Wraz z Klifem spacerowałem po lesie, czasem fajnie jest na spokojnie wyjść z psem i zapomnieć o bożym świecie, takie chwile są piękne. Sam widok wielkiego lasu w czasie zimy jest piękny.
Szedłem tak w zamyśleniu przez dobre dwie godziny, zawsze w takich chwilach nawiedzają mnie myśli filozoficzne, na które staram się znaleźć odpowiedź.
-Klif, noga!-krzyknąłem, gdy psiak zniknął z mojego pola widzenia, zero reakcji, żadna uśliniona mordka nie biegła w moją stronę.
Zaniepokoiłem się, Klif ma zdrowe uszy i raczej nie powinien mieć problemu z usłyszeniem mojego wołania. Wdrapałem się na jedną z najbliższych górek, by się trochę rozejrzeć, od razu w oddali dostrzegłem Klifa idącego w stronę jakiegoś ciała.
-No tak... sam wychowałem go tak, by w miarę możliwości pomagał innym...-usprawiedliwiłem go, po czym ruszyłem w jego stronę.
Byłem od nich dość daleko, ale doskonale widziałem, co pies robi.
-Pewnie znalazł jakiegoś martwego człowieka, gdyż psy jak wiadomo, węch mają dobry i nie pognałby tak ochoczo do pierwszego lepszego zombii.
Zatrzymałem się, by wyjąć z plecaka butelkę wody, z której pociągnąłem dużego łyka i z powrotem schowałem ją do plecaka.
Ponownie powolnym krokiem zmierzałem w stronę naiwnego zwierzątka.
Jednak w jednej chwili ciało podniosło się, z wielkim piskiem i z zamiarem obrony przez niegroźnym psem. Jednak pies jak to pies, gdy ktoś go kopnie z całej siły w żebra, wkurzy się, jak wszystko inne co żyje i będzie chciał „oddać”.
Zacząłem biec w ich stronę, jak najszybciej potrafię, znam możliwości Klifa i bardzo dobrze wiem, że jest on na wygranej pozycji, co oznaczałoby zgon przeciwnika. Gdy byłem już blisko, od razu usłyszałem rozwścieczone dyszenie Klifa i dostrzegłem drobne rysy gryzionej dziewczyny.
Bez zatrzymania nadal biegłem w ich stronę i robiąc wślizg, złapałem psa od tyłu i jedną dłonią zasłoniłem mu pysk, trzymałem go tak, aż przerażona dziewczyna nie odsunęła się. Klif nie mogąc się uspokoić, zaczął się wyrywać, przez co z wielką siłą uderzył mnie głową w nos, z którego już po krótkiej chwili popłynęła krew. Puściłem psa, który już zaczął lecieć do ofiary.
Klasnąłem z całych sił w ręce tak, że aż zapiekła mnie skóra, Klif bardzo dobrze wiedział, co to oznacza i z podkulonym ogonem zmierzał w moją stronę, tak jakby zapominając o dziewczynie. Po chwili, gdy wystarczająco się zbliżył, zaczął zlizywać moją krew.
Podniosłem rękę i zamachnąłem się, tak jakbym chciał go uderzyć, na co ten odsunął się, by uderzenie mniej bolało, jednak ja nie należę do tych co, znęcają się nad zwierzętami, więc w ostatniej chwili zwolniłem rękę i pogłaskałem już spokojnego psa.
-Ty głupi kundlu, przecież w życiu cię nie uderzyłem!-mruknąłem jedynie, po czym spojrzałem w stronę dziewczyny.
Nie wyglądała dobrze, chociaż walka trwała krótko, jej ręce pokryte były czerwonymi smugami od pazurów, a w najgorszym miejscu była dość płytka rana, w której Klif przed chwilą zbijał swoje kły.
Bez czekania wyjąłem jakąś wodę utlenioną z plecaka i bandaż i starałem się jakoś to zdezynfekować i zakryć, nie widać było krzty sprzeciwu, oszołomiona i przerażona dziewczyna tylko siedziała i szybko oddychała, by jak najprędzej się uspokoić. Szybko oblałem jej ręce płynem i wszystko przysłoniłem obfitą warstwą bandaży. Mój nos już nie krwawił, więc tylko wytarłem go o rękaw.
-Hej, słyszysz mnie?-zapytałem w końcu dziewczynę, na co tak tylko popatrzyła w moją stronę i nadal milczała.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz