęła mnie nawet boleć głowa, która odruchowo zacząłem ściskać rękami jakby to mi miało w czymś teraz pomóc. Nie wiem ile tak przeleżałem, ale gdy poczułem dotyk na swoim prawym boku od razu znieruchomiałem. Moje serce zabiło teraz trzy raz szybciej przez co zdenerwowanie zawitało w mojej głowie. Bałem się... Jak ja się strasznie bałem, że ktoś chce mi zrobić znowu coś złego...
- Synku co się stało? - usłyszałem zatroskany głos ojca, który odkrył mi bardzo powoli zapłakaną twarz - Czemu płaczesz kochanie? Co się dzieje? Gdzie Marry? - dodał przestraszony tuląc mnie mocno do siebie więc korzystając z okazji mocno się w niego wtuliłem.
****
- Tato nie zostawiajcie mnie już - rzekłem budząc się na łóżku w swojej sypialni gdzie pierwszym co rzuciło mi się w oczy był kolor czerwieni. No tak to tylko sen... Tylko głupi sen... - pomyślałem spoglądając na małe ciałko chłopca przytulające się do mnie jak do pluszowego misia - Dzień dobry - szepnąłem cicho do brązowowłosego, który ułożył sobie wygodniej głowę na moim brzuchu. Uśmiechnąłem się na to wszystko oraz zacząłem czuwać do tego czasu gdy zaczął się budzić. Śmiesznie wyglądał mrucząc tak pod noskiem i z nieładem na włosach, ale ja nic raczej na to poradzić nie mogłem. Czułem się już lepiej dlatego postanowiłem, iż pójdziemy zjeść coś na stołówce, bo z tego co widziałem malec był bardzo, bardzo głodny więc pewnie będzie miał ogromny apetyt.
Będąc już blisko zobaczyliśmy przed sobą dziesięć dzieciaków bawiących się piłką od nogi. Cóż w gangu dzieciaki lubiły spędzać razem ze sobą czas i od najmłodszych lat do łba im wpajaliśmy, że nie mogą się z nikogo wyśmiewać ani mu dokuczać co jak widać wychodziło, bo każdy miał tu jakiegoś przyjaciela czy tam przyjaciółkę. Miałem już coś mówić do chłopca, ale ten schował się za mną oraz przytulił się do mojej nogi strasznie dygocząc. Wiedząc, iż źle to wpłynie na jego młode serduszko, wziąłem go szybko na ręce i wróciłem do naszego pokoju.
- Ciii już dobrze kochanie... Ciii... Spokojnie... Nic się nie dzieje - szeptałem mu na ucho tuląc mocno do siebie oraz kołysząc lekko na boki. Miałem już po prostu pewne odruchy, których nie sposób się pozbyć dlatego nie ma co się dziwić. Kiedy zaczął się już powoli uspokajać spojrzałem na niego z ogromnym zmartwieniem - Co się stało mały? - zapytałem głaszcząc go po głowie - Nie bój się... Zawszę cię obronię - dodałem jeszcze patrząc mu prosto w oczy.

<Brajan? :3> 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz