Agresywne chrząkanie trupów goniących ją jedną z uliczek napełniało jej serce grozą i rządzą przetrwania. Gnając na oślep miedzy kamienicami próbowała naładować broń, choć wiedziała że jedna czy dwie kule nic nie pomogą, a tylko pogorszą sytuację. Cholera…
Wtedy kątem oka dostrzegła drabinę zaczynającą się nieco ponad dwa metry na ziemią. Być może to jedyna szansa. Irmelin wykonała skok i złapała się ostatniego szczebla. Podpierając się nogami o ścianę kamienicy wspięła się na drabinę i nie patrząc pod siebie zaczęła szybko wchodzić na górę. Nie mogła się zatrzymać i zbytnio zaufać temu prostemu urządzeniu. Już raz przez nie wpadła w pułapkę, wtedy umarł Alan. Wszystko przez to, ze uznali drabinę za wystarczająco bezpieczną.
Gdy znalazła się na dachu była w stanie dostrzec więcej. Znajdowała się znacznie bliżej centrum niż w ciągu ostatniego miesiąca. Nigdy nie zapuszczała się w ten rejon. Wydawało się jej, ze grasuje tu więcej nieumarłych niż w innych częściach miasta. Ale to dawało też inny rodzaj nadziei – zapasy. Jej wynędzniała torba, którą ciągała za sobą jeszcze w czasie wojny zawierała w sobie już tylko dwie ostatnie konserwy brzoskwiń, oraz pełno okruszków po krakersach, które znalazła w opuszczonym samochodzie.
Spojrzała w dół na bandę stworów gromadzącą się pod drabiną. Uff, na szczęście nie sięgają szczebli, pomyślała z ulgą dziewczyna i usiadła na dachu. Rozejrzała się wokół i ku swojej uciesze nie dostrzegła żadnych innych wejść. Wyraźnie drabina była wystarczająca.
Nareszcie mogła odpocząć. Była bezpieczna. Może tylko na chwilę, ale bezpieczna. To budowało w niej pewne poczucie spokoju ducha. Nie musiała już biec, ani w zdenerwowaniu nabijać pistoletu. Teraz była chwila na odpoczynek.
Wsunęła rękę do torby i zebrała w garść zalegające na dnie okruszki. Łapczywie wcisnęła je sobie do ust. Chciała odkładać otwarcie brzoskwiń tak długo, jak tylko było to możliwe. Choć dniami i nocami śniła o ich smaku nie umiała zdobyć się na tak marnotrawny gest. Otworzy je dopiero wtedy, kiedy będzie konała z głodu, powtarzała sobie.
Skoro miała chwilę dla siebie mogła się teraz obejrzeć. Podciągnęła lewy rękaw bluzy i bluzki, aby obejrzeć swoją rękę. Kilka dni wcześniej musiała ją opatrzyć po tym, jak poważnie ją sobie zdarła przeskakując z dachu na dach. Rana pod bandażem była już oczyszczona i nie ropiała. Irmelin widziała w tym dobry znak, nie musiała się bowiem bać zakażenia. A to było chyba najgorsze, co mogłoby się jej stać! Nie. Gdyby doszło do zakażenia w tych warunkach szybko stałaby się jedną z tych pod drabiną. Wtedy już nigdy nie spotkałaby Michaela. O ile żyje…
Z żalu wyrwała ją kropla wody, która kapnęła z nieba na jej nos. No jasne, teraz czekała ją jeszcze deszczowa pogoda. Pora rozbić obóz.
Wyciągnęła z torby dwie składane parasolki i rozłożyła je w miejscu, gdzie dach wydawał się jej tworzyć wypukłą nierówność. Wyciągnęła jeszcze worek na śmieci, rozłożyła go pod parasolami i usiadła na nim zabierając się za przymocowywanie elementów. W takich szałasach mieszkała od dawna. Szukała miejsca niedostępnego dla trupów i tam się rozkładała. Deszcz szybko zamienił się w poważną ulewę, która zagłuszała chrząkanie nieumarłych. Irmelin zagięła płat parasola zmieniając go w lejek, którym deszczówka spływała do podstawionej butelki. Szybko ją napełniła i na jej miejsce wstawiła spragnione usta.
Padało dobrych kilka godzin. Parasole stanowiły konkretną ochronę przed deszczem i wiatrem. Tutaj na dachu nie musiała obawiać się niebezpieczeństw. Wpatrywała się w Diabelski Młyn, na którym kiedyś była ze swoją przyjaciółką Dawn… Stare dobre czasy. Niedługo potem zasnęła.
Kiedy się obudziła dostrzegła przed sobą parę nóg. Wystraszona rzuciła się po broń, ale jej nie znalazła. Szybko rzuciła się na napastnika i powaliła go na ziemię. Wtedy kontem oka dostrzegła drugą sylwetkę i w panice porzuciła swój dobytek i rzuciła się ku krawędzi dachu. Była gotowa skoczyć, mimo poważnej lekcji, jaką dostała przy ostatnim takim występku. Zanim jednak zbliżyła się wystarczająco coś powaliło ją na ziemię i przytrzymało. Szarpała się gotowa rozerwać napastnika gołymi rękami, kiedy zorientowała się, że istota zamiast ją gryźć coś do niej mówi.
– Opanuj się dzikusko! – Był to męski głos. Dość głęboki, podobny do głosu jej ojca.
– Kim ty u diabła jesteś? – warknęła próbując wyswobodzić się z uchwytu. Napastnik był jednak znacznie silniejszy i nadal ją trzymał.
– To my tu zadajemy pytania! – powiedział poprawiając chwyt. – Jesteś jedną z Trupów?
– Jakich trupów?! Nie widzisz, że żyję idioto! – broniła się Irmelin.
– Co robisz na naszym terytorium? – naciskał obcy. – Odpowiadaj!
– Szukałam jedzenia, nic o was nie wiedziałam – jęknęła wyznając prawdę. Nie widziała nic mądrego w oszukiwaniu tych ludzi. To oni dominowali nad nią, samotną.
– Bredzi! Pewnie jest szpiegiem Trupów! Chcą nas okraść z zapasów! – zawołała jakaś kobieta.
– Gdzie jest twoja grupa? Ilu was jest? – warknął mężczyzna. Irmelin była wystraszona.
– Jestem sama – wyznała ze strachem.
– Sama? Co do kurwy nędzy chcesz mi wcisnąć?
– Mój ostatni towarzysz zmarł trzy dni temu… Od tego czasu jestem naprawdę sama!
Obcy rozluźnił chwyt. Irmelin podniosła się i ściągnęła przemokniętą bluzę. Wduszanie jej w kałużę poważnie przemoczyło materiał. Bluzka pod spodem nie była aż tak mokra.
– Musisz nam wybaczyć nasze zachowanie – powiedział człowiek łagodniej. – Nazywam się Angel Turner, a tamta panienka to Mia Frequer, ale jej rówieśnicy wołają na nią Crusher.
– Irmelin – mruknęła rudowłosa kobieta. – Irmelin Mysen-Strayed.
– Podwójne nazwisko…
– Po mężu.
Zapanowała chwila ciszy, którą przerwała Kobieta zwana Mią. Miała jasne włosy przeplatane wyblakniętymi już pasemkami błękitu.
– Co z nią zrobimy? – Zadała to pytanie swojemu towarzyszowi. Angel spojrzał na rudowłosą damę stojącą przed nim. Po chwili westchnął.
– Irmelin, nie szukasz przypadkiem nowej grupy? – zapytał.
– Wszystko lepsze jest niż samotność w tych chorych czasach – mruknęła w odpowiedzi.
– Zatem witaj wśród Przemytników.
<Mia?>
Sory, mój błąd. Początkowo miałam zamiar spotkać na dachu Eri, a potem zmieniłam zdanie. Stąd opis złej postaci.
OdpowiedzUsuń