Szliśmy ciemnym korytarzem powoli, a ja wyostrzyłem maksymalnie swój słuch i wzrok, szukając niebezpieczeństwa które mogło się tutaj czaić dosłownie wszędzie! Nie podobało mi się to, że te tunele wyglądały na zadbane i jakby ktoś z nich cały czas korzystał... To oznaczało że pod nami ktoś łaził, a my o tym nie wiedzieliśmy! Mięliśmy więc poważny problem. Raz że byliśmy w tych tunelach i wrogowie też, a dwa to to, że nie wiedzieliśmy gdzie wyleziemy, a trzy: William i Siergiej mnie zabiją, za niezabranie nadajnika, który by się teraz cholernie przydał! Dobrze że chociaż nie przywiązałem Barrett'a to siodła, tylko miałem ją cały czas na ramieniu, bo inaczej było by o wiele gorzej! nagle zaczęliśmy się zbliżać do pochodni!!! Wiedziałem że to zły znak i zacząłem się bardziej rozglądać, gdzie po chwili zauważyłem ciała naszych wrogów! Złapałem Rous od tyłu i szybko zasłoniłem jej usta rękom. Wiedziałem ze tego nie lubiła, bo ją straszyłem, lecz teraz musieliśmy być absolutnie cicho, zwłaszcza że Trupy nie zostały zaatakowane przez ludzi, tylko jakby przez jakieś potężne zwierze, z którym nawet oni nie mogli sobie poradzić, a było ich piętnastu!
Dopiero po chwili Rous podążyła za moim wzrokiem i zrozumiała dlaczego się tak zachowałem... Poczułem że jej ciało się spięło i ze się boi, co doskonale rozumiałem, bo ja tez czułem niepokój, tylko że ja w przeciwieństwie do niej tego nie okazywałem. Puściłem ją powoli i pokazałem żeby byłą cicho. Wyjąłem z kabury CZ 75, i pokazałem dziewczynie jak go odbezpieczyć i zabezpieczyć.
- Spróbuj teraz Ty! - szepnąłem jej na ucho i podałem jej zabezpieczona i naładowaną broń.
- Boję się - odszepnęła na co ja pocałowałem w czoło.
- Dasz radę! Jestem tutaj! - odszepnąłem, na co wzięła broń w drżące ręce i powtórzyła moje ruchy co do joty - Świetnie! W razie czego musisz ją odbezpieczyć i strzelić gdyby zaszła taka potrzeba... W magazynku masz 15 naboi, plus jeden już załadowany automatycznie, czyli razem 16 - wyjaśniłem jej wszystko szeptem, na co spojrzała na mnie przerażona, ze łzami w oczach, na co ja przytuliłem do siebie - Nie bój się Rous! Obronię cię! - szepnąłem jej na ucho by się uspokoiła. W końcu się jakoś uspokoiła i oderwała ode mnie, a ja zdjąłem sobie karabin z ramienia i odbezpieczyłem go. Kazałem jej iść za mną co robiła bez sprzeciwów, a ja szedłem przodem i ją chroniłem. Szliśmy dość długo w spokoju, lecz i tak czułem coraz większy niepokój, co zazwyczaj oznaczało, że zbliżamy się do zagrożenia. Kazałem ruchem ręki Rous się zatrzymać, co zrobiła i posłała mi niezrozumiałe spojrzenie. Wskazałem jej na nasze medaliony, żebyśmy wezwali wilki, żeby pomogły nam stad wyjść na co kiwnęła głową i chwyciła za swój medalion, a ja za swój. "Wilczy strażnicy... Prosimy o pomoc! Zgubiliśmy się i jesteśmy na terenie wroga. Prosimy o pomoc" wymówiłem w myślach i otworzyłem oczy, co również zrobiła moja ukochana. Nie wiedziałem co ona pomyślała, lecz o tyle dobrze że mi już wierzyła i też poprosiła o pomoc wilków.
Po chwili poszliśmy dalej i szukaliśmy naszych koni, lecz je jakby wcięło, a wilkom zajmie trochę czasu nim tu dotrą... Jeśli w ogóle przybędą... Nagle coś wielkiego na mnie skoczyło i uderzyło z taką ogromną siłą, że uderzając o ścianę chyba połamałem sobie wszystkie żebra! Poczułem straszny ból i kaszlnąłem krwią. Po chwili to coś znowu chciało mnie zaatakować, lecz zdążyłem umknąć w bok. Strzeliłem dwa razy do tego czegoś i jak się okazało, był to wielki zmutowany niedźwiedź! "No ekstra! Jeszcze tego diabelstwa mi było teraz potrzeba!" warknąłem w myślach. Mutant znowu się na mnie rzucił i dzięki Bogu ignorował Rous, albo jej jeszcze nie zauważył...
Znowu umknąłem w bok, lecz to dziadostwo przejechało mi pazurami boleśnie po plecach. Na szczęście nie wbił kłów, dzięki czemu nie musiałem się martwić że potrzebuje antyzyny, jednak ból był okropny, a rany strasznie krwawiły. Strzeliłem do niego w brzuch i klatkę piersiową, kiedy stanął na dwóch łapach lecz bydle było wytrwałe! Podbiegł do mnie głośno rycząc i znowu uderzył mnie łapą, bo nie zdążyłem uciec przez ból, który mnie sparaliżował i znowu rzucił mną o ścianę, przez co byłem zamroczony i leżałem na ziemi brzuchem.
Wtedy usłyszałem strzały broni, lecz przez jakiś czas nie mogłem skontaktować co się dzieje. Bydlak ruszył w inna stronę, więc podniosłem zamroczony wzrok i zobaczyłem że to Rous w niego strzela!!
- Rous uciekaj! - krzyknąłem od razu się ożywiając i jakoś zmusiłem się do wstania. Rous uciekała, lecz to bydle ją doganiało, wiec znowu strzeliłem do niego, jednak tym razem trzy razy. Podziałało, bo bydle znowu skupiło się na mnie i zaszarżowało. Kiedy miał się już na mnie rzucić, nagle pojawiła się wataha wilków, złożona z trzydziestu paru osobników. Rzuciła się na mutanta, dając mi tym samym czas na wycelowanie w łeb bydlakowi. Wilki atakowały zaciekle, a ta bestia nie mogła sobie z nimi poradzić. Kiedy w miarę udało mi się ustabilizować broń, wystrzeliłem a pocisk trafił prosto w łeb bestii, która po chwili padłą martwa na ziemię... Krwawiłem poważnie z pleców i z klatki piersiowej. Rany były poważne i rozległe, lecz jakoś zmusiłem się do wstania.
- Rous?! - zawołałem ją ze strachem, próbując ukrywać ból najlepiej jak potrafiłem, co nawet mi wychodziło!
< Rous? ;3 >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz